Partner merytoryczny: Eleven Sports

Puchar Polski - Grembocki: Pokonaliśmy zespoły z innego świata

​W 1983 roku trzecioligowa wówczas Lechia zdobyła Puchar Polski. "Biało-zieloni" pokonali wtedy m.in. mistrza i wicemistrza Polski, Widzew Łódź i Śląsk Wrocław. - Dla nas byli to ludzie z innego świata - powiedział piłkarz gdańskiego zespołu Jacek Grembocki.

22 czerwca 1983 roku w finałowym meczu PP w Piotrkowie Trybunalskim Lechia wygrała z drugoligowym Piastem Gliwice 2-1.

- Byliśmy młodzi, nie wiedzieliśmy co to porażka i nie baliśmy się niczego. Kochaliśmy Lechię i nasze miasto, wierzyliśmy w sukces, wierzyliśmy w siebie i w trenerów. Tamta drużyna była jednością, tworzyliśmy bowiem prawdziwą rodzinę. Mieliśmy także wsparcie wspaniałych kibiców i to dzięki ich pomocy odnieśliśmy największy sukces w historii gdańskiego klubu - zapewnił jeden z bohaterów wydarzeń sprzed 32 lat Jacek Grembocki.

Podobnie wspomina tamten sukces ówczesny trener piłkarzy z Gdańska Jerzy Jastrzębowski.

- W 1982 roku drużyna spadła do trzeciej ligi i po degradacji odmłodziliśmy skład. To byli utalentowani i głodni zwycięstw chłopcy, ale nie tylko to zadecydowało o zdobyciu przez nas Pucharu Polski. Wydaje mi się, że najbardziej pomogło nam lekceważące podejście zespołów ekstraklasy. Nazwa Lechia coś im mówiła, ale nazwiska naszych graczy kompletnie nic. Byliśmy uważani za małych piłkarzy i dzięki temu udało się nam utrzeć nosa faworytom. Poza tym graliśmy bez obciążeń, szliśmy przez te rozgrywki siłą rozpędu i motywowaliśmy się każdym zwycięstwem - ocenił szkoleniowiec.

W drodze do finału lechiści musieli wyeliminować sześciu rywali, w tym czterech z ekstraklasy. Cztery razy przyszło im stanąć do dogrywki, a dwa razy okazali się lepsi w rzutach karnych. W 1/64 finału gdańszczanie pokonali na wyjeździe po dogrywce występujący w lidze okręgowej Start Radziejów 3-2, a w następnym spotkaniu wygrali u siebie 2-1 z drugoligową Olimpią Elbląg.

- W inauguracyjnym meczu nie wystąpiłem, ale w pozostałych zagrałem. Miałem wtedy 17 lat i zostałem powołany do reprezentacji Gdańska na jeden z młodzieżowych pucharów. Warto też podkreślić, że większość z nas była wychowankami Lechii. Jako młodzi chłopcy podawaliśmy piłki na meczach pierwszej drużyny - dodał.

W kolejnych czterech spotkaniach gdańszczanie okazali się lepsi od drużyn występujących w Ekstraklasie. Najpierw po rzutach karnych 5-4 (po dogrywce był remis 1-1) wyeliminowali mistrza Widzew Łódź, następnie zwyciężyli po dogrywce 3-0 wicemistrza Polski Śląsk Wrocław.

- To byli dla nas ludzie z innego świata, ale także nasi idole, których znaliśmy tylko z gazet oraz z telewizyjnych meczów. Czuliśmy się zaszczyceni, że mogliśmy się z nimi przywitać, podać rękę i porozmawiać. Kiedy graliśmy z Widzewem to zza węgła patrzyliśmy, jacy zawodnicy przyjechali. Nie było wtedy Zbyszka Bońka, który zawitał jednak do Gdańska we wrześniu ze słynnym Juventusem Turyn na rewanżowy mecz Pucharu Zdobywców Pucharów. A razem z nim Michel Platini oraz mistrzowie świata z 1982 roku, Paolo Rossi, Antonio Cabrini, Claudio Gentile, Gaetano Scirea i Marco Tardelli - przypomniał.

Wychowanek "Biało-zielonych", późniejszy piłkarz Górnika Zabrze i reprezentacji Polski podkreśla, że do wielu piłkarzy pucharowych rywali nie śmiał zwrócić się "per ty".

- Przed meczem ze Śląskiem trener Jerzy Jastrzębowski powiedział mi, że napastnik rywali, słynny Janusz Sybis wyjeżdża niebawem do Stanów Zjednoczonych, gdzie będzie występował na hali. Podszedłem do niego i powiedziałem "Panie Januszu, niech pan uważa, ale będę przeciwko panu ostro grał". I Sybis, mając zapewniony lukratywny kontrakt, przejął się słowami 17-letniego młokosa. Wiedział, że to nie przelewki i nie pokazał wszystkiego, na co było go stać - ocenił.

W ćwierćfinale Lechia pokonała 1-0 Zagłębie Sosnowiec, a w kolejnym meczu, wyeliminowała po rzutach karnych 3-1 Ruch Chorzów (po 120 minutach był remis 0-0), który zakończył rozgrywki ekstraklasy na trzeciej pozycji.

- To ja rozpocząłem w naszym zespole serię rzutów karnych. I to udanie, bo pokonałem znanego już wtedy Janusza Jojkę. Chciałbym teraz zobaczyć 18-latka, który w tak prestiżowym meczu pierwszy egzekwuje "11". Teraz w Polsce zawodnik liczący 23 lata uchodzi za młodego i utalentowanego. Ja w tym wieku miałem już na koncie dwa tytuły mistrza Polski, krajowy puchar, dwa Superpuchary oraz występy w pierwszej reprezentacji - zauważył.

Grembocki nie zgadza się z opinią, że w obecnej formule Pucharu Polski, kiedy w ćwierćfinale i półfinale są rewanże, niżej notowanym zespołom zdecydowanie trudniej sięgnąć po to trofeum.

- Wtedy pomiędzy Ekstraklasą i trzecią ligą była przepaść pod każdym względem. Umiejętności, a zwłaszcza finansowa i organizacyjna. Za te sukcesy, a zdobyliśmy też Superpuchar Polski, otrzymaliśmy odznaki "Za zasługi dla Gdańska" oraz "Zasłużony dla Budownictwa i Przemysłu Materiałów Budowlanych". Pieniądze były marne. Miałem wtedy żonę oraz dziecko i gdyby nie pomoc teściów, nie utrzymałbym rodziny. Teraz drużyny z Ekstraklasy regularnie grają sparingi z zespołami z innych lig, wielu znanych zawodników, nawet z reprezentacyjną przeszłością, występuje w niższych klasach, gdzie można nieźle zarobić - stwierdził.

50-letni obecnie szkoleniowiec uważa, że w Lechii nie zaprzątają sobie głowy bohaterami pucharowych wydarzeń sprzed 32 lat.

- Wydaje mi się, że gdyby nie jedna osoba, czyli kustosz klubowego muzeum Zbyszek Zalewski, nikt by o nas w Lechii nie pamiętał. Ostatnio na meczu z Górnikiem Zabrze byłem jako Super VIP, ale tylko dzięki ekipie gości. Kiedy rzecznik zabrskiego klubu zobaczył, gdzie mam wyznaczone miejsce, chwycił się za głowę i natychmiast dał mi honorową wejściówkę. Nie dopominam się o nadzwyczajne przywileje, ale sposób traktowania wychowanków klubu, trenerów i zawodników, którzy byli autorami największego sukcesu, też o czymś świadczy - podsumował Jacek Grembocki.

PAP

Zobacz także

Sportowym okiem