Kiedy "Manxman" przeciął linię mety 5. etapu "Wielkiej Pętli" jako pierwszy, kolarski świat oszalał. Zewsząd sypały się gratulacje, a podziw wyrażali nawet bezpośredni rywale. Trudno się jednak dziwić. Jego wyczyn zapisze się w historii. I to nie tylko z uwagi na "suchą" liczbę 35 wygranych. Przede wszystkim przez drogę, jaka Cavendisha do niej wiodła. Kilka lat temu nie tylko rekord, ale w ogóle udział w Tour de France wydawał się dla niego misją niemal niemożliwą. Nie nadążał za czołówką, początkowo nie znając nawet powodów. Czuł, że z jego ciałem coś jest nie tak, ale nie potrafił zdiagnozować, co. Odpowiedź przyszła dopiero po kilku miesiącach. Rzadki wirus Epsteina-Barr wyhamował jego karierę, nieomal ją przerywając. W 2020 roku wydawało się, iż pożegna się z zawodowym peletonem. Mark Cavendish był we łzach. "Prawdopodobnie ostatni wyścig" Po jesiennym Gandawa-Wevelgem ze łzami w oczach mówił, że to "prawdopodobnie jego ostatni wyścig w karierze". Trudno było się dziwić - nie miał kontraktu na kolejny rok, a wyniki nie przemawiały na jego korzyść. Konia z rzędem temu, kto wtedy przewidział, jak piękny zwrot zaliczy ta historia. Cavendish ostatecznie znalazł drużynę, wiążąc się z ówczesnym Deceuninck - Quick Step Patricka Lefevere'a. Karta się odwróciła. Po obiecującej wiośnie znalazł się w składzie na "Wielką Pętlę" i... wygrał cztery etapy oraz klasyfikację punktową, a dodatkowo w liczbie triumfów w tym wyścigu objął prowadzenie ex-aequo z legendarnym Eddym Merckxem. Już w kolejnym roku znów znalazł się na zakręcie - menedżer zdecydował sie go nie zabierać do Francji, co w zasadzie przesądziło o odejściu z drużyny. Pojawiły się kolejne wątpliwości co do kontynuacji kariery, ale Mark dał sobie jeszcze jeden rok - tym razem w Astanie. Pogoń za rekordem Cel był jeden - 35. zwycięstwo etapowe w "Wielkiej Pętli" i samodzielny rekord, a potem - koniec kariery. W sezonie 2023 był bardzo blisko, na jednym z etapów był drugi, ale później... złamał obojczyk i musiał się wycofać. Znów pojawiły się łzy, bo zdawało się, że ostatnia szansa właśnie przeszła koło nosa. Ten rutyniarz nie zwykł się jednak poddawać. Zdecydował, że da sobie jeszcze jedną szansę. Przedłużył karierę o rok, a wiosna 2024 pokazała, że na francuskich szosach będzie groźny. I w końcu dopiął swego. Na 5. etapie, z Saint-Jean-de-Maurienne do Saint Vulbas wystrzelił jak pocisk. Nie dał rywalom złudzeń. Nawet wielki faworyt, Jasper Philipsen musiał pokornie schylić głowę. Cavendish wypełnił swoją misję. Ale wyścig przecież się nie skończył, a rekord można śrubować. Kolejna ku temu szansa już w czwartek.