Partner merytoryczny: Eleven Sports

Trener Pogoni Szczecin grzmi! "Nasza gra nie przystaje do Ekstraklasy"

Pogoń Szczecin po raz trzeci w tym sezonie ligowym wypuściła zwycięstwo z rąk. W poniedziałkowym spotkaniu z Radomiakiem Radom Portowcy prowadzili do 90. minuty, a w samej końcówce dali się zaskoczyć Leandro. Taki scenariusz powtarza się w ostatnich tygodniach stanowczo zbyt często.

STUDIO EKSTRAKLASA. Sadlok mógł zagrać w Rakowie. Czemu odrzucił ofertę? WIDEO/INTERIA.TV/INTERIA.TV

Przejdźmy zatem do konkretnych przykładów. Daleko szukać nie trzeba. Ostatni przed przerwą na spotkania międzypaństwowe mecz Portowcy rozgrywali w Poznaniu, gdzie ich rywalem był Lech. Długo utrzymywał się bezbramkowy remis, który ostatecznie udało się  przełamać szczecinianom. Dynamiczną akcję lewym skrzydłem przeprowadził Kamil Grosicki, dograł do Smolińskiego, a ten obsłużył Lukę Zahovicia, który zdobył bramkę. Była 85. minuta.

Stawka meczu była wysoka, bo gra toczyła się o pozycję lidera. Na pięć minut przed końcem regulaminowego czasu gry to Pogoń - w wirtualnej tabeli - zajmowała pierwsze miejsce. Ale podobnie jak w Radomiu, tak i w Poznaniu nie potrafiła dowieźć zwycięstwa do końca. W 93. minucie rzut wolny z własnej połowy wykonywał golkiper Mickey van der Hart. Piłka trafiła pod nogi zupełnie niepilnowanego Pedro Tiby, który miał dość czasu i miejsca, aby z okolic 15. metra pokonać interweniującego Stipicę.

Pogoń Szczecin hurtowo gubi punkty

Wściekłość kibiców była ogromna. Najwięcej pretensji fani mieli o to, że po strzeleniu gola Portowcy niemalże stanęli na boisku. Brakowało im chęci i motywacji, aby wyjść wyżej, nacisnąć na rywala i trzymać go jak najdalej od własnej bramki.

Końcówka tego meczu wyglądało bliźniaczo podobnie do drugiej połowy spotkania rozegranego cztery tygodnie wcześniej. Wówczas Portowcy mierzyli się na wyjeździe z Wartą Poznań. Wszystko ułożyło się dla nich znakomicie - od 11. minuty gospodarze grali w osłabieniu (czerwoną kartę zobaczył Łukasz Trałka), a rzut karny na bramkę w 12. minucie zamienił Kamil Drygas.

Na przestrzeni całego spotkania nie brakowało okazji do tego, aby podwyższyć prowadzenie na 2:0 i - jak mówi się w żargonie - zamknąć mecz. Zamiast tego, w głowach piłkarzy znów zwyciężył minimalizm. Portowcy aktywowali tryb oszczędzania energii i liczyli na to, że nic złego im się nie stanie. Przeliczyli się. W 84. minucie Robert Ivanov dał wyrównanie. Gol - podobnie jak w meczu z Lechem - padł po stałym fragmencie gry. Tym razem jednak nie po rzucie wolnym, a po aucie.

Studio Ekstraklasa/interia/materiały promocyjne

Pogoń Szczecin. Kosta Runjaic krytykuje swój zespół

Strata bramek w końcówkach kosztowała Pogoń sześć punktów. Gdy spojrzymy na tabelę, nietrudno policzyć, że gdyby Portowcy dowieźli zwycięstwa do końca, byliby dziś liderami tabeli z 18 oczkami na koncie. Zamiast tego są trzeci z dorobkiem 12 punktów.

Kosta Runjaic ma poważny problem. Po siedmiu kolejkach bilans jego drużyny to trzy zwycięstwa, trzy remisy i jedna porażka. Szkoleniowiec Dumy Pomorza musi przede wszystkim ustalić, czy wina leży w przygotowaniu czysto piłkarskim, czy może jednak mentalnym.

Z jego wypowiedzi z konferencji prasowej po meczu z Radomiakiem może wynikać, że i w jednym, i w drugim. - Przegrywaliśmy za dużo pojedynków indywidualnych i nie prezentowaliśmy się właściwie, jeśli chodzi o podstawy futbolu. Mieliśmy swoje szanse, ale nie wykorzystaliśmy ich i w dodatku nie miałem takiego poczucia, że mogliśmy je wykorzystać. W takiej formie, w jakiej dziś się prezentowaliśmy, to nie przystawało to do Ekstraklasy. Wiedzieliśmy, jak gra Radomiak i nie wiem, dlaczego nie pokazaliśmy z naszej strony tej agresji, tego napięcia, które pokazał nasz rywal - mówił Runjaic.

Czasu na analizę trener nie ma dużo. Kolejny mecz szczecinianie rozegrają w sobotę. Ich rywalem będzie Cracovia - rywal wyjątkowo ważny dla kibiców Portowców. 

Jakub Żelepień

Kosta Runjaic, trener Pogoni Szczecin/Adam Starszyński/Newspix
INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem