Śląsk Wrocław. Michał Chrapek: Gdy zadzwoniła Wisła, byłem już na dworcu w Gdańsku
- Przed wybuchem pandemii koronawirusa byliśmy ze Śląskiem praktycznie dogadani w sprawie przedłużenia współpracy. Później się pozmieniało. Natomiast życie piłkarskie nauczyło mnie, że z dnia na dzień wszystko się może szybko zmienić. Dziś nie wiem czy zostanę w Śląsku, czy odejdę - mówi w rozmowie z Interią pomocnik Śląska Wrocław Michał Chrapek.
Maciej Słomiński, Interia: Przed pierwszym meczem po restarcie PKO Ekstraklasy słowo "niewiadoma" było odmieniane przez wszystkie przypadki. Spotkanie z Rakowem Częstochowa (1-1) za wami, jesteś trochę mądrzejszy?
Michał Chrapek, pomocnik Śląska Wrocław: - Przed startem ligi zawsze gra się trzy czy pięć meczów kontrolnych, tutaj tego nie było. Tego brakowało mi najbardziej, by zmierzyć się z rywalami z innych drużyn. Na treningach była agresja, była walka, ale brakowało realnego przeciwnika. Naturalnym jest, że człowiek przyzwyczaja się do otoczenia i kolejne mecze w tych nietypowych warunkach będą lepsze. Mecz z Rakowem był na niezłym poziomie pod kątem gry defensywnej, w ofensywie wiele brakowało do ideału.
Trafiłeś do siatki z rzutu karnego w doliczonym czasie gry. Może paradoksalnie to, że nie było kibiców i związanej z nimi presji ułatwiło twoje zadanie?
- Każdy piłkarz woli grać z kibicami. To był dla nas ważny moment, decydujący o zdobyciu punktu. To tylko jedno "oczko", ale sytuacja w tabeli jest taka, że może być ono na wagę złota.
W pierwszym ligowym meczu w bieżącym roku rzut karny wykonywał Krzysztof Mączyński. W spotkaniu z Rakowem był na boisku, ale wyrwałeś mu piłkę i skierowałeś ją do siatki?
- Nikt nikomu niczego nie wyrywał. Mamy ustaloną kolejność wykonywania rzutów karnych - Krzysiek jest pierwszy, ja drugi. Sam do mnie podszedł i dał piłkę, żebym to ja strzelał. Już w pomeczowym wywiadzie mówiłem, że bardzo doceniam takie zachowanie. W tym meczu nie szło mi najlepiej, dzięki temu uderzeniu mogłem się zrehabilitować.
W barwach Wisły Kraków zdobyłeś ligową markę i jako 22-letni zawodnik wyjechałeś na Sycylię, do Catanii, do ligi włoskiej. Byłeś tam tylko rok, po czym wróciłeś do Polski. Czego zabrakło, żebyś na stałe zagościł w Serie B, a w dalszej perspektywie w Serie A?
- Nie do końca czuję, że sobie nie poradziłem. W pierwszym roku może nie podbiłem tej ligi przebojem, ale rozegrałem sporo meczów, poznałem nową kulturę piłkarską, adaptowałem się. Kontrakt miałem na cztery lata. Mocno nastawiałem się na drugi sezon, ale Catania kombinowała z meczami i została karnie zdegradowana. Gdy wróciłem po wakacjach, poproszono nas grzecznie o przejście do szatni drugiej drużyny. Musiałem stamtąd uciekać.
Tyle jeśli chodzi o sprawy piłkarskie, a jak życie na dole "włoskiego buta"? Jak z bajki, czy może jednak denerwował cię sycylijski bałagan?
- Bardzo mi się tam podobało. Do ośrodka treningowego dojeżdżałem komunikacją publiczną. Można było zauważyć, jak ludzie rozmawiają ze sobą na różne tematy, cieszą się swoją obecnością. W Krakowie w analogicznej sytuacji głowa w szybę albo na dół, miny niezadowolone. To największa różnica między naszymi narodami. Nieważne kto gdzie pracuje, ile zarabia, Włosi cieszą się każdym dniem. Brakuje mi tego.
Parli italiano?
- Łapałem coraz więcej. Miałem to szczęście, że pięć minut od mego domu mieszkała Polka, zamężna z Włochem. Przez klub udało się załatwić, żeby ona mnie uczyła, potem się zaprzyjaźniliśmy, spędzaliśmy razem czas, jedliśmy posiłki. Na ulicy potrafiłem się dogadać, ale gdy miałem z synem jechać na szczepienie czy załatwić inne, trudniejsze tematy, ta kobieta mi pomagała. Wiele wyciągnąłem z szatni, z rozmów z innymi zawodnikami. Wciąż coś się działo, inni piłkarze gadali, śpiewali. To najlepsza szkoła.
Wróciłeś do Polski, do Lechii Gdańsk. Przez kilka miesięcy byłeś zawodnikiem wiodącym, a potem siedziałeś na trybunach. Niedosyt?
- Był czas w Gdańsku, który wspominam bardzo dobrze. Byłem w dobrej formie. Był taki mecz na Legii, w którym świetnie mi się grało, dyktowaliśmy warunki. Mieliśmy bardzo dobrą drużynę, na każdym meczu czy treningu było czuć, że mamy dużo jakości. Ogromny żal, że nie udało nam się niczego powiesić się na szyi. To była ekipa na miarę mistrzostwa Polski.
Z trenerem Piotrem Nowakiem nie wysyłacie sobie życzeń na święta?
- Jeszcze w Gdańsku w wywiadach mówiłem, że nie będę się wypowiadał o tym, co dzieje się w gabinetach prezesów czy trenerów. Chcę, żeby tak zostało.
Twoja kariera zaczęła się w Wiśle Kraków. Czy śledziłeś losy "Białej Gwiazdy", gdy była bliska upadku, czy dla ciebie to było miejsce pracy jak każde inne?
- To gdzie jestem teraz i to, że mogę robić to co kocham, to w dużej mierze zasługa Wisły Kraków. Ona wychowała mnie piłkarsko i życiowo. W Krakowie mieszkałem od 14 roku życia. Ta sprawa nie była mi obojętna. Cieszę się, że Wisła wychodzi na prostą i mam nadzieję, że będzie coraz lepiej.
Co pewien czas pojawia się temat twego powrotu do Wisły. Coś było na rzeczy, czy to fakty medialne?
- Gdy przechodziłem do Lechii dostałem telefon z Wisły. Wysiadałem wtedy na dworcu w Gdańsku. Dałem już słowo Lechii, byłoby nie w porządku, gdybym wtedy zmienił zdanie i pojechał do Krakowa.
Przed startem rozgrywek w roku 2020 rozmawiałem z legendą Śląska i szefem klubowej akademii. Tadeusz Pawłowski obstawiał, że na finiszu ligi będziecie na podium. Jesteście obecnie na trzecim miejscu, tak zostanie do końca?
- By zrozumieć obecną sytuację, trzeba wrócić pamięcią do poprzedniego sezonu. Broniliśmy się przed spadkiem, takie sezony uczą pokory. W bieżących rozgrywkach mieliśmy jeden cel - być w czołowej ósemce, by znowu nie przeżywać stresu związanego z walką o byt. Ten cel jest bardzo blisko. Jeśli dostaniemy się do ósemki, na pewno nas to nie zadowoli. Szatnia chce coś osiągnąć. W poprzednich rozgrywkach ciężko pracowaliśmy do ostatniej kolejki, na to, co jest teraz.
Czy czujesz się ofiarą pandemii? Z tego co wiem, w marcu było bardzo blisko, abyś przedłużył ze Śląskiem upływający z końcem sezonu kontrakt. Z doniesień mediów wynika, że to się zmieniło i raczej będziesz szukał nowego pracodawcy.
- Przed wybuchem pandemii koronawirusa byliśmy ze Śląskiem praktycznie dogadani w sprawie przedłużenia współpracy. Później się pozmieniało. Natomiast życie piłkarskie nauczyło mnie, że z dnia na dzień wszystko się może szybko zmienić. Dziś nie wiem czy zostanę w Śląsku, czy odejdę Zostawiam ten temat na boku, skupiam się na robocie, na treningach i przede wszystkim na meczach. Chcę być w pierwszej ósemce, a potem powalczyć o coś więcej.