Partner merytoryczny: Eleven Sports

120 mln euro za Bale'a to kosmiczna kwota

Czy prezes Tottenhamu Daniel Levy stroi sobie żarty ociągając się z ostateczną zgodą na transfer Garetha Bale’a do Realu Madryt? Kwota 120 mln euro wydaje się kosmiczna za gracza, który w Champions League zagrał dotąd zaledwie 11 razy. Tymczasem w Londynie kibice grożą już śmiercią Walijczykowi.

Podobiznę Garetha Bale'a spotkać można nawet w Nowym Jorku.
Podobiznę Garetha Bale'a spotkać można nawet w Nowym Jorku./AFP


Levy czuje, że Florentino Perez uparł się na Walijczyka bez względu na koszty. Prezes Realu nie reaguje ani na wyniki ankiet wśród kibiców swojego klubu wyceniających Bale’a na 70 mln euro, ani nawet na ekspertyzy wykonywane na własne zlecenie, z których wynika, iż jeśli kwota transferu przekroczy 80 mln, stanie się on gigantycznym ryzykiem. Perez chce Bale’a, tak jak kiedyś Figo, Zidane’a, czy Brazylijczyka Ronaldo, doświadczenie podpowiada mu, iż potrafił odzyskać pieniądze z transferów przekraczających na pierwszy rzut oka granicę ekonomicznego rozsądku. To dzięki niemu Królewscy są pierwszym klubem w historii piłki, którego roczne wpływy przekroczyły pół miliarda euro.

Czy ten transfer się zwróci?


Trudno powiedzieć, kiedy i jak prezes Realu sprawi, by rekordowa kwota za Bale’a zwróciła się klubowi? Do tego niezbędny będzie sukces na boisku, czyli w wypadku Królewskich 10. Puchar Europy. Jeśli Walijczyk i Cristiano Ronaldo poprowadzą zespół do triumfu w Champions League, kibice klubu uznają swojego prezesa za geniusza. Tyle, że Real wydając każdego lata dziesiątki, lub setki milionów na nowych graczy czeka na ten sukces aż 11 lat, a konkurencja z każdym sezonem jest większa.

Znacznie łatwiej zrozumieć racje Bale’a, który przebiera nogami, by opuścić Tottenham i przenieść się do Madrytu. Do strajku w Londynie mobilizuje go obietnica Pereza o 14 mln rocznej pensji, co postawi go w gronie najlepiej opłacanych graczy świata. Mniej więcej tyle samo w Barcelonie będzie otrzymywał Neymar. Żyjemy w czasach, gdy wartość piłkarza - poza jego klasą sportową - mierzy się medialnością. Przeprowadzka do stolicy Hiszpanii zapewniłby Walijczykowi zwielokrotnienie jego rozpoznawalności, a co za tym idzie - znaczący wzrost wpływów z reklam.

Argumenty sportowe też są oczywiste. 21 goli wbitych przez Bale’a w ostatnim sezonie Premier League nie zapewniło drużynie Andre Villasa-Boasa miejsca w Lidze Mistrzów. Walijski skrzydłowy wystąpił w tych rozgrywkach zaledwie 11 razy w karierze (w sezonie 2010-2011), a w wieku 24 lat, chciałby grać w nich regularnie. To także zapewni mu nowy pracodawca z Madrytu.

To on zastąpi Ronalda?


Między Cristianem Ronaldem i skrzydłowym Tottenhamu można odnaleźć kilka podobieństw nie tylko w sposobie zachowania na boisku. Siła, szybkość, piorunujące uderzenie każą wskazywać na Bale’a jako następcę Portugalczyka. Dekadę temu Ronaldo przybył do Manchesteru United ze Sportingu Lizbona za 12 mln funtów i po sześciu latach zostawił w kasie 80 mln (94 mln euro). Walijczyka sprowadzono z Southampton w 2007 roku za 10 mln funtów, po sześciu latach jego wartość zwiększy się dziesięciokrotnie, o ile transfer do Realu stanie się faktem.

Gareth Bale to znak firmowy nie tylko Tottenhamu, ale całej Premier League./AFP


Oba rekordowe transfery różnił jednak stopień ryzyka. W 2009 roku Ronaldo przybywał do Madrytu jako laureat Złotej Piłki, triumfator Ligi Mistrzów z 2008 roku i trzykrotny mistrz Anglii. Bale nie zdobył dotąd absolutnie nic. Czy dojrzał do miana najdroższego piłkarza w historii futbolu? Czy też stanie się nim wyłącznie za sprawą obsesji Pereza? O tym wszystkim przekonamy się dopiero na boisku.

Hiszpanie sporządzili raport na jego temat

Dziennik "El Pais" przytoczył cytat z raportu specjalistów od futbolu na temat Bale’a, zamówionego przez Real Madryt. Określa się go tam mianem wybitnego piłkarza, który jednak potrzebuje przestrzeni, by pokazać pełnię swojej klasy. Tymczasem nowy trener Carlo Ancelotti, wykorzystując technikę Modricia, Oezila i Isco ma przestawiać Real na futbol bardziej kombinacyjny. Czy to nie stoi w sprzeczności z wydaniem fortuny na piłkarza uwielbiającego grę z kontry?

Do wyścigu o MVP ubiegłego sezonu w Premier League stawało wiele klubów. Jakiś czas temu o Bale’u marzyła przecież Barcelona, ale zniechęciła ją kwota transferu. Kiedy cena za Walijczyka stała się zawrotna, z rywalizacji odpadł Manchester United, licytacji nie wytrzymali oligarchowie i szejkowie, dziś na placu boju został wyłącznie Real Madryt. I oczywiście - po drugiej stronie barykady - Daniel Levy, który chce wziąć na Perezie odwet za ubiegłoroczny transfer Luki Modricia (30 mln).

Podobnie jak Modrić szantażuje Tottenham


Levy wciąż się opiera, choć ze wszystkich stron słyszy komplementy, że tym razem okazał się wielkim graczem. Kiedy nasyci się swoim zwycięstwem, pozwoli zapewne Walijczykowi odejść do Realu. Brukowiec Daily Star doniósł nawet, że graczowi grożono śmiercią. Na razie Tottenham wymazał podobiznę Bale’a ze swojego konta na twitterze, ale jednocześnie zagroził mu karą finansową, jeśli nie wróci do treningów z drużyną. Walijski skrzydłowy powtarza strategię Modricia, szantażując Tottenham, by pozwolił mu odejść.

Po ewentualnym zakupie Bale’a prezesa Realu czekają równie trudne negocjacje z Cristianem Ronaldem. Co prawda, dziennik "Marca" donosi, że Portugalczyk już dał się przekonać do przedłużenia kontraktu z Realem do 2018 roku kwotą 17 mln euro za sezon netto (Leo Messi zarabia w Barcelonie 16 mln), ale nie jest to wiadomość potwierdzona. Na pewno piłkarz, który przez cztery lata w 199 oficjalnych meczach zdobył dla Królewskich 202 gole, powinien być najlepiej opłacany w drużynie. Sam Bale czułby się raczej dziwnie zarabiając więcej od swojego idola.

Ronaldo nie chce zdradzić zdania na temat tego transferu



Kiedy zapytano Portugalczyka o transfer Walijczyka i fakt, że to właśnie on odbierze mu tytuł najdroższego gracza w historii piłki, nie wypowiedział klasycznej formułki, że "Bale to wielki piłkarz", ale odpowiedział bardzo enigmatycznie: "prywatnie mam swoje zdanie, ale publicznie go nie zdradzę". Zabrzmiało to tak, jakby jego opinia, stała w sprzeczności z opinią szefa Realu.

Cristiano Ronaldo i Gareth Bale już niebawym w jednym klubie?/AFP

Wbrew pozorom, wcale nie jest to sprawa drugorzędna. Prezesi zarabiają pieniądze, ale w szatni rządzą ich pracownicy, których wymagania finansowe coraz trudniej zaspokoić. Status gwiazdy zapewnia piłkarzowi prawo do rozporządzania własnym losem. Perez może toczyć podjazdową wojenkę z Ronaldo, ale w efekcie źle na tym wyjdzie. Jeśli Portugalczyk nie dostanie satysfakcjonującej go podwyżki w Madrycie, za dwa lata zmieni klub za darmo, a wtedy nowy pracodawca spełni każde jego życzenie.

Podobnie jest w przypadku Bale'a. Kilka miesięcy temu poinformowano w mediach, że przedłuży kontrakt z Tottenhamem do 2016 roku gwarantujący mu tygodniówkę w wysokości 130 tys funtów. W umowie pojawił się jednak zapis, iż w 2014 będzie mógł odejść za 50 mln funtów, czyli znacznie mniej niż daje teraz Real. Levy ma prawo ukarać grzywną piłkarza, czy nawet zdyskwalifikować lub wysłać na ławkę, ale będzie to strzałem w stopę. Osłabi drużynę, o 120 mln euro z Realu będzie mógł zapomnieć, bo wartość gracza zacznie gwałtownie spadać. Kibice obwinią o to jego. Przedłużające się napięcie między Levym i Bale’m jest więc szkodliwe dla wszystkich.

Oczywiście, zdarzają się wyjątki od reguły: takie jak Borussia i Robert Lewandowski. Szefowie klubu z Dortmundu zrezygnowali z 25 mln euro od Bayernu, by o rok opóźnić przeprowadzkę Polaka do Bawarii. Podjęli ryzyko licząc, iż napastnik zapomni o rozczarowaniu i w swoim ostatnim sezonie w klubie będzie bronił jego barw ze stuprocentowym zaangażowaniem. W prasie niemieckiej i polskiej, co chwilę wraca jednak pytanie: czy Lewandowskiemu starczy profesjonalizmu, by poczucie, iż pracodawca go oszukał, lub łagodniej mówiąc postawił na swoim, nie wpłynie na jego postawę na boisku? Gdyby ten nadchodzący sezon był dla Polaka słabszy, nikt nie uwierzy, że stało się to przypadkiem.

Autor: Dariusz Wołowski

INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem