Przed zimowym oknem transferowym Lech Poznań założył, że chce wzmocnić środek obrony, środek pola i skrzydła. Zależało mu przy tym, aby w miarę możliwości sięgać po graczy polskich. To priorytet - w pierwszej kolejności transferowani mają być Polacy, a dopiero gdy jest to niemożliwe, gracze zagraniczni. Stąd na przykład przyjście Bartosza Salamona. Drugiego środkowego obrońcy tego formatu nie udało się już znaleźć, więc obok niego trafił do Poznania chorwacki stoper Antonio Milić, kupiony za pół miliona euro, który stanowi ogromną niewiadomą. Ponieważ Lech pozyskał już w grudniu szwedzkiego pomocnika Jespera Karlströma za 700 tys. euro, zadaniem skautingu było znalezienie i wytypowanie drugiego pomocnika do środka pola, tym razem Polaka. Wytypowany został Radosław Murawski z tureckiego klubu Denizlispor, któremu zostało tylko pół roku do końca umowy i któremu Turcy zalegali z wypłatami. Istniała więc szansa rozwiązania kontraktu wcześniej, co miało nastąpić do końca stycznia. Zobacz Interia Sport w nowej odsłonie Sprawdź! Denizlispor ma kłopoty finansowe i kilku zawodników rozwiąże z nim umowy z racji zaległości, ale akurat nie Radosław Murawski. On uznany został za piłkarza potrzebnego w walce o utrzymanie się ostatniego w tabeli Denizlisporu w tureckiej Superligi. Stąd wypłacenie mu pięciomiesięcznych zaległości, a trzeba pamiętać, że Polak zarabia 50 tys. euro miesięcznie. Lech Poznań już nie rozdaje kart Umowa rozwiązana zatem nie zostanie i teraz Lech może co najwyżej siąść z Turkami do rozmów o wykupie zawodnika na pół roku przed końcem kontraktu. Znając jednak zachowania Kolejorza, można założyć, że nie będzie skłonny zapłacić za to monstrualnych pieniędzy. A skoro Turcy zdecydowali się uregulować należności wobec swego zawodnika i to niemałe, to z kolei oni nie będą chcieli go już puścić, a już na pewno nie za małe pieniądze. Pragną z niego korzystać tak długo, jak długo trwa ich walka o pozostanie w lidze. Na stole może znaleźć się kwota 1 mln euro, a tyle na pół roku przed końcem umowy piłkarza to dużo. Lech jednak może by i tyle dał, ale Turcy na dzisiaj nie chcą siąść do negocjacji. Może więc dojść do sytuacji, w której podpisze umowę z byłym graczem Piasta Gliwice i US Palermo, ale od 1 lipca. To oczywiście wymaga porozumienia się z samym zawodnikiem, który ma też inne oferty i może je przyjąć. Do wtorku był najbliżej konsensusu właśnie z Lechem, ale jeszcze jego oferty nie przyjął. Postawa samego zawodnika jest dość istotnym fragmentem tej układanki. Co zatem dalej ze wzmocnieniem środka pomocy Kolejorza po odejściu Jakuba Modera? Jeżeli do zimowego transferu Radosława Murawskiego nie dojdzie, opcje są dwie. Albo Lech znajdzie kogoś na wypożyczenie na pół roku, albo ... nie sprowadzi nikogo. To drugie rozwiązanie z pewnością nie spodoba się kibicom Lecha, którzy liczyli na solidne wzmocnienie po rekordowym transferze Jakuba Modera i mieli to w gruncie rzeczy obiecane. Jest jednak całkiem realne. Kolejorz uważa Radosława Murawskiego za priorytet w środku pola i jest gotów nawet na niego poczekać. A skoro ma poczekać, niewykluczone, że na razie nie wzmocni się w tej formacji w ogóle albo nie wzmocni się zawodnikiem na stałe, ewentualnie kogoś wypożyczy. Te decyzje jeszcze nie zostały podjęte i będą zapadały już po wznowieniu rozgrywek ligowych w Polsce. Turcy swoja ligę grają przez cały czas, Denizlispor zmierzy się w weekend z Göztepe Izmir. Zespół Radosława Murawskiego nie wygrał żadnego meczu od ośmiu kolejek i w lutym może się okazać, że jego degradacja jest przesądzona. To w zasadzie ostatnia opcja na powrót rozmów o transferze Polaka zimą, aczkolwiek umowa od 1 lipca wydaje się bardziej realna.