Partner merytoryczny: Eleven Sports

​Adam Chrzanowski: Zawsze można wrócić

16-letni Kacper Urbański stoi u progu wyjazdu do Włoch. Adam Chrzanowski gra w Serie B i radzi młodszemu koledze, co powinien zrobić.

16-letni Kacper Urbański (Lechia Gdańsk): Cieszę się, że trener Stokowiec na mnie postawił (POLSAT SPORT). Wideo /Polsat Sport/Polsat Sport

Maciej Słomiński, Interia: Interesuję się od lat piłką nożną, ale o klubie w którym występujesz po raz pierwszy usłyszałem, gdy związałeś się z nim kontraktem. Opowiedz proszę o Pordenone Calcio.

Adam Chrzanowski, zawodnik Pordenone Calcio: - Klub awansował do Serie B pierwszy raz w 2019 r. W poprzednim sezonie, jako beniaminek był rewelacją rozgrywek, zajmując czwarte miejsce. Baza treningowa to trzy pełnowymiarowe boiska naturalne, do tego duża hala i siłownia. Na warunki do zajęć nie mam prawa narzekać.

A miasto?

- Nie miałem okazji wiele pozwiedzać. Treningi, wyjazdy na mecze, większość drużyn Serie B znajduje się na północy, ale są też te z południa włoskiego buta. Reggina, Cosenza, Salernitana i Lecce - na mecze z nimi latamy samolotem.

Czy Pordenone da się porównać z Florencją, w której byłeś rok jakiś czas temu?

- Nie, ale na pewno ma swój klimat. Z każdego punktu 50-tysięcznego miasta widać góry. Gdy skończy się wreszcie pandemia koronawirusa na pewno nadrobię zaległości w zwiedzaniu.

Zobacz Interia Sport w nowej odsłonie

No właśnie, jak wygląda sytuacja epidemiologiczna w Italii? Podejrzewam, że nam na północy łatwiej znieść "lockdown" niż Włochom, którzy pół życia spędzają na wymachiwaniu kończynami podczas picia espresso.

- Tam gdzie mieszkam, na północy, Włosi stosują się do wprowadzonych obostrzeń. Nie wiem, jak to jest na południu, może być różnie (śmiech). Na pewno mieszkańcy nie są zadowoleni, że nie mogą wyjść do restauracji kiedy chcą, ale rozumieją, że jest to wyższa konieczność. Do godziny 18 można w barze wypić kawę, drinka, coś zjeść. Od 18 do 22 jedzenie jest już tylko na wynos. Od 22 do 5 jest godzina policyjna.

W Polsce grałeś na stoperze, natomiast z grafik meczowych wynika, że w Pordenone pełnisz rolę lewego obrońcy.

- Pierwszego dnia po przyjeździe trener zaprosił mnie na rozmowę. Dowiedziałem się, że jest 5-6 stoperów, na tej pozycji panuje ogromna rywalizacja, w związku z czym będę brany pod uwagę do gry na boku obrony. Ciężko było się przestawić, tym bardziej, że inaczej gra się na tej pozycji w Polsce i we Włoszech. Myślę, że przez pół roku zdążyłem złapać nawyki, które trzeba mieć na tej pozycji. To potem procentuje w meczach.

Mówi się, że liga włoska to uniwersytet taktyczny. Jak wielki nacisk kładzie się na ten element gry w Serie B? I jak wypada porównanie w tym zakresie z Ekstraklasą?

- Jest kolosalna różnica. Od pierwszego dnia na obozie poranne zajęcia dotyczyły tylko i wyłącznie taktyki. W czasie rozgrywek dwa dni w tygodniu pracujemy nad taktyką dostosowaną stricte pod kolejnego rywala. Co może zrobić przeciwnik? Jak my możemy się przed tym obronić? Jak można rywala "ugryźć"? Kiedy wyjść ze strefy, kiedy stosować szybki atak, a kiedy nie. Przez ostatnie lata byłem w Lechii Gdańsk, Wigrach Suwałki i Miedzi Legnica, gdzie poświęcaliśmy czas raczej na schematy rozegrania, które były stałe. Zajęcia nie zmieniały się w zależności od kolejnych rywali.

Trzy lata dzielą twoje przyjście do Pordenone od czasu, gdy byłeś w drużynie młodzieżowej Fiorentiny. Czy dzięki temu łatwiej pokonać barierę językową?

- W szatni Lechii Lukas Haraslin i Błażej Augustyn nie pozwalali zapomnieć o języku włoskim. Zaraz na początku sezonu trener przygotowania fizycznego Pordenone zagaił mnie po angielsku, od razu poprosiłem byśmy przeszli na włoski. Szybko odświeżyłem słownik. Dziś bariera całkowicie zniknęła.

Wojciech Kowalewski dla Interii o decyzjach Mioduskiego: W piłce chodzi o złapanie dystansu. wideo/INTERIA.TV/TV Interia

Twoim kolegą klubowym jest wypożyczony z Rakowa Częstochowa Sebastian Musiolik. Czy to, że z trzema bramkami jest współliderem strzelców Pordenone jest twoją zasługą?

- Spędzamy razem sporo czasu. Tłumaczę mu, co trener przekazuje podczas treningów i odpraw meczowych. Zaliczył bardzo dobre wejście do drużyny, w trzech kolejnych meczach w listopadzie strzelał bramki. Sebastian intensywnie uczy się języka włoskiego, na razie więcej rozumie niż mówi, ale jest na dobrej drodze.

Zajmujecie obecnie w tabeli ósme miejsce, które daje udział w play-off o awans do wyższej ligi. Czy celem Pordenone jest historyczna promocja do Serie A?

- Pojawiają się porównania do poprzedniego sezonu, gdy nasz klub był rewelacją rozgrywek. Jako beniaminek zajął czwarte miejsce, by odpaść w play-offach. Marzymy o Serie A, ale w szatni nie rozmawiamy o niej, robimy swoje po cichu.

Pordenone grało ostatnio z Venezią, a ty zaliczyłeś pełne 90 minut. Czy ten mecz można nazwać derbami? Miasta dzieli około 90 km.

- Pordenone jest mniejszym miastem i klubem, poza tym nieco bliżej jest inny rywal z Serie B, Cittadella. Jeśli Venezia do tej pory nie traktowała nas poważnie, może powinna, bo wygraliśmy z nią 2-0. Jednak do derbów Trójmiasta temu meczowi jeszcze trochę brakuje (śmiech).

Kończysz niebawem 22 lata, wciąż jesteś młodym człowiekiem, ale zwiedziłeś już kilka klubów. Opuściłeś dom rodzinny mając 16 lat, przechodząc ze Znicza Pruszków do Lechii Gdańsk. Były dylematy, wątpliwości, obawy?

- Od początku byłem nastawiony na ciężką pracę i skupiony na piłce. Przed wyjazdem do Gdańska, długo rozmawiałem z rodzicami, wspólnie uznaliśmy, że możliwość treningu z pierwszą drużyną klubu Ekstraklasy to spora szansa. Tęskniłem za rodziną, ale wcześniej znałem Tomka Makowskiego i Przemka Macierzyńskiego, co ułatwiło w aklimatyzację. Wejście do szatni było lekkim szokiem, nie wiedziałem jak zwracać się do piłkarzy, których znałem tylko z telewizji. Pomogła opieka Sebastiana Mili, Kuby Wawrzyniaka, Grześka Wojtkowiaka - wiele im zawdzięczam. Spędziłem kilka lat w Gdańsku, w którym zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Nie mam nic przeciw temu, by kiedyś wrócić.

Zanim zadebiutowałeś w Ekstraklasie miałeś już na koncie występ w towarzyskim meczu z Juventusem Turyn. Który z tych meczów bardziej zapadł w pamięć?

- Oby meczów nie zapomnę do końca życia, ale jednak debiut w Ekstraklasie to mecz o punkty. Miałem 17 lat, w przerwie Kuba Wawrzyniak zgłosił kontuzję, trener Piotr Nowak cofnął Lukasa Haraslina do obrony, jego z kolei złapały skurcze i dostałem kwadrans gry pod koniec. To był mecz na stadionie Lecha Poznań, wielkie przeżycie. Niecały rok wcześniej "Stara Dama" przyjechała do nas na mecz towarzyski, było widać różnicę klas, techniczną i taktyczną, jednak dla nich to tylko kolejny sparing. Największe wrażenie zrobił na mnie Paul Pogba, mimo że wysoki to świetny technicznie, nic sobie nie robił, gdy w dwóch-trzech usiłowaliśmy odebrać mu piłkę.

Byłeś blisko, ale ostatecznie nie zdołałeś przebić się do składu Lechii i na zasadzie wypożyczenia przez rok występowałeś w Fiorentinie, w jej drużynie młodzieżowej "Primevera".

- W Lechii były zawirowania, razem z kilkoma kolegami wylądowaliśmy w drużynie rezerw. Pod koniec okna transferowego przyszła oferta z Fiorentiny, miałem kilka godzin na zastanowienie, podjąłem ryzyko i spędziłem udany sezon w Toskanii. Trafiłem do "11" sezonu "Primavery". Włochy to raj dla obrońców, wróciłem stamtąd do Polski jako lepszy defensor i piłkarz. Zostałem rzucony na głęboką wodę, nauczyłem się języka. Dzięki temu jestem dziś w Pordenone, którego trener pytał o mnie w Fiorentinie. Tam wystawiono mi pozytywną opinię.

Wojciech Kowalewski dla Interii o decyzjach Mioduskiego: W piłce chodzi o złapanie dystansu. wideo/INTERIA.TV/TV Interia

Była możliwość byś został we Florencji dłużej? 

- Będąc w Polsce na wakacjach dostałem informację, iż chcą mnie wykupić z Lechii. Potem zmienili zdanie, chcieli już tylko ponownie wypożyczyć. Koniec końców wróciłem do Gdańska i pół roku straciłem przez kontuzję kostki.

Wyjechałeś do Włoch jako 17-letni chłopak. U progu wyjazdu do Bolonii stoi Kacper Urbański, który jest jeszcze rok młodszy. Gdyby zadzwonił do ciebie, co byś doradził? Jechać za granicę, czy walczyć o miejsce w kraju?

- To jego życie, dlatego podejmie decyzję sam z rodziną, ale ja bym zdecydowanie radził spróbować sił we Włoszech. Bardzo polecam ten kierunek, taka okazja nie trafia się co dzień. Do Polski zawsze będzie mógł wrócić, już bogatszy w doświadczenia. Jakość treningu techniczno-taktycznego jest tu takim poziomie, że na pewno zaprocentuje w przyszłości. W Bolonii czy w innym klubie.

Inny zawodnik wyjeżdżał w podobnym wieku z Lechii i deklarował, że na pewno do Polski nie wróci. Chodzi o bramkarza Wojciecha Pawłowskiego, który właśnie został przesunięty do rezerw Widzewa Łódź.

- Do takich deklaracji mi daleko. Nie będę narzekał na Ekstraklasę, gdzie poziom jest wysoki. Jeśli pojawi się oferta z Polski w przyszłości, chętnie ją rozważę.

Był okres, za kadencji Adama Owena, gdy wskoczyłeś do składu Lechii. Graliście wtedy systemem na trzech obrońców. Jak bardzo różni się taka gra od czwórki w linii? 

- Różni się diametralnie. W grze trójką z tyłu jest zupełnie inne przesuwanie, inaczej wychodzi się ze strefy, inaczej podchodzi do pressingu niż gdy grasz w czterech. Jest więcej biegania. Wiele zawdzięczam trenerowi Owenowi, który postawił na mnie. Potem nastąpiła zmiana szkoleniowca, przyszedł Piotr Stokowiec, walczyliśmy o utrzymanie, sytuacja w klubie była ciężka i nie było czasu na eksperymenty. Jeden błąd mógł zdecydować nie tylko o przegranym meczu, ale nawet o spadku z ligi. Drużyna w końcu przełamała złą passę, zaczęła punktować, do składu wskoczył Michał Nalepa, potem Błażej Augustyn i nie miałem szans odzyskać wyjściowej pozycji. Koledzy doszli do bardzo wysokiej formy, a zwycięskiego składu się nie zmienia.

Masz żal do kogoś, że w Lechii nie wyszło?

- Nie. To czy będę grał, leżało w moich nogach i głowie. W Lechii zagrałem jeden z bardziej szalonych meczów w mojej dotychczasowej przygodzie z piłką. Dwóch podstawowych stoperów nie mogło zagrać, ze Stevenem Vitorią wskoczyliśmy do składu i obaj strzeliliśmy po bramce w zwycięskim meczu z Pogonią w Szczecinie. Moja zdecydowała o wygranej 3-2.

Na twoim profilu na Instagramie są zdjęcia m.in. z Kubą Moderem i Marcinem Bułką. Pierwszy z nich poszedł za miliony do Brighton, ma za sobą debiut w kadrze. Jest zazdrość?

- Nikomu niczego nie zazdroszczę. Z Kubą bardzo dobrze dogadywałem się w młodzieżowej reprezentacji Polski. Bardzo się cieszę z jego sukcesów. Każdy idzie swoją drogą. Dziś jestem we Włoszech, w Serie B, skupiam się na każdym treningu, codziennie walczę o miejsce w składzie. Kiedyś snułem dalekie plany, życie je zweryfikowało. Dziś ciężko pracuję i wiem co mam robić.

Rozmawiał Maciej Słomiński

Adam Chrzanowski w Pordenone Calcio/
INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem