Sebastian Mila: Sukcesy siatkarzy nam nie pomogły
- Siatkarze zdobywając mistrzostwo świata nie pomogli piłkarzom, bo teraz wymagania wobec nas będą znacznie większe - przyznał Sebastian Mila, zawodnik grającego w ekstraklasie Śląska Wrocław.
Mariusz Wiśniewski: - 93. minuta meczu Śląsk Wrocław - Górnik Łęczna - strzela pan zwycięskiego gola i sprintem biegnie przez całe boisko. Co w takim momencie czuje piłkarz?
Sebastian Mila: - Rozmawialiśmy o tym w szatni z chłopakami, trenerami i generalnie trudno to opisać. Jesteś w stanie powiedzieć, że lubisz napić się coli, czy zjeść pizzę, bo ci smakuje i się tym delektujesz. Po strzeleniu gola jest podobne odczucie, ale nie jesteś w stanie opisać tego, co się w tobie dzieje. Najpiękniejsze jest to, że wszyscy wokół ciebie się cieszą. Jak zjesz pizzę, to tylko ty jesteś zadowolony. Poza tym na tę radość po strzeleniu bramki pracuje cały zespół i to jest też bardzo fajne. Generalnie fantastyczna sprawa i takie momenty ci wynagradzają te ciężkie treningi przez cały rok.
Ale jak to jest ze zmęczeniem? Biegł pan, jakby to była pierwsza a nie 93. minuta spotkania, kiedy na pewno odczuwa się już zmęczenie.
- Nie ma tego. W ogóle się nie myśli o zmęczeniu. Dopiero zmęczenie odczułem, jak zaczęliśmy iść do środka boiska, bo myśleliśmy, że jeszcze będzie wznowiona gra. A tu rozbrzmiał gwizdek i sędzia zakończył spotkanie. Wtedy poczułem natomiast takie zmęczenie, że nie mogłem z siebie słowa wydusić. Ale gdybyśmy musieli z chłopakami pobiec jeszcze raz, pewnie byśmy to zrobili. Adrenalina i radość sprawiają cuda.
Jak pan się czuje, kiedy słyszy opinie, że wrócił "stary dobry Sebastian Mila"?
- Jedno i drugie jest chyba prawdą. Czuję się bardzo dobrze i formę mam na odpowiednim poziomie. Staram się, aby się nie ulotniła i nic nie stoi na przeszkodzie, aby tak było. Wierzę, że jestem w stanie dociągnąć w takiej dyspozycji do końca roku.
Nie jest tajemnicą, że pana słabsza forma była wynikiem nadwagi. Nie był to pierwszy przypadek w naszej ekstraklasie. Czy można powiedzieć, że piłkarzy z pana pokolenia nie uczono, jak się odżywiać?
- Może rzeczywiście trzeba by było poruszyć ten temat? Jeszcze kilka lat temu niewiele się na ten temat mówiło, a może trzeba by było młodych zawodników szkolić i w tym aspekcie. W Austrii mieliśmy w klubie śniadania, obiady i wszystko było profesjonalne. Później wróciłem do Polski i było, jak było. Pod tym względem Europa odjechała Polsce, bo u nas do niedawna się w ogóle o to nie dbało. To nie jest też tak, że ja nie wiedziałem, co mogę jeść, a co nie. To skomplikowany temat i moglibyśmy długo o tym dyskutować, a na to nie mamy czasu.
Czeka pan na Powołanie na mecze z Niemcami i Szkocją?
- Oczywiście, że czekam, bo to by było nieuczciwe, gdybym powiedział, że nie. Mam czyste sumienie, bo zrobiłem wszystko, co mogłem, aby zapracować na uznanie w oczach selekcjonera. Trzeba jednak pamiętać, że trener nie kieruje się tylko formą piłkarza, ale czy mu pasuje do koncepcji gry. Obojętnie, jaka będzie decyzje trenera, ja już powołaniem wcześniejszym dostałem taki bodziec i impuls, który każdemu jest czasami potrzebny.
A co może dać Sebastian Mila reprezentacji?
- Dostawałem mnóstwo pytań tego typu i na nie odpowiadałem, ale później to przemyślałem i stwierdziłem, że nie ma sensu tak wyliczać. Jedynie co mogę dać, to swoje zagrania, swój pomysł na grę. Ale pytanie - czy to będzie pasowało naszej reprezentacji i będzie się zgadzało z koncepcją trenera.
Będzie pan rozczarowany, gdyby takie powołanie nie przyszło?
- Już nie. To nie jest taki moment kariery, że będę się czuł rozczarowany. Zdaję sobie sprawę, że pojechałem na niedawne zgrupowanie jako zawodnik, który zastąpił kontuzjowanego gracza. To było dla mnie zaskoczenie i wyróżnienie. Oczywiście, że apetyt w miarę jedzenia rośnie i chciałbym być na stałe w reprezentacji, ale zdaję sobie sprawę, że jest dużo dobrych zawodników. Na szczęście trener wybiera najlepszych i nie patrzy na wiek, czy ktoś jest naturalizowanym Polakiem. Trzeba grać super w piłkę i już. To świetny impuls dla piłkarzy.
Był pan w środku i widział tę reprezentację. Ta drużyna ma potencjał i siłę, aby wyjść z grupy eliminacyjnej?
- Mecz z Gibraltarem był najtrudniejszym meczem świata, bo co by się tam nie stało, z góry było wiadomo, że będzie źle. Jak wygraliśmy wysoko, pojawiły się głosy, a co to za rywal, sami amatorzy. Ale gdyby była mniejsza wygrana, to by było jeszcze większe piekło. Tak naprawdę dopiero te nadchodzące mecze pokażą, na co nas stać. Jestem urodzonym optymistą i dlatego zawsze na pytanie, czy Śląsk ma szanse na mistrzostwo odpowiadam, że tak, bo dlaczego nie. Stąd też wierzę w tę reprezentację i wyjście z grupy. Chociaż siatkarze nie ułatwili nam zadania, bo teraz wymagania wobec piłkarzy będą większe.
Wróćmy do ekstraklasy. Czy pana zdania Legia Warszawa rzeczywiście tak łatwo weźmie sobie mistrzostwo Polski, jak wiele osób mówiło przed startem sezonu?
- Niech bierze. Chociaż jak widać, nie jest to takie proste. Sam znam ze sto takich osób, które mówiły, że Legia weźmie sobie mistrzostwo, ale teraz pewnie nie są tacy pewni. Nie mówię, że nie zdobędzie mistrzostwa, ale to nie jest takie proste, co najlepiej pokazuje tabela. Trzeba rozegrać ponad 30 meczów i zaprezentować równą formę przez cały sezon. Ja się jednak interesuję tylko Śląskiem.
Gdzie pan widzi na końcu sezonu Śląsk Wrocław?
- Jesteśmy w przełomowym momencie, bo zmienia się funkcjonowanie klubu i polityka budowania drużyny. To proces, który nie odbywa się w ciągu miesiąca, dwóch, ale paru lat. Musimy się wykazać cierpliwością i dotyczy to kibiców, sponsorów, ale też piłkarzy i dziennikarzy. Widać jednak promyki słońca i jestem pewien, że za jakiś czas będziemy się mogli już tylko zastanawiać, czy Śląsk będzie pierwszy drugi czy trzeci na koniec sezonu w ligowej tabeli ekstraklasy.
Rozmawiał Mariusz Wiśniewski