Radosław Murawski miał trafić do Lecha Poznań od stycznia, a plan zakładał rozwiązanie przez niego kontraktu z tureckim klubem Denizlispor, który zalegał mu z płatnościami. Turcy uznali jednak zawodnika za potrzebnego im w walce o utrzymanie w Superlidze i wypłącili mu ćwierć miliona euro brakujących pieniędzy. Rozmów o sprzedaży zawodnika podjąć nie chcieli - ani przed spłatą, ani po niej. Lech Poznań postanowił więc porozumieć się bezpośrednio z piłkarzem, którego umowa z tureckim klubem wygasa w czerwcu. Tak, aby mógł przyjść do Kolejorza od 1 lipca. Teraz pozycja negocjacyjna z Turkami może się zmienić, niewykluczone że zdecydują się podjąć rozmowy z Polakami na temat jego wykupu, aby w ogóle coś zarobić na tym graczu. A Lech zapewnia, że jest gotowy zapłacić sporo za te pół roku kontraktu. To będzie jednak dość trudne, bo na tę chwilę Turcy nie mają zamiaru go puszczać ani sprzedawać. - Podjęliśmy z żoną kolejną życiową decyzję o otwarciu nowego rozdziału. Byliśmy już gotowi wrócić do kraju. Jak Lech zaproponował mi kontrakt, to nie zastanawialiśmy się długo - komentuje pomocnik. Radosław Murawski w Lechu Poznań Denizlispor jest najslabszym zespołem tureckiej Superligi. Ma pięć punktów straty do pierwszego bezpiecznego miejsca, które zajmuje Kayserispor - zespół, do którego Lech wypożyczył właśnie Karlo Muhara. Już w lutym sprawa spadku Denizlispor może być przesądzona, a okienko zamyka się z końcem lutego. Lech twierdzi, że o Radosława Murawskiego będzie walczył aż do jego zamknięcia, ale widoki na powodzenie tej akcji nie są zbyt duże. Stanowisko Turków jest bowiem na razie twarde. W rezerwie pozostaje opcja sprowadzenia środkowego pomocnika na zasadzie wypożyczenia na pół roku. Byłaby to opcja awaryjna dla trenera Dariusza Żurawia, gdyby okazało się, że były gracz Piasta Gliwice przyjdzie dopiero 1 lipca, jak właśnie zwagarantował sobie Kolejorz. To sytuacja nieco podobna z transferem Alana Czerwińskiego rok temu - wtedy Zagłębie Lubin się nie ugięło, aczkolwiek rok temu Lech miał mniej pieniędzy.