Partner merytoryczny: Eleven Sports

Stawowy: Posypią się opinie "siąść na Cracovię"!

- Dostaliśmy lekcję futbolu. Zapewne posypią się teraz opinie, że należy siąść na Cracovię, to się pogubi. A przegraliśmy tylko przez moje błędy - złe mentalne i fizyczne przygotowanie - bił się w piersi po porażce z Lechem 1-6 trener Cracovii Wojciech Stawowy.

Wojciech Stawowy podczas meczu Cracovii z Lechem
Wojciech Stawowy podczas meczu Cracovii z Lechem/Stanisław Rozpędzik/PAP

Przegrana 1-6 to najwyższa porażka w Ekstraklasie Cracovii, czyli najstarszego polskiego klubu, jakiej doznała na własnym stadionie. Dotychczas była nią przegrana w 1954 r. z Ruchem Chorzów 0-5.

- Ponieważ konferencje są oddzielne, przy wszystkich chcę pogratulować trenerowi Rumakowi i Lechowi bardzo dobrego występu i zwycięstwa. Każdy, kto wybierał się na to spotkanie, spodziewał się bardzo fajnego meczu i taki był, ale nikt nie spodziewał się pewnie tak wysokiej przegranej Cracovii - mówił Wojciech Stawowy. - Nic nie wskazywało na tak surową lekcję futbolu i piłkarskie lanie, jakie otrzymaliśmy.

- Na nasz stadion przychodzi coraz więcej kibiców, nie pozostaje mi nic innego , jak przeprosić ich za to, że źle przygotowałem drużynę do meczu od strony mentalnej i fizycznej. Kibice mają się prawo wstydzić, ale nie za piłkarzy, tylko za trenera - podkreślał samokrytycznie opiekun "Pasów".

- Nie weszliśmy w to spotkanie dobrze, od pierwszych minut daliśmy się zepchnąć do głębokiej defensywy. Zapewne posypią się opinie, że należy siąść na Cracovię, to się pogubi. A to tylko przez złe mentalne przygotowanie - stwierdził.

Drugi swój błąd pan Wojciech znalazł w złym przygotowaniu fizycznym. - Byliśmy wolniejsi, nazbyt spokojnie graliśmy, brakował agresji. Staliśmy zbyt daleko od przeciwnika, mnożyły się niedokładności w grze, proste błędy, a każda bramka, która wpadała, była kolejnym gwoździem do naszej piłkarskiej, boiskowej trumny - mówił obrazowo.

- Nie takiej gry spodziewaliśmy się. Ta nasza posypała się jak domek z kart. To tylko moja wina. Jeżeli w mecz się nie wejdzie, jak powinno, to się kończy w ten sposób. Mogło być inaczej - w pierwszej połowie były momenty i sytuacje, ale mogliśmy tylko zminimalizować rozmiary porażki, ale nie ją uniknąć - uważa trener krakowian.

Na pytanie o to, czy po takim laniu uda się odbudować morale zespołu przed meczem z Ruchem, Stawowy odpowiedział: - Moje zadanie to odbudowa zespołu na mecz z Ruchem. Wszystko w sporcie jest możliwe, nawet w tak krótkim czasie.

Dodał także, że Cracovia nie jest zespołem w kryzysie, nie szwankuje jej też przygotowanie do sezonu. - Takie mecze się zdarzają, ale jeśli chcemy się liczyć w stawce, to trzeba przyjąć to na klatę i wziąć odpowiedzialność na siebie i wyciągnąć wnioski - stwierdził szkoleniowiec "Pasów".

Cracovia - Lech Poznań 1-6. Galeria

Zobacz galerię
+2

- Chcemy się utrzymać w Ekstraklasie, nie chodzimy z głową w chmurach. Nie musimy wkładać głów do lodówki. Mocno chodzimy po ziemi, będziemy musieli jeszcze mocniej po niej stąpać. Spotkała nas lekcja futbolu, ale nie pokory. Bo nie jesteśmy zadufani w sobie - precyzował Stawowy.

- Wiem, że teraz posypie się krytyka - konstruktywna i niekonstruktywna. Wiem, że są ludzie, którzy na takie rzeczy są mało odporni, wiem, że trudniej budować niż niszczyć. Musimy sobie z tym wszystkim poradzić - mówi pan Wojciech.

Stawowy był daleki od zwalania winy na sędziego, który nie uznał bramki na 1-1, choć nie było spalonego, nie chciał też szukać wymówek w osłabieniu kadrowym (kontuzjowani Nowak i Ntibazonkiza).

- Nie chcę szukać przyczyn porażki w brakach personalnych, w tym, że kogoś brakowało - takie decyzje podjąłem, pełna odpowiedzialność spada na mnie. Jeśli nie mogli grać jedni, to mamy innych, wcale nie gorszych. Po prostu nie mieli swojego dnia - tłumaczył.

Na naszą uwagę że Cracovii brakowało na ławce zawodników pokroju Trałki, czy Arboledy, odpowiedział: - Nie możemy się kadrowo z Lechem porównywać - poznaniacy mają liczebnie silniejszy skład, a trener Rumak ma większe pole manewru - zgodził się Wojciech Stawowy.

Z Krakowa Michał Białoński

INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem