Jest 1998 rok. Niemcy, rozbici przez Chorwację aż 0:3, odpadają z mundialu, żegnając się z nim w kiepskim stylu. W narodzie trwa debata, dlaczego tamtejsza kadra nie jest w stanie osiągać sukcesów. Do studia ZDF zaproszony jest 40-letni trener niepozornej drużyny SSV Ulm. Zespół, będący beniaminkiem 2. Bundesligi, niespodziewanie zamiast walczyć o utrzymanie, notuje rewelacyjne rezultaty na zapleczu niemieckiej ekstraklasy. Tym trenerem jest Ralf Rangnick, pytany w studiu o to, w jaki sposób osiąga wyniki tak bardzo ponad stan swojego zespołu. Chudy mężczyzna w okularach, Rangnick, staje przed tablicą, imitującą piłkarskie boisko. Przesuwa odpowiednie magnesy, ustawiając czteroosobową linię obrony ustawioną w linii. Jak na tamte czasy niemieckiego futbolu to innowacja. Niemcy, zakochani we Franzu Beckenbauerze, nie wyobrażają sobie gry bez libero, czyli "wymiatacza" ustawionego za linią obrony. - Twierdzenie, że gra czwórką z tyłu, to gra bez libero, bierze się z niezrozumienia tego ustawienia. To nieporozumienie - opisuje Rangnick, przesuwając magnesy, imitujące ruch zawodników na boisku. Faktycznie, jeden z obrońców zawsze znajduje się bez krycia, ubezpieczając kolegów. Nie to jest jednak w jego systemie innowacyjne. Rangnick pokazuje, jak jego zespół ustawia się, gdy rywal utrzymuje się przy piłce. Jak zamyka drogi podania, jak stara się przesunąć jak najwięcej zawodników w miejsce, gdzie właśnie znajduje się futbolówka. - Naszym najlepszym rozgrywającym jest pressing - powie później, co stanie się sloganem najlepiej określającym jego filozofię gry. "Profesor". Trudno być prorokiem we własnym kraju Na razie jednak Rangnick, mimo sukcesów klubowych, spotyka się z kpinami. Jego dokonania w Ulm są umniejszane, a występ w telewizji jest odbierany jako próba wybicia się na niepowodzeniu niemieckiej kadry. Ze względu na okulary i uniwersytecką urodę przylega do niego przezwisko "Profesor". Na razie prześmiewcze, w przyszłości - wypowiadane już z uznaniem. Opinia publiczna nie doceniała Rangnicka, ale w niektórych kręgach jego postać wzbudziła zainteresowanie. Najpierw znalazł zatrudnienie w bundesligowym Stuttgarcie, później wprowadził do Bundesligi Hannover 96. W 2004 roku selekcjoner Juergen Klinsmann zaproponował mu posadę asystenta w niemieckiej kadrze, ale Rangnick ją odrzucił. W kolejnym sezonie przejął Schalke, będąc o włos od zdobycia mistrzowskiego tytułu. Na finiszu sezonu przegrał z Bayern i musiał zadowolić się wicemistrzostwem. Kolejny krok? Bardzo nieoczywisty. Niemiecki miliarder Dietmar Hopp wymyślił sobie, że wprowadzi zespół z trzytysięcznego Hoffenheim do Bundesligi. Był już w 3. lidze, ale by rywalizować z najlepszymi potrzebował najlepszych. Zatrudnił więc Rangnicka. Efekt był natychmiastowy. Drużyna w ciągu dwóch lat awansowała do Bundesligi, zajmując nawet pierwsze miejsce w tabeli na koniec 2008 roku. Niemiecki trener udowodnił, że jest specjalistą od awansów i budowania długofalowych projektów. A to miało mu się przydać już niebawem. Era RedBulla. Idealny człowiek do projektu koncernu Koncern RedBulla z impetem chciał wejść do europejskiej piłki, uznając Niemcy za najkorzystniejszy grunt do działania. Gigant energetyczny miał już kluby w innych krajach, między innymi RB Salzburg w Austrii, ale brakowało mu miejsca, w którym mógłby założyć swój flagowy produkt. Dlatego w 2009 roku niemal od podstaw założony został RB Lipsk, przejmując licencję jednego z amatorskich zespołów Oberligi. RedBull szukał też ludzi, którzy zrealizowaliby wizję szybkiego podboju Niemiec i Europy. A Rangnick pasował do tej roli wprost idealnie. Nie dość, że sprawdził się w podobnym projekcie w Hoffenheim, to jeszcze preferowany przez niego sposób gry był ucieleśnieniem skojarzeń z firmą produkującą napoje energetyczne. Jego zespoły grały intensywnie, szybko, bezpośrednio. Tak jakby piłkarze przed meczem wypili skrzynkę napoju od swojego właściciela. 1 lipca 2012 roku Rangnick bezprecedensowo objął stanowiska dyrektora sportowego w Lipsku i Salzburgu. Reszta jest już historią. Lipsk w ciągu czterech lat awansował z Regionalligi do Bundesligi, kończąc debiutancki sezon na drugim miejscu, tylko za Bayernem Monachium. Na półmetku rozgrywek, podobnie jak wcześniej Hoffenheim, zespół był nawet liderem. Od tamtej pory regularnie występuje w europejskich pucharach, będąc czołową niemiecką drużyną. Salzburg zdominował ligę austriacką. W ciągu ostatnich 12 lat dziesięciokrotnie zdobywał mistrzostwo Austrii. Rangnick nie ograniczał się jednak wyłącznie do roli dyrektora sportowego. W międzyczasie dwukrotnie był także głównym trenerem w Lipsku. W tym także, gdy zespół wywalczył historyczny awans do Bundesligi. Później z własnej woli oddał stery Ralphowi Hassenhuettlowi, skupiając się na zarządzaniu. Kiedy więc w 2022 roku Rangnick został selekcjonerem reprezentacji Austrii, wszystkie klocki zaczęły wskakiwać na właściwie miejsce. Trener miał do dyspozycji piłkarzy, których profile sam stworzył i z którymi sam pracował. Jego intensywnie grająca drużyna zaczęła budzić uznanie w całej Europie. Rangnick chciał prowadzić... reprezentację Polski Od listopada 2022 roku do rozpoczęcia Euro Austria przegrała tylko 1 z 16 spotkań, pewnie awansując na mistrzostwa Europy. Tam zaczęła od porażki z Francją, lecz stoczyła pojedynek jak równy z równym z wicemistrzami świata, przegrywając po samobójczej bramce Maximiliana Woebera. Później pokonali Polaków 3:1, a w trzecim meczu ograli Holandię 3:2. Niespodziewanie to oni zajęli pierwsze miejsce w "grupie śmierci". Wcześniej, jeszcze przed rozpoczęciem mistrzostw, Rangnicka chciał zatrudnić Bayern Monachium. To najwyższy dowód uznania, jakiego w Niemczech dorobił się facet, 25 lat wcześniej ochrzczony prześmiewczo "Profesorem". Za naszą zachodnią granicą nie ma bowiem nic większego, niż oferta z Bayernu. Rangnick zważył jednak za i przeciw, po czym grzecznie podziękował za zainteresowanie. Został w reprezentacji Austrii Choć historia mogła potoczyć się przecież zupełnie inaczej. Nie tak dawno Zbigniew Boniek przyznał, że Rangnick sam oferował swoje usługi... reprezentacji Polski. Jak można przypuszczać, działo się to u schyłku przygody Niemca w RB. Kandydaturę trenera, którego wkrótce próbował zatrudnić Bayern, Boniek jednak odrzucił. - Nie jest łatwo wziąć trenera z zagranicy, trzeba analizować sto tysięcy rzeczy - tłumaczył enigmatycznie. Zbigniew Boniek może odetchnąć Po meczu z Turcją były prezes PZPN może odetchnąć z ulgą. Zespół Rangnicka odpadł z turnieju, choć fazę grupową skończył na pierwszym miejscu. W meczu z Turcją przeważał we wszystkich statystykach, stwarzając naprawdę dużo okazji. Austria zakończyła mecz z 3,16 xG, przy 0,92 xG stworzonym przez Turków. Gracze Rangnicka oddali 21 strzałów, przy 6 uderzeniach rywala. Nawet w ostatniej akcji meczu byli bliscy doprowadzenia do dogrywki. Strzał Christophera Baumgartnera fantastycznie obronił jednak Mert Gunok. Nie chodzi o to, by deprecjonować osiągnięcie Turcji. To ich szaleńcza walka i niezmordowana energia, wspomagana elektryzującym dopingiem, sprawiła, że zespół zameldował się w ćwierćfinale Euro 2024. Warto jednak pokazać, że Austria, choć odpadła z mistrzostw na wczesnym etapie, wcale nie musiała tego meczu przegrać. A nawet powinna go wygrać. Tak się jednak nie stało, co zaoszczędziło Zbigniewowi Bońkowi narodowej dyskusji na temat odrzucenia oferty Rangnicka. Ta niechybnie wybuchłaby, gdyby Austriacy osiągnęli ponadprzeciętny sukces na Euro. I tak, z pewnością podnoszone byłyby argumenty, że w naszym polskim piekiełku, środowisku "Betonów" z PZPN-u, skostniałego systemu i oporu na innowacje, Rangnick, ze swoim autorytarnym charakterem, nie miałby łatwo. I tak, bez wsparcia - i zmiany - systemu, pewnie w Polsce nie osiągnąłby sukcesu. Jeśli jednak taki fachowiec, człowiek, który od podstaw zbudował potęgi Hoffenheim i Lipska, chce u nas pracować - jestem zdania, że należy rozłożyć mu czerwony dywan. Dać mu czas, by zdiagnozował problemy, a potem dać wszelkie metody, by realizował swoje wizje. Owszem, Austria odpadła z Euro 2024, rozgrywając zaledwie jedno spotkanie więcej niż Polska. Ale zmiana, jaka została wprowadzona w tamtejszej piłce, także za sprawą wejścia RB do Salzburga, już się dokonała. I zostaje z Austriakami na stałe. My wciąż będziemy odbijać się od ściany do ściany. Z Lipska Wojciech Górski, Interia