Cezary Kulesza ogłasza udział w wyborach na prezesa PZPN. Kulesza: Odchodzę z Jagiellonii. Chcę zrobić coś dobrego dla całej polskiej piłki
Zbigniew Boniek życzył sobie, żebyśmy z Markiem Koźmińskim nie pokłócili się przy okazji tych wyborów. I to są mądre słowa. Chciałbym, aby to była kampania prowadzona z klasą, skupiająca się na kwestiach merytorycznych, a nie personalnych – tłumaczy Interii Cezary Kulesza, który po raz pierwszy opowiada o swoim starcie w wyborach na prezesa PZPN.
Sebastian Staszewski, Interia: - Gdzie nie przyłożyć ucha to mówią, że Cezary Kulesza wystartuje w wyborach na prezesa PZPN. Ale pan wciąż milczy. To prawda czy tylko nieżyczliwi tak gadają?
Cezary Kulesza: - Tak, to prawda. Od dzisiaj to już oficjalna informacja.
Dlaczego tak długo unikał pan tej deklaracji? Marek Koźmiński start ogłosił w lutym 2020 roku.
- Długo nie byłem przekonany do tego czy wystartować. Zacząłem więc spotykać się z ludźmi, rozmawiać. Objechałem praktycznie całą Polskę. Spora część środowiska utwierdziła mnie w przekonaniu, że to dobry pomysł, że liczą na mnie w wyborach. Gdy się zgodziłem, kolejnym krokiem było oczekiwanie z ich strony na ogłoszenie mojej decyzji. Ludzie chcieli wiedzieć na czym stoją, czy jestem gotowy na rywalizację. A ja mam duszę sportowca, nie boję się wyzwań.
Rywalizacji z Markiem Koźmińskim też nie?
- Nie, dlaczego?
Przed panem bitwa o najważniejszy fotel w polskiej piłce.
- Niedawno prezes Zbigniew Boniek życzył sobie, żebyśmy tylko nie pokłócili się przy okazji tych wyborów. I to są mądre słowa. Znamy się z Markiem, od lat razem pracujemy. Marek nie atakuje mnie, a ja jego. Nie ma pomiędzy nami czarnego PR. Chciałbym, aby to była kampania prowadzona z klasą, skupiająca się wyłącznie na kwestiach merytorycznych, a nie personalnych.
Ucieszyła pana deklaracja Bońka, który nie poprze żadnego z kandydatów?
- Dobrze zrobił. Zachował neutralność. W końcu w wyborach kandyduje dwóch jego zastępców.
Od kiedy trwa pana kampania wyborcza?
- Odkąd wszedłem do piłki.
No, to długa kampania.
- Wie pan, ja przez całe życie pracowałem na zaufanie ludzi futbolu. Znam piłkę od każdej strony. Jako piłkarz kopałem ją przez lata w Zambrowie, Mławie, Supraślu. Jako prezes Jagielloni Białystok zdobywałem medale mistrzostw Polski, skutecznie rywalizowałem ze znacznie bogatszymi klubami. Od lat działam też w strukturach Ekstraklasy i PZPN, w ostatnich latach jako wiceprezes związku. Chcę wykorzystać te doświadczenia. Uważam, że to wielki kapitał. A jeśli pyta pan o kampanię wyborczą, to trochę trwa. Najintensywniejsze były ostatnie miesiące.
I jak ma się po nich pana wątroba?
- Dobrze. Inne czasy mamy, mniej się pije. Ale z ludźmi wciąż trzeba rozmawiać. Trzeba wiedzieć czego oczekują. Spotkałem się z prezesami wojewódzkich związków, spotykałem się z klubami...
Policzył już pan szable?
- Jak się liczy, to u każdego wychodzi tych szabel dwa razy więcej niż ich jest w rzeczywistości.
Panu starczy?
- W tym momencie tak. Na razie wiem, że mam za sobą ludzi. Ale trzymam nogę na gazie i nie zwalniam tempa. Wybory w PZPN to polityka, a w polityce wszystko może zmienić się raz-dwa.
Z tym liczeniem szabel to różnie w przeszłości bywało. Józef Wojciechowski też miał je kiedyś policzone. Na wybory poszedł jako zwycięzca, a wyszedł z sali, zanim zaczęło się głosowanie...
- Dokładnie tak. Kampania trwa cały czas. Z niektórymi trzeba się spotkać kolejny raz, znów porozmawiać. Wie pan, jak to jest. Ktoś mówi jedno, a myśli coś innego. Dlatego cały czas pracuję, nie osiadam na laurach. Przez wiele lat budowałem swoją pozycję, zdobywałem zaufanie. Nie ma we mnie pychy. Wiem, że tych wyborów nie wygrywa się ot tak, siłą bezwładu.
Kto powinien zastąpić Zbigniewa Bońka na stanowisku prezesa PZPN?
Gabinet cieni pan już ma?
- Nie rozdałem żadnych stołków, jeśli o to pan pyta.
O to. Ludzie tego nie oczekują?
- Ludzie są, ale stanowiska nie są porozdzielane. Pewnie bliżej wyborów o tym porozmawiamy.
Marka Koźmińskiego w swojej ekipie by pan widział?
- Na razie to obaj walczymy, mocno gramy pod siebie. Ale może kiedyś o tym porozmawiamy.
Co pana decyzja oznacza dla Jagiellonii Białystok, której prezesem jest pan od ponad dekady?
- Byłem. Złożyłem rezygnację z tej funkcji. To dla mnie duża zmiana, ale uznałem, że tak trzeba.
I co na to akcjonariusze klubu?
- O moich planach powiedziałem im kilka tygodni temu. Jedni namawiali mnie, abym jeszcze poczekał, ktoś pewnie po cichu cieszy się, że odchodzę. Ale muszę być fair w stosunku do ludzi.
Zatrudnienie trenera Ireneusza Mamrota, który ma wrócić do Jagi, to pana prezent pożegnalny?
- Nic z tych rzeczy. Od razu powiedziałem: skoro odchodzę z klubu, to nie chcę podejmować decyzji dotyczących nowego trenera czy piłkarzy. Dlatego wolę nie komentować tych wyborów.
Proszę wybaczyć drobny sceptycyzm, ale mam uwierzyć, że po latach pracy w Jagiellonii, która była pana domem, odetnie się pan od zarządzania klubem? Choćby takim z tylnego siedzenia?
- Jestem dorosłym, poważnym człowiekiem. Wiem na co się piszę. Mam świadomość, że moja jedenastoletnia przygoda z Jagiellonią dobiegła końca. Nic nie trwa wiecznie. Nawyk sprawdzania tabeli mi zostanie, bo po pierwsze interesuję się Ekstraklasą, a po drugie - prezes PZPN powinien wiedzieć, jaka jest sytuacja w rozgrywkach. Ale będę kibicem wszystkich klubów.
Ale z Białegostoku się pan nie wyprowadzi jakby co?
- Po co? Z Białegostoku mam do Warszawy bliżej niż z Rzymu. Trasą S8 jedzie się dwie godziny.
No dobrze, to proszę nam powiedzieć, dlaczego to pan miałby zostać nowym prezesem PZPN.
- Bo tak jak panu mówiłem, znam piłkę od podszewki. Mam do niej serce. I chcę zrobić dla niej coś dobrego. Przygotowałem program oparty na czterech filarach: szkolenie, wsparcie, integracja oraz profesjonalizacja. Będziemy to szczegółowo prezentować w najbliższych tygodniach. Nie będę jednak ukrywał, że priorytetem jest dla mnie udoskonalenie szkolenia. Młodzi ludzie to przyszłość wszystkich polskich reprezentacji, klubów. Co prawda nie naprawimy świata z miesiąca na miesiąc, ale mamy konkretny pomysł jak szkolić trenerów, jak promować młodzież, jak wzmocnić rozwój klubowych akademii, zarówno dużych, jak i małych.
Podobne deklarację padają co wybory. "Należy wreszcie zreformować system szkolenia młodych piłkarzy, który powinien być oparty na polskich trenerach" - tak mówił w 2008 roku Grzegorz Lato. W 2012 roku Zbigniew Boniek tłumaczył natomiast: - "Jeśli mówimy o szkoleniu, to musimy sobie zdawać sprawę, że jakość bierze się z ilości". Każdy ma na ten temat coś do powiedzenia, tylko efekty są jakie są. My co prawda idziemy, ale Europa biegnie.
- Mamy konkretne pomysły. Na przykład stworzenie uniwersytetu dla trenerów, którzy będą specjalizować się tylko w szkoleniu młodzieży. Musimy zapewnić klubom dużym i małym wykwalifikowaną kadrę trenerską. I mądry sposób na korzystanie z niej. Kilka lat temu byłem w odwiedzinach w akademii Sportingu Lizbona. Dowiedziałem się tam, że oni co dwa lata stosują rotacje trenerów drużyn młodzieżowych, aby szkoleniowcy nie mieli swoich ulubionych zawodników oraz aby piłkarze ciągle dostawali nowe bodźce. To fajny pomysł, podoba mi się.
Polskie Clairefontaine zapewne nie powstanie, ale przydałby się jakiś narodowy plan szkolenia.
- Musimy wrócić do pracy u podstaw, współpracować z rządem i samorządami, z Ministerstwem Kultury i Sportu, z Ministerstwem Edukacji. Może trzeba zacząć skauting w szkole podstawowej? Może trzeba zaangażować w program szkolenia nauczycieli wychowania fizycznego? A Clairefontaine? Pracowałem już przy budowie centrum Jagiellonii i wiem, że to wielki wysiłek finansowy. Wydaje mi się, że na razie powinniśmy skupić się na rozwoju akademii.
Co pan myśli o przepisie o młodzieżowcu i o Pro Junior System?
- Pro Junior System mi się podoba. To potrzebny zastrzyk gotówki dla klubów z I, II, III czy IV ligi i pokazanie, że warto stawiać na szkolenie młodzieży. Natomiast przepis o młodzieżowcu budzi u mnie mieszane uczucia. Z jednej strony część chłopaków z niego skorzystała. Z drugiej kilku mogłoby ogrywać się w I lidze, ale kluby trzymały ich na siłę, aby zapewnić sobie zabezpieczenie. Pytanie czy bardziej opłaca się promowanie dwóch kosztem pięciu, czy cała grupa powinna iść na wypożyczenia? Natomiast nie ma co kryć, że młodzieżowiec, który gra, daje klubowi szansę na to, aby zrobić fajny transfer i zainwestować w kolejnych młodych. Tak to powinno wyglądać.
Nad jakością sędziów także chce się pan pochylić? Zdarzało się panu ich krytykować.
- Sędziowanie wzbudza sporo emocji. Tak jest na całym świecie, nie tylko w Polsce. Jako prezes Jagiellonii przekonałem się o tym wielokrotnie. Mam więc pomysł, aby wozy VAR były nie tylko w Ekstraklasie, ale i w I lidze. Kontrowersje będą, ale VAR pomoże je ograniczyć do minimum.
Co z futbolem amatorskim? Przez dwa lata pomagałem małemu klubowi z klasy A, Bartnikowi Myszyniec. Znam więc temat z autopsji. Kluby płacą wojewódzkim związkom opłaty za "transfery" zawodników-amatorów, choć w kasie bieda aż piszczy. Nie ma też chętnych do gry. Za kilkanaście lat mogą zniknąć z piłkarskiej mapy całe B czy A klasy.
- To opłaty, które ustalają wojewódzkie związki, ale zgadzam się, że z PZPN powinien pójść dobry przykład. Bo te doły są trochę zapomniane. Takie kluby jak Bartnik, o którym pan wspomniał, to przecież podstawa futbolowej piramidy. Musimy o nie zadbać. Ułatwiać im działanie, nie obciążać niepotrzebnymi opłatami. Bo w tej małej piłce faktycznie są małe pieniądze. Wiem, że w takich miejscowościach jest problem. Jeżdżę po Polsce i często o tym słyszę. Ale hasło naszego związku to "Łączy nas piłka" i uważam, że tak powinniśmy współpracować: od A-klasy po PZPN.
Wróćmy do wielkiej piłki. Jeśli pan wygra, zostawi pan na stanowisku selekcjonera Paulo Sousę?
- Jeżeli trener awansuje na mundial to jego kontrakt będzie automatycznie przedłużony. Co prawda to nie ja wybrałem Sousę, a prezes Boniek, ale od nas - czyli zarządu - dostał zgodę, żeby zatrudnić Portugalczyka. A ja nie jestem z tych, którzy kryją się przed odpowiedzialnością.
Mieliście w końcu okazję porozmawiać?
- Wciąż nie. Raz widzieliśmy się tylko na przedmeczowym obiedzie, przywitaliśmy się. W tej chwili nie mamy jednak żadnej relacji. Do tej pory nikt nas sobie nie przedstawił. Podobnie jak pozostałym członkom zarządu PZPN. Pewnie trener Sousa nawet nie wie, kim ja jestem (śmiech). Ale spokojnie, nie irytuje się tym. Na pewno będziemy mieli jeszcze okazję się dobrze poznać.
Wybiera się pan na mistrzostwa Europy?
- Tak, oczywiście. Na wszystkie trzy mecze. I na kolejne też. Będę kibicował naszym chłopakom.
Oczami wyobraźni widzę te długie wieczory i nocne Polaków rozmowy. Kampanijne, oczywiście.
- Na czas mistrzostw zawieszam kampanię. W jej trakcie nie będę udzielał wywiadów. Kluczowa będzie kadra i skupmy się na niej. Po turnieju wznowię kampanię i nie będę się przed wami chował, ale na razie nie chcę odciągać uwagi od głównego celu. A tym jest polski sukces na Euro.