Partner merytoryczny: Eleven Sports

Jakub Wawrzyniak: w tym meczu może wydarzyć się wszystko

Lechia Gdańsk podejmie Legię Warszawa w niedzielę o 17.30, w hicie 10. kolejki PKO BP Ekstraklasy. Jaku Wawrzyniak grał dla obu rywali, mówi nam o Lechii zmienionej przez trenera Tomasza Kaczmarka.

Bałtycki Komentarz Sportowy - Odcinek 21. Wideo/INTERIA.TV/INTERIA.TV

Maciej Słomiński, Interia: Legia Warszawa pokonała po świetnym meczu Leicester City w Lidze Europy. Legia, która wygrywa z drużyną Premier League, nie ma prawa obawiać się Lechii Gdańsk, z którą zagra w niedzielę o 17.30 w meczu Ekstraklasy.

Jakub Wawrzyniak, ekspert TVP Sport: - "Lisy" z Leicester tak właśnie myślały przed meczem z Legią, że nie muszą się jej obawiać. Na szczęście piłka nożna nie polega na tym, by ktoś się kogoś obawiał. Nie chodzi też o wiarę czy nadzieję, a o zachowania na boisku. Ja się trochę się śmieję, że piłkarze Legii powinni przed meczami Ekstraklasy na słuchawkach posłuchać hymnu Ligi Europy, bo wtedy zupełnie inaczej grają. Niestety, w rozgrywkach europejskich i krajowych widzimy inną Legię. Jaką zobaczymy w Gdańsku? Tego, tak podejrzewam, nie wiedzą nawet sami piłkarze.

Legia Warszawa pokaże pazur w lidze?

Nowy trener Lechii, Tomasz Kaczmarek mówił, że szykuje się na najlepszą wersję Legii. Czy jeśli w Gdańsku pojawi się Legia Europy to lechiści nie mają czego szukać w niedzielnym meczu?

- Oczywiście, że nie. Lechię się fajnie ogląda od kiedy zmieniła trenera. To drużyna, którą piłka cieszy, to widać po zachowaniu piłkarzy na boisku. Mam wciąż wielu znajomych w Gdańsku, którzy mówią, że znów mają ochotę iść oglądać swoją ukochaną drużynę na stadion. Mecz, w którym może się wydarzyć absolutnie wszystko. Gdańszczanie będą chcieli pójść za ciosem, podtrzymać dobrą formę z poprzednich spotkań. Mecze z Legią są bonusem do dobrze wykonywanej pracy.

Słyszy się, że na niedzielny mecz może wybrać się nawet 25 tysięcy widzów. W bieżącym sezonie w Gdańsku jeszcze nie przekroczono dziesięciu.

- Składają się na to dwa czynniki. Po pierwsze lepsza gra Lechii, a po drugie - przyjeżdża Legia. Gdy ta drużyna jest w mieście, księgowy każdego klubu zaciera ręce. Gdyby to od niego zależało, zapraszałby stołeczny klub na mecz co tydzień.

Co się stało z Lechią Gdańsk od zmiany trenera? Chodzi o efekt nowej miotły, czyli sprawy psychologiczne? Czy jej dobra forma wynika z innego pomysłu na grę?

- Oba czynniki mają znaczenie. Efekt nowej miotły przeważnie działa. Jeśli popatrzymy na zdobycz punktową drużyny trenera Piotra Stokowca - ona nie była tragiczna. Natomiast jeśli chodzi o tempo gry i kreatywność piłkarzy - tu widać zdecydowaną zmianę. Ta drużyna przestała kalkulować, prowadząc szuka kolejnych bramek. Zgodzimy się, że drużyna Stokowca punktowała na bardzo przyzwoitym poziomie. Czy to był futbol atrakcyjny do oglądania? Nie. Piotra Stokowca nie ma już w Lechii Gdańsk, to zamknięty rozdział,  nie ma co do tego wracać. Osiągnął sukcesy, ktoś znalazł powody, by go zmienić na Tomasza Kaczmarka.

Skąd się bierze ta nowa, lepsza Lechia?

- Klucz do zrozumienia każdej drużyny leży w środku pola i Lechia nie jest wyjątkiem. I Jarosław Kubicki i Maciej Gajos otworzyli się. Zobaczyli, że poza przeszkadzaniem można kreować i grać śmielej do przodu. Nie tylko zająć strefę i przewidywać co się wydarzy, gdy przeciwnik odbierze nam piłkę.

Jakub Wawrzyniak: Lechia Gdańsk nie musi się bać Legii Warszawa

Co z linią ataku gdańskiej drużyny?

- Mam wrażenie, że za kadencji poprzedniego trenera Łukasz Zwoliński nosił bagaż niepewności. W jego grze było widać obawę, że jeśli nie wykorzysta jednej czy drugiej sytuacji w następnym meczu od początku wystąpi Flavio Paixao. Teraz widać, że poczuł zaufanie i je odpłaca. W ostatnich trzech meczach zdobył cztery bramki.

Trener Kaczmarek znalazł na boisku miejsce zarówno dla Flavio jak i Zwolińskiego. Przynajmniej w ostatnim meczu z Górnikiem Łęczna.

- Flavio zaczął robić to co umie najlepiej, czyli strzelać bramki. Życzę mu setki, zasłużył na to.

Chciałem zapytać o arenę niedzielnego spotkania, bo ma pan z nią związane wspomnienia zarówno pozytywne jak i negatywne. Zacznę od meczu Polska - Niemcy w 2011 r. W doliczonym czasie gry poślizgnął się pan w polu karnym, co wykorzystali Niemcy strzelając wyrównującą bramkę. Na pierwszą wygraną z zachodnimi sąsiadami musieliśmy jeszcze trochę poczekać. Wciąż zaczepiają pana kibice na ulicy i przypominają tę sytuację?

- Zdarza się to sporadycznie. Nie ma w tym jednak złośliwości, gdy ktoś mnie zaczepi to jest sympatycznie. Raczej na zasadzie: "Panie Jakubie pamiętamy mecz z Niemcami, ale i tak szacunek za dokonania piłkarskie". Najbardziej obrywa mi się w studio telewizyjnym od kolegów, którzy razem ze mną prowadzą program. Gdy zdarza mi się zażartować, od razu dostaję kontrę w postaci meczu Polska - Niemcy. Na szczęście mam dystans do siebie.

Lecimy do następnego meczu w Gdańsku, w 2012 r. Jako piłkarz Legii przyjechał pan walczyć o mistrzostwo Polski. Tymczasem przegraliście 0-1 z Lechią, która dzięki temu w przedostatniej kolejce uratowała się przed spadkiem. Czy ta porażka na ligowym finiszu pozwoliła wam wyciągnąć wnioski na przyszłość? W kolejnych dwóch sezonach Legia zdobyła już tytuły.

- Nie patrzę na to  w ten sposób. Była wtedy ogromna złość. Nazwijmy rzeczy po imieniu - tamta przegrana nie powinna się wydarzyć, a ja powinienem mieć trzy mistrzostwa z rzędu. Wtedy w 2012 r. tytuł zdobył Śląsk Wrocław. W tamtym sezonie, zanim pojechaliśmy do Gdańska, nie wygraliśmy kilku kolejnych meczów przy Łazienkowskiej. Sprawy powinniśmy wziąć w swoje ręce i wcześniej zapewnić sobie triumf na własnym stadionie. Przecież mistrzostwa ani się nie zdobywa, ani nie traci w jednym meczu. W Gdańsku dowiedzieliśmy się, że: "sorry chłopaki, nie w tym roku", to był nasz sportowy gwóźdź do trumny. Pamiętam chyba najdłuższy powrót do Warszawy w historii. Odprowadzało nas kilka samochodów. Wszystkim puściły nerwy. To mogło być moje pierwsze mistrzostwo.

Inny mecz w Gdańsku - maj 2016 r. Przedostatnia kolejka. Lechia walczy o puchary, Legia o mistrzostwo. Przed meczem konsternacja, bo trener warszawian, Stanisław Czerczesow wystawił rezerwowy skład, szykując się na decydujący bój za kilka dni z Pogonią u siebie.

- Obojętnie kogo by nie wystawił, przegrałby ten mecz. Przeanalizował nasze mecze i stwierdził: "Dam swoim asom odpocząć, by mieli siły na najważniejszy mecz za kilka dni". Po tym wygranym meczu 2-0 my, piłkarze Lechii mieliśmy niedosyt, że ktoś podważa naszą wygraną. Mówiliśmy wtedy - dawajcie najsilniejszy skład, nie ma to  żadnego znaczenia, wynik będzie ten sam.

Pierwsze pół roku trenera Piotra Nowaka, Lechia miała wystrzałowe.

- Kibice mogli przychodzić na stadion nie martwiąc się czy Lechia wygra, tylko ile. Nie pamiętam dokładnych statystyk, ale mało komu strzeliliśmy mniej niż dwie bramki u siebie. Jak strzeliliśmy trzy mieliśmy ochotę na czwartą. Jak cztery - na piątą.

Na wyjazdach szło wam gorzej.

- Dołączyliśmy wtedy do grona klubów na L - Legii i Lecha, które przyciągały sporą publikę. Warto było przyjść gdy przyjeżdżała Lechia, bo była gwarancja, że sporo będzie się działo. Z perspektywy czasu myślę, że mogliśmy bardziej zadbać o tyły, wówczas zdobyłbym tytuł mistrza Polski również z Lechią Gdańsk. Żartowaliśmy z kolegami, że gdybyśmy zdobyli tytuł trzeba by było gdzie indziej przesunąć Neptuna, bo my byśmy zajęli jego miejsce.

I już ostatni wątek historyczny, obiecuję. Czerwiec 2017 r. ostatni mecz na Łazienkowskiej, Legia gra z Lechią. Równolegle w Białymstoku Jagiellonia podejmowała Lecha Poznań. Cztery drużyny miały szansę na mistrzostwo. Po bezbramkowym remisie w Warszawie, Lechia została z niczym, na czwartym miejscu.

- Rozumiem ogromne rozgoryczenie kibiców Lechii Gdańsk. My też byliśmy wściekli, sezon skończył się dla nas fatalnie. Byliśmy tak blisko od mistrzostwa Polski, o jedną bramkę. A skończyliśmy bez medalu, bez pucharów, jakby tego było mało, Arka Gdynia zdobyła Puchar Polski i to ona zagrała w pucharach.

W Gdańsku do dziś trwają dyskusje, czemu wtedy Lechia zagrała na remis, który nic nie dawał.

- Dziś jesteśmy wszyscy mądrzejsi, rozpisaliśmy przeróżne scenariusze, łącznie z równoległym meczem w Białymstoku. Jak wyłączymy emocje, mało jest w Polsce drużyn, które są w stanie pojechać na Legię i dyktować warunki, zwłaszcza w dziesięciu. Była przecież pamiętna czerwona karta dla Sławka Peszki.

Mieliście do niego pretensje?

- On sam miał do siebie ogromne. Być może mógł uniknąć czerwonej kartki i to on dałby nam mistrzowską bramkę? Sam sobie zabrał szanse, by to zrobić. To byłoby pierwsze w historii mistrzostwo dla Lechii Gdańsk. Trudno nawet sobie wyobrazić, co by się potem działo w Trójmieście. O tym się nie przekonamy. Ogromny zawód.

Najlepszy czas drużyny trenera Piotra Nowaka, to gra na trzech obrońców. Czy pan jeszcze kiedyś oprócz Nowaka grał tym systemem?

- Jeszcze u doktora piłki nożnej, Adama Owena. On praktykował takie granie. Pamiętam jak pierwszy raz wszedł do naszej szatni jako pierwszy trener ze słowami: "I know everything about football". Pomyślałem wtedy: "Oho, grubo się zaczyna! A to przecież jego pierwsza samodzielna praca."

No dobrze, a co z tą trójką obrońców? Jest pan za czy nawet przeciw?

- Jak popatrzymy jakim systemem gra się w dużą piłkę, można zauważyć że wszyscy uciekają od czwórki w kierunku trójki obrońców. Myślę, że to jest przyszłość. Oczywiście to wymaga posiadania piłkarzy o pewnej charakterystyce, myślę o wahadłowych, którzy muszą mieć zarówno szybkość jak i żelazne płuca. Zwycięzca Ligi Mistrzów, Thomas Tuchel gra z Chelsea trójką w tyłach. Dwie drużyny w Polsce, które najlepiej się ogląda - Legia i Raków - to samo. Atalanta Bergamo, która się zachwycamy też. Inter Mediolan, który przerwał hegemonię Juventusu - tak samo. Z drugiej strony Bayern łoi wszystkich jak chce - gra czwórką z tyłu. Jaki z tego wniosek? Że grają piłkarze, nie systemy.

Rozmawiał Maciej Słomiński

   

Jakub Wawrzyniak w barwach Lechii Gdańsk w meczu z Legią Warszawa w 2016 r./Tomasz Jastrzebowski//Newspix
INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem