Chciał go Bayern, ale odrzucił Boniek. Genialny trener chciał prowadzić Polskę
Kiedy Turcja wyeliminowała Austrię, wygrywając w Lipsku 2:1, Zbigniew Boniek mógł odetchnąć z ulgą. Brak spektakularnego sukcesu Austriaków oznacza, że zaoszczędził sobie burzy, związanej z Ralfem Rangnickiem. Trener, którego sprowadzić do siebie chciał ostatnio Bayern Monachium, niedawno sam chciał prowadzić reprezentację Polski. Ówczesny prezes PZPN odrzucił jednak tę kandydaturę.
Jest 1998 rok. Niemcy, rozbici przez Chorwację aż 0:3, odpadają z mundialu, żegnając się z nim w kiepskim stylu. W narodzie trwa debata, dlaczego tamtejsza kadra nie jest w stanie osiągać sukcesów.
Do studia ZDF zaproszony jest 40-letni trener niepozornej drużyny SSV Ulm. Zespół, będący beniaminkiem 2. Bundesligi, niespodziewanie zamiast walczyć o utrzymanie, notuje rewelacyjne rezultaty na zapleczu niemieckiej ekstraklasy. Tym trenerem jest Ralf Rangnick, pytany w studiu o to, w jaki sposób osiąga wyniki tak bardzo ponad stan swojego zespołu.
Chudy mężczyzna w okularach, Rangnick, staje przed tablicą, imitującą piłkarskie boisko. Przesuwa odpowiednie magnesy, ustawiając czteroosobową linię obrony ustawioną w linii. Jak na tamte czasy niemieckiego futbolu to innowacja. Niemcy, zakochani we Franzu Beckenbauerze, nie wyobrażają sobie gry bez libero, czyli "wymiatacza" ustawionego za linią obrony.
- Twierdzenie, że gra czwórką z tyłu, to gra bez libero, bierze się z niezrozumienia tego ustawienia. To nieporozumienie - opisuje Rangnick, przesuwając magnesy, imitujące ruch zawodników na boisku. Faktycznie, jeden z obrońców zawsze znajduje się bez krycia, ubezpieczając kolegów. Nie to jest jednak w jego systemie innowacyjne.
Rangnick pokazuje, jak jego zespół ustawia się, gdy rywal utrzymuje się przy piłce. Jak zamyka drogi podania, jak stara się przesunąć jak najwięcej zawodników w miejsce, gdzie właśnie znajduje się futbolówka.
- Naszym najlepszym rozgrywającym jest pressing - powie później, co stanie się sloganem najlepiej określającym jego filozofię gry.
"Profesor". Trudno być prorokiem we własnym kraju
Na razie jednak Rangnick, mimo sukcesów klubowych, spotyka się z kpinami. Jego dokonania w Ulm są umniejszane, a występ w telewizji jest odbierany jako próba wybicia się na niepowodzeniu niemieckiej kadry. Ze względu na okulary i uniwersytecką urodę przylega do niego przezwisko "Profesor". Na razie prześmiewcze, w przyszłości - wypowiadane już z uznaniem.
Opinia publiczna nie doceniała Rangnicka, ale w niektórych kręgach jego postać wzbudziła zainteresowanie. Najpierw znalazł zatrudnienie w bundesligowym Stuttgarcie, później wprowadził do Bundesligi Hannover 96. W 2004 roku selekcjoner Juergen Klinsmann zaproponował mu posadę asystenta w niemieckiej kadrze, ale Rangnick ją odrzucił. W kolejnym sezonie przejął Schalke, będąc o włos od zdobycia mistrzowskiego tytułu. Na finiszu sezonu przegrał z Bayern i musiał zadowolić się wicemistrzostwem.
Kolejny krok? Bardzo nieoczywisty. Niemiecki miliarder Dietmar Hopp wymyślił sobie, że wprowadzi zespół z trzytysięcznego Hoffenheim do Bundesligi. Był już w 3. lidze, ale by rywalizować z najlepszymi potrzebował najlepszych. Zatrudnił więc Rangnicka.
Efekt był natychmiastowy. Drużyna w ciągu dwóch lat awansowała do Bundesligi, zajmując nawet pierwsze miejsce w tabeli na koniec 2008 roku. Niemiecki trener udowodnił, że jest specjalistą od awansów i budowania długofalowych projektów. A to miało mu się przydać już niebawem.
Era RedBulla. Idealny człowiek do projektu koncernu
Koncern RedBulla z impetem chciał wejść do europejskiej piłki, uznając Niemcy za najkorzystniejszy grunt do działania. Gigant energetyczny miał już kluby w innych krajach, między innymi RB Salzburg w Austrii, ale brakowało mu miejsca, w którym mógłby założyć swój flagowy produkt. Dlatego w 2009 roku niemal od podstaw założony został RB Lipsk, przejmując licencję jednego z amatorskich zespołów Oberligi.
RedBull szukał też ludzi, którzy zrealizowaliby wizję szybkiego podboju Niemiec i Europy. A Rangnick pasował do tej roli wprost idealnie. Nie dość, że sprawdził się w podobnym projekcie w Hoffenheim, to jeszcze preferowany przez niego sposób gry był ucieleśnieniem skojarzeń z firmą produkującą napoje energetyczne. Jego zespoły grały intensywnie, szybko, bezpośrednio. Tak jakby piłkarze przed meczem wypili skrzynkę napoju od swojego właściciela.
1 lipca 2012 roku Rangnick bezprecedensowo objął stanowiska dyrektora sportowego w Lipsku i Salzburgu. Reszta jest już historią. Lipsk w ciągu czterech lat awansował z Regionalligi do Bundesligi, kończąc debiutancki sezon na drugim miejscu, tylko za Bayernem Monachium. Na półmetku rozgrywek, podobnie jak wcześniej Hoffenheim, zespół był nawet liderem. Od tamtej pory regularnie występuje w europejskich pucharach, będąc czołową niemiecką drużyną. Salzburg zdominował ligę austriacką. W ciągu ostatnich 12 lat dziesięciokrotnie zdobywał mistrzostwo Austrii.
Rangnick nie ograniczał się jednak wyłącznie do roli dyrektora sportowego. W międzyczasie dwukrotnie był także głównym trenerem w Lipsku. W tym także, gdy zespół wywalczył historyczny awans do Bundesligi. Później z własnej woli oddał stery Ralphowi Hassenhuettlowi, skupiając się na zarządzaniu.
Kiedy więc w 2022 roku Rangnick został selekcjonerem reprezentacji Austrii, wszystkie klocki zaczęły wskakiwać na właściwie miejsce. Trener miał do dyspozycji piłkarzy, których profile sam stworzył i z którymi sam pracował. Jego intensywnie grająca drużyna zaczęła budzić uznanie w całej Europie.
Rangnick chciał prowadzić... reprezentację Polski
Od listopada 2022 roku do rozpoczęcia Euro Austria przegrała tylko 1 z 16 spotkań, pewnie awansując na mistrzostwa Europy. Tam zaczęła od porażki z Francją, lecz stoczyła pojedynek jak równy z równym z wicemistrzami świata, przegrywając po samobójczej bramce Maximiliana Woebera. Później pokonali Polaków 3:1, a w trzecim meczu ograli Holandię 3:2. Niespodziewanie to oni zajęli pierwsze miejsce w "grupie śmierci".
Wcześniej, jeszcze przed rozpoczęciem mistrzostw, Rangnicka chciał zatrudnić Bayern Monachium. To najwyższy dowód uznania, jakiego w Niemczech dorobił się facet, 25 lat wcześniej ochrzczony prześmiewczo "Profesorem". Za naszą zachodnią granicą nie ma bowiem nic większego, niż oferta z Bayernu. Rangnick zważył jednak za i przeciw, po czym grzecznie podziękował za zainteresowanie. Został w reprezentacji Austrii
Choć historia mogła potoczyć się przecież zupełnie inaczej. Nie tak dawno Zbigniew Boniek przyznał, że Rangnick sam oferował swoje usługi... reprezentacji Polski. Jak można przypuszczać, działo się to u schyłku przygody Niemca w RB.
Kandydaturę trenera, którego wkrótce próbował zatrudnić Bayern, Boniek jednak odrzucił. - Nie jest łatwo wziąć trenera z zagranicy, trzeba analizować sto tysięcy rzeczy - tłumaczył enigmatycznie.
Zbigniew Boniek może odetchnąć
Po meczu z Turcją były prezes PZPN może odetchnąć z ulgą. Zespół Rangnicka odpadł z turnieju, choć fazę grupową skończył na pierwszym miejscu. W meczu z Turcją przeważał we wszystkich statystykach, stwarzając naprawdę dużo okazji. Austria zakończyła mecz z 3,16 xG, przy 0,92 xG stworzonym przez Turków. Gracze Rangnicka oddali 21 strzałów, przy 6 uderzeniach rywala. Nawet w ostatniej akcji meczu byli bliscy doprowadzenia do dogrywki. Strzał Christophera Baumgartnera fantastycznie obronił jednak Mert Gunok.
Nie chodzi o to, by deprecjonować osiągnięcie Turcji. To ich szaleńcza walka i niezmordowana energia, wspomagana elektryzującym dopingiem, sprawiła, że zespół zameldował się w ćwierćfinale Euro 2024. Warto jednak pokazać, że Austria, choć odpadła z mistrzostw na wczesnym etapie, wcale nie musiała tego meczu przegrać. A nawet powinna go wygrać.
Tak się jednak nie stało, co zaoszczędziło Zbigniewowi Bońkowi narodowej dyskusji na temat odrzucenia oferty Rangnicka. Ta niechybnie wybuchłaby, gdyby Austriacy osiągnęli ponadprzeciętny sukces na Euro. I tak, z pewnością podnoszone byłyby argumenty, że w naszym polskim piekiełku, środowisku "Betonów" z PZPN-u, skostniałego systemu i oporu na innowacje, Rangnick, ze swoim autorytarnym charakterem, nie miałby łatwo. I tak, bez wsparcia - i zmiany - systemu, pewnie w Polsce nie osiągnąłby sukcesu.
Jeśli jednak taki fachowiec, człowiek, który od podstaw zbudował potęgi Hoffenheim i Lipska, chce u nas pracować - jestem zdania, że należy rozłożyć mu czerwony dywan. Dać mu czas, by zdiagnozował problemy, a potem dać wszelkie metody, by realizował swoje wizje.
Owszem, Austria odpadła z Euro 2024, rozgrywając zaledwie jedno spotkanie więcej niż Polska. Ale zmiana, jaka została wprowadzona w tamtejszej piłce, także za sprawą wejścia RB do Salzburga, już się dokonała. I zostaje z Austriakami na stałe. My wciąż będziemy odbijać się od ściany do ściany.