Partner merytoryczny: Eleven Sports

​Raków Częstochowa. Jarosław Jach: Wierzę w powrót do reprezentacji

- Wierzę w powrót do reprezentacji. Myślę że ostatnimi czasy nieco zbliżałem się do niego lub chociaż do kolejnego epizodu w kadrze. Moja forma była zwyżkowa i być może znalazłem się w kręgu obserwacji sztabu Jerzego Brzęczka - mówi w rozmowie z Interią wypożyczony z Crystal Palace do Rakowa Częstochowa obrońca Jarosław Jach.

Wisła Kraków. Piłkarze zgodzili się na redukcję pensji. Wideo/INTERIA.TV

Ze względu na aparycję wielu porównuje go do Neymara. On sam traktuje to z przymrużeniem oka i ciężko pracuje, by odbudować swoją pozycję w świecie futbolu. Jego wypożyczenie do Rakowa wielu traktowało jako sportowy zjazd i powrót z podkulonym ogonem po nieudanych zagranicznych wojażach.

Jach rzeczywiście nie podbił Premier League, tylko raz - w starciu z Manchesterem United - znalazł się w kadrze meczowej Crystal Palace. Później próbował odbudować swoją formę w tureckim Rizesporze oraz Sheriffie Tyraspol, z którym sięgnął po tytuł mistrzowski i Puchar Mołdawii. Obecnie 26-latek rozwija skrzydła pod okiem trenera Marka Papszuna i, jak sam wierzy, jest na dobrej drodze, by po kilkuletniej przerwie wywalczyć kolejne powołanie do reprezentacji Polski.

Tomasz Brożek, Interia: Nie da się w tych trudnych czasach zacząć rozmowę inaczej, jak tylko pytaniem o zdrowie. Jak więc miewa się pan i pana najbliżsi?

Jarosław Jach, stoper Rakowa Częstochowa: - W porządku. Wszystko dobrze.

Z polecenia klubu wszyscy piłkarze Rakowa są zobowiązani, by pozostać w Częstochowie. Został pan w mieście sam? Z dziewczyną?

- Cały czas jestem na miejscu z dziewczyną. Staram się przetrwać te dni nie wychodząc z domu. Czasami mamy już nieco dość siebie nawzajem, ale jest w miarę okej. Rzeczywiście, takie były zalecenia klubu. Myślę, że nikt nie opuszczał Częstochowy i jak na razie wszyscy jesteśmy tutaj. Wiem, że to się może zmienić na dniach, aczkolwiek czekamy jeszcze na decyzje.

Pewnie nie tylko pan z ukochaną musi się zmierzyć w tych dniach z takimi problemami... Proszę powiedzieć jak wygląda pana standardowy dzień podczas izolacji? Pracy na pewno jest dużo, do wykonania są zlecone przez klub ćwiczenia fizyczne, ale też pewne treningi taktyczny, bo trener Marek Papszun podsyła wam do analizy także materiały wideo. Mimo to jest trochę czasu na nudę?

- Tak jest trochę czasu na nudę, bo dzień jest długi. Sztab szkoleniowy zadbał jednak o nas należycie. Nie tylko od strony fizycznej, bo oczywiście odbywamy treningi indywidualne. Musieliśmy również wykonać analizy kilku poprzednich spotkań. Jesteśmy też w kontakcie z psychologiem, który zajmuje się teraz zupełnie innymi problemami niż zazwyczaj. Nie podejmujemy tematów wyłącznie z zakresu psychologii sportowej. Dyskutujemy o tym jak spożytkować ten czas z korzyścią dla nas, rozmawiamy na temat inwestowania... Są to więc zagadnienia dotyczące przyszłości, wybiegające daleko, daleko do przodu.

Jak spędza pan wolny czas między wszystkimi tymi obowiązkami? Sięga pan po dobrą książkę, może jakiś serial?

- Ani jedno, ani drugie. Nie pociągają mnie seriale, więc ich nie oglądam. Nigdy nie byłem też fanem książek. Nie potrafię się skoncentrować, by dłużej posiedzieć nad lekturą, więc to też odpada. Zajmują się takimi sprawami, na które nie miałem dotąd czasu. Zdarza się wprawdzie, że obejrzę coś w telewizji, ale robię to raczej rzadko. Przeszedłem na tryb, który praktykowałem jeszcze podczas gry w Zagłębiu Lubin. Gotuję sobie pięć posiłków dziennie, więc bardzo dużo czasu spędzam w kuchni. Co za tym idzie - często jeżdżę do sklepu. Oczywiście nie każdego dnia lub nawet kilka razy dziennie, ale powiedzmy dwa razy w tygodniu i robię potężne zakupy. Później stoję przy garnkach i próbuję robić różne rzeczy. Mam też swój biznes samochodowy, którym teraz więcej się zajmuję. Od paru lat prowadzę tę działalność z przyjacielem. Do tej pory w tym układzie byłem głównie inwestorem, a on działał na miejscu. Teraz staram się dużo bardziej mu przy tym pomagać, wdaję się w szczegóły tego wszystkiego. Jest też wiele spraw bieżących, na które do tej pory nie było czasu, typu sprzedawanie nieużywanych ubrań, oddawanie niepotrzebnych rzeczy, segregacja dokumentów... Takie sprawunki, które każdy z nas ma, lecz nie zawsze znajduje na nie czas.

Zdradzi pan nieco szczegółów dotyczących wspomnianego biznesu? To jakiś salon samochodowy, warsztat?

- Nie, to wypożyczalnia samochodów takiej, powiedzmy, niskiej klasy średniej. Ściągamy także samochody z zagranicy po to, by potem je odrestaurować i sprzedać. Taka jest nasza obecna działalność, ale oczywiście plany są dużo bogatsze. Chcemy pójść kilka kroków dalej i rzeczywiście mieć własny warsztat, pracownie blacharsko-lakierniczą... Na razie jednak przystopował nas nieco ten wirus, lecz staramy się, by ten czas maksymalnie wykorzystać.

A propos biznesów i związanych z nimi kwestii finansowych. Przejdźmy do jednego z najgorętszych tematów ostatnich dni, jeśli chodzi o kluby Ekstraklasy. W tym tygodniu mieliście rozpocząć negocjacje z władzami klubu na temat obniżki pensji. Te negocjacje już się rozpoczęły? Jakie jest pana podejście do tej sprawy?

- Tak, rozmowy się rozpoczęły. Na razie trwają dyskusje na linii zarząd i właściciel - rada drużyny. Obie strony starają się odnaleźć wspólny mianownik. Szczegółów jednak nie znam i nie zagłębiam się w to. Jak cała reszta, będę musiał przystać na to, co wywalczy rada naszego zespołu. Czekam więc na rezultat tych pertraktacji. To trudny czas dla wszystkich klubów. Praktycznie wszystkie drużyny będą musiały się zgodzić na pewne ustępstwa. Śledzimy internet, ponieważ chcemy mieć pewien odnośnik i widzieć, jak rozwija się sytuacja w innych zespołach. Jesteśmy świadomi, że tak musi się stać, aczkolwiek pewne rzeczy należy pewnie ustalać już indywidualnie. My w Rakowie bardzo dobrze żyjemy z zarządem i właścicielem. Ten trudny moment to swego rodzaju próba dla wszystkich, czy rzeczywiście jest tak kolorowo. Oczywiście, każdy będzie chciał zachować jak największą ilość pieniędzy dla siebie, natomiast nasze relacje są bardzo dobre i nikt nie będzie chciał ich zepsuć. Będziemy starali się porozumieć.

W takim razie rzeczywiście jest na co uważać, bo pieniądze potrafią zepsuć każdą, nawet najbardziej zażyłą relację. Jeśli natomiast chodzi o właściciela Rakowa Michała Świerczewskiego, przedstawił on dość trudną w realizacji, ale pomysłową koncepcję dotyczącą dokończenie rozgrywek. Chciał on skoszarować wszystkie drużyny w jednym miejscy i rozgrywać mecze bez udziału kibiców. Jak przyjęliście ten pomysł w szatni?

- Był to jakiś pomysł, myślę że nawet niezły i nie był aż tak wyimaginowany, choć rzeczywiście kruchy. Jedna zarażona osoba mogła popsuć cały misterny plan. Jest to jednak jakieś wyjście. Zgodnie z opinią przedstawioną przez wiele osób nie jest to może rozwiązanie na teraz, ale możemy do niego wrócić w przyszłym sezonie, bo nie wiadomo co będzie się działo. To wszystko jakoś będzie musiało się odbywać. Nie wydaje mi się, by piłka nożna miała zniknąć z mapy świata na dłuższy czas. Nie będzie czegoś takiego, że za kilka miesięcy wciąż nie będziemy grali, więc jest to jakaś opcja. Jeśli wszystko byłoby dobrze zorganizowane, to pewnie wielu zawodników przystałoby na to.

Zawieszenie rozgrywek nie było więc dla nas niczym dobrym, ale musimy to uszanować, bo zdrowie stoi teraz na pierwszym miejscu.

~ Jarosław Jach

Znamienne jest  to, że to akurat Raków wyszedł z taką inicjatywą. Wiadomo, że zależy wam na kolejnej transzy z tytułu praw telewizyjnych tak jak wszystkim innym klubom, ale sportowo znajdujecie się w dość komfortowej sytuacji i nie musicie drżeć w obawie o ewentualny spadek. To obecne dziewiąte miejsce w tabeli jest dla was satysfakcjonujące?

- Zdecydowanie nie, byliśmy w naprawdę dobrym momencie, zresztą jak kilka innych drużyn, które udanie zainaugurowały rundę wiosenną. Oczekiwaliśmy czegoś więcej, lecz rozrywki zostały zastopowane. Zanim do tego doszło wygraliśmy sporo spotkań i nadchodziły mecze z teoretycznie słabszymi rywalami. Mogła to być miniautostrada do wyższych rejonów tabeli. Zawieszenie rozgrywek nie było więc dla nas niczym dobrym, ale musimy to uszanować, bo zdrowie stoi teraz na pierwszym miejscu. Może jednak stąd wynikała też taka chęć Rakowa w kwestii dokończenia ligi. Czuliśmy, że jesteśmy w stanie ugrać znacznie więcej, niż tylko dziewiąte miejsce w tym sezonie. Myślę że Raków pokaże tę determinację i złość w kolejnych rozgrywkach, ponieważ jest tutaj świetny fundament do tego, by osiągnąć świetny wynik.

Trzeba uczciwie przyznać, że już teraz mogliście znajdować się w górnej ósemce, gdyby nie kilka pechowych spotkań, tak jak choćby mecz z Arką, w którym prowadziliście 2-0 jeszcze na 20 minut przed końcem, by ostatecznie przegrać 2-3.

- Tak, muszę się zgodzić. Pewnie wychodzi tu jeszcze pewien brak ekstraklasowego doświadczenia. Taki mecz jak ten z Arką zdarza się chyba tylko raz w sezonie jakiejkolwiek drużynie. Do 70. minuty Arka wyglądała przy nas jak drużyna złożona z juniorów, nie potrafiła nam zagrozić. Dla nas to była czysta zabawa, co było widać w naszych zagraniach. Takie spotkania  bardzo bolą. Szkoda, bo rzeczywiście mogliśmy mieć parę "oczek" więcej. Trzeba to jednak wkalkulować w ten brak doświadczenia. Mała liczba naszych zawodników kiedykolwiek grała w Ekstraklasie. Nabieramy tego doświadczenia z każdym meczem. Mówimy też o tym w szatni. Trener podkreśla wagę pewnych boiskowych zagrań, których nie da się nauczyć, lecz można je nabyć wraz z kolejnym rozegranymi meczami. Pod tym względem będzie na pewno coraz lepiej.

Wracając do Arki - to właśnie w meczu z ekipą z Gdyni zaliczył pan debiut w barwach Rakowa. Debiut można by rzec wymarzony, bo zwycięski i okraszony bramką. Od tamtej pory minęło już jednak sporo czasu. Jak podsumowałby pan to ponad pół roku w klubie z Częstochowy?

- Na pewno bardzo pozytywnie, ale z racji przerwania ligi mój całościowy rozwój w Rakowie został niestety zastopowany. Początek sezonu był dobry, ale nie było w tym pewnej powtarzalności i pewności, natomiast runda wiosenna była bardzo dobra w moim wykonaniu. Kilka meczów zagrałem, na naprawdę wysokim, a przede wszystkim równym poziomie, czego do tej pory mi brakowało. To nie przeszło bez echa, więc działa to na moją korzyść. To mógł być dla mnie kluczowy moment w karierze, mogłem wywalczyć mocną pozycję i pomyśleć nad czymś fajnym w trakcie okienka transferowego, bo przecież jestem tylko wypożyczony do Rakowa.

Jarosław Jach w barwach Rakowa Częstochowa/Norbert Barczyk/Newspix
Górnik Zabrze. Erik Jirka oświadczył się swojej partnerce. Wideo/INTERIA.TV

Gdy poprzednio -  w 2018 roku - opuszczał pan Polskę, był pan najbardziej znanym wychowankiem Lechii Dzierżoniów, ale od tamtej pory trochę się w tej kwestii zmieniło, a na szerokie wody wypłynął pański dobry znajomy...

- Tak, zgadza się.

Mowa oczywiście o Krzysztofie Piątku. Utrzymujecie jeszcze stały kontakt?

- Nie, nasze drogi trochę się rozeszły. Obserwuję jednak poczynania Krzyśka, myślę że on po części także obserwuje przebieg mojej kariery. Możemy się jeszcze gdzieś kiedyś spotkać - w jakiejś lidze, a może reprezentacji. Pewne wspomnienia wciąż są żywe. Krzysiek to bardzo pozytywna postać. Mieszkaliśmy ze sobą dwa lata, więc znamy się bardzo dobrze. Życzę mu wszystkiego dobrego, zwłaszcza w tym trudnym okresie.

Piątek błysnął na Półwyspie Apenińskim, ostatnio próbował odbudować się po cięższym okresie w Bundeslidze, a jak wygląda pana sytuacja? Na finiszu sezonu kończy się pańskie wypożyczenie do Rakowa i co potem? Częstochowianie zagwarantowali sobie opcję wykupu. Klub zamierza z niej skorzystać?

- Obecnie sytuacja się nieco komplikuje. Raków musi podjąć decyzję związaną z ewentualnym wykupem z odpowiednim wyprzedzeniem. To ciężki czas na tego typu postanowienia i na znalezienie odpowiednich środków, by wszystko można było sfinalizować. Pandemia pokrzyżowała wszystkim plany. Zobaczymy, co się wydarzy. Ja sam nie jestem w stanie nic stwierdzić. Wszystko będzie zależne od tego, jak będzie wyglądała sytuacja na świecie - czy koronawirus ustąpi, czy obostrzenia będą jeszcze bardziej rygorystyczne. Nie ma jednak dramatu. Nie zastanie mnie taka sytuacja, że skończy mi się kontrakt i pozostanę bez niczego, bo zostaje mi jeszcze rok umowy w Crystal Palace. Początek tego roku był na tyle dobry, że jesteśmy z klubem w niezłych kontaktach i być może dostanę swoją szansę, dlatego nie boję się o swoją przyszłość, zachowuję spokój i robię swoje.

To oczywiste, nie wiemy jak rozwinie się pandemia. Jaki jednak byłby wymarzony dla pana scenariusz? Widzi się pan w barwach Rakowa, Crystal Palace, a może w zupełnie nowym klubie?

- To trudne pytanie. Każda z tych odpowiedzi może być prawidłowa. Wszystko będzie zależne od tego, co zaproponują mi w Londynie. Chciałbym tam wrócić i grać w barwach Crystal. Przede wszystkim jednak chcę pojechać z nimi na obóz, przetestować się i spojrzeć prawdzie w oczy. Potem mógłbym stwierdzić wraz ze sztabem szkoleniowym czy jestem gotowy.

Odstawmy teraz na bok drużynę "Orłów" i zajmijmy się jednym Orłem - tym z reprezentacyjnego trykotu. Da się zauważyć w pana mediach społecznościowych, że kadra narodowa jest blisko pana, nawet na pańskich ochraniaczach. A pan jest blisko reprezentacji? Trener Papszun stwierdził niedawno w programie "Sekcja Piłkarska", że wierzy w pański powrót do drużyny narodowej.

- Ja tak samo wierzę w ten powrót. Myślę że ostatnimi czasy nieco zbliżałem się do niego lub chociaż do kolejnego epizodu w reprezentacji. Moja forma była zwyżkowa i być może znalazłem się w kręgu obserwacji sztabu Jerzego Brzęczka. Pozostaję jednak spokojny. Celem na ten sezon była regularna gra na wysokim poziomie. Tak to sobie na samym początku określiłem i myślę, że tak to zaczęło wyglądać. To miało dopiero przynieść odpowiednie owoce. Zwróciłem uwagę nie tylko trenerów kadry, ale także ludzi z Crystal Palace i ewentualnych przyszłych pracodawców. Jestem więc zadowolony.

Sztab trenera Brzęczka kontaktował się z panem w jakikolwiek sposób?

- Nie, nie było żadnych wiadomości. Skoro jednak trener Papszun wymieniał moje nazwisko w kontekście reprezentacji, może on miał jakiś kontakt, choć nie zakładam, że na pewno tak było. Myślę jednak, że sztab śledzi rozgrywki Ekstraklasy, ponieważ tu gra najwięcej polskich zawodników, a Raków to drużyna, która w rundzie wiosennej grała naprawdę dobrze. W naszej ekipie można było obserwować kilku zawodników.

Trener Papszun jest bardzo dobrym fachowcem. Potrafi wpoić zawodnikom swoją wizję do tego stopnia, że zaczynają oni posługiwać się takim samym językiem i myśleć tak jak on. Zmieniają się także na lepsze.

~ Jarosław Jach

Trzeba przyznać, że na waszą grę patrzy się przyjemnie. Wracając jednak do słów trenera Papszuna, stwierdził on także, że ma pan ogromny potencjał. A jak pan opisałby swojego szkoleniowca, jego metody treningowe i podejście, także po doświadczeniach zebranych w Anglii, Turcji i Mołdawii?

- Ogólnie rzecz biorąc trener Papszun jest bardzo dobrym fachowcem. Potrafi wpoić zawodnikom swoją wizję do tego stopnia, że zaczynają oni posługiwać się takim samym językiem i myśleć tak jak on. Zmieniają się także na lepsze. Trener oczekuje pewnych rzeczy i potrafi je później wyegzekwować. Jest wielu zawodników, którzy pod jego okiem osiągają dużo lepsze wyniki niż w poprzednich klubach. Gdyby nie ta przerwa spowodowana koronawirusem, latem w Rakowie byłoby pewnie kilka transferów wychodzących, które zasiliłyby kasę klubową, ale pokazałyby także, że warto tutaj przyjść. Sam trener Papszun wciąż torowałby sobie drogę do jakiegoś lepszego klubu, niekoniecznie z Polski. Z grupy zawodników mało znanych jeszcze przed sezonem, stworzyliśmy drużynę, która jako jedyna - poza Piastem - potrafiła się w tej rundzie przeciwstawić Legii i wygrywać mecze nie szczęśliwym kopnięciem piłki do przodu, lecz w sposób wypracowany. Wykonaliśmy bardzo dobrą pracę w defensywie. Bardzo często słyszeliśmy z ust naszych rywali, że przeciwko nam gra się bardzo ciężko, bo nie wiadomo jak wyjść spod pressingu. Nie dość, że był on agresywny, to jeszcze był długi, byliśmy w stanie go podtrzymać. 

Z jednej strony trener Papszun potrafi więc wyciągnąć z piłkarzy to co najlepsze, z drugiej jest jednak bardzo wymagający?

- Tak. U trenera Papuszna jest też niezwykle mało ćwiczeń... powiedzmy to niemeczowych. Praktykujemy tylko zachowania boiskowe, biorąc pod uwagę to, czego możemy spodziewać się po najbliższym rywalu. Dużo czasu poświęcamy taktyce, która jest najważniejszą częścią każdego treningu. To później widać na murawie. W każdym meczu dokonywaliśmy pewnych korekty, które były świetnie przemyślane i zorganizowane.

Do legendy przeszły wręcz już stałe fragmenty gry w waszym wykonaniu. Rzeczywiście tych wariantów rozegrania jest aż tak wiele i czy trudno jest się odnaleźć w tym wszystkim nowym zawodnikom?

- Od momentu przyjścia trenera Goncalo Feio, czyli tak naprawdę od zimy, ograniczyliśmy nieco liczbę wariantów, jednak dalej jest ich dużo i przynoszą one efekty. W tej rundzie zdobyliśmy kilka bramek dzięki stałym fragmentom, dodatkowo w jednej lub dwóch sytuacjach sędzia dopatrzył się minimalnych spalonych i nie uznał bramki. To jest nasza broń, ale trzeba podkreślić, że mamy świetnych wykonawców, których jest kilku. Trzeba docenić także tych, którzy potrafią świetnie zachować się w polu karnym, jak Tomasz Petraszek, autor kilku trafień. Mamy dobrze dobraną drużynę do tego typu rozwiązań i wykorzystujemy jej potencjał. 

Trener Papszun jest wymagający nie tylko na murawie, ale i poza boiskiem, o czym przekonał się pan na własnej skórze. Podobno to pan często jest sponsorem kolacji dla swoich kolegów z szatni, a wszystkiemu winny jest telefon...

- Tak, mamy totalny zakaz używania telefonów w szatni, ale zdarza się oczywiście wejść na Twittera czy poczytać jakieś informacje, sprawdzić wyniki innych spotkań. Jeśli trener kogoś na tym przyłapie, wymierza karę. Zależy ona od wagi przewinienia, liczby czynów zabronionych w tygodniu i to najczęściej ja jestem łapany na gorącym uczynku. Być może dlatego, że w szatni siedzę przy samym wejściu, więc gdy trener wchodzi do środka, jestem pierwszą osobą, którą widzi. Jestem więc na cenzurowanym.

W Anglii mają zupełnie inne podejście do tego typu rzeczy?

- Tak, tam w szatni dzieją się czasem różne rzeczy, które są potem nagrywane lub fotografowane i nikomu to nie przeszkadza. Ale to zależy już od indywidualnego podejścia danego szkoleniowca. Pewnie nie we wszystkich klubach w Anglii jest tak samo, a w Ekstraklasie są pewni trenerzy, którzy na to pozwalają.

W tych trudnych czasach zakończmy naszą rozmowę z przymrużeniem oka, choć nie wiem jakie ma pan do tego podejście. Polscy fani, zdaje się że swego czasu również koledzy z młodzieżowych reprezentacji, zwykli nazywać pana "polskim Neymarem". Takie stwierdzenie przyjęło się także za granicą?

- Oczywiście, takie porównania zdarzały się także za granicą - i w Mołdawii, i w Turcji. Tam koledzy podłapali moje podobieństwo do gwiazdy PSG i rzucali w moją stronę tego typu hasłami. Cóż, dla mnie to żaden problem. Jest to coś śmiesznego, sam lubię poczucie humoru, więc zawsze podchodzę do tego z uśmiechem.

Rozmawiał: Tomasz Brożek

Jarosław Jach/ RAFAL RUSEK / PRESSFOCUS / NEWSPIX.PL/Newspix
INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem