Partner merytoryczny: Eleven Sports

Prezes Lecha Poznań: Nie kleję wam gumy pod stołem

Lech Poznań nie chce odpowiadać na medialną ofensywę warszawskiej Legii, bo jak twierdzi jego prezes Karol Klimczak, ma inną strategię komunikacyjną. A na wyciąganie z jego struktur kolejnych pracowników reaguje spokojnie.

Pięć lat temu, po swoim mistrzostwie Polski i późniejszych sukcesach w Lidze Europejskiej, Lech był w mediach klubem najbardziej popularnym. Po zmianach właścicielskich w Legii to ona objęła przodownictwo, także pod względem sportowym. Na dodatek poznaniacy co chwilę otrzymują lekkie ciosy: a to Legia zabiera im kolejnych piłkarzy (Bartosza Bereszyńskiego, Miłosza Kozaka, Krystiana Bielika), a to dietetyka (Wojciecha Zepa) czy scouta (Siergieja Chitrikowa), a jeszcze jest mowa o przenosinach do stolicy jednego z trenerów Akademii Lecha. - Niby wszyscy narzekają, ale jednak okazuje się, że warto wyciągnąć tych ludzi. Nie, to nie jest kompleks Legii, ale w pewnych rozwiązaniach byliśmy szybsi, stworzyliśmy tu struktury. Historia każdej z tych osób jest inna - mówił w czwartek wieczorem prezes Lecha Karol Klimczak. Był wówczas gościem w publicznym Radiu Merkury i odpowiadał na antenie na pytania dziennikarzy oraz słuchaczy.

Wspomniany Chitrikow do lata ubiegłego roku pracował dla "Kolejorza", znalazł m.in. Siergieja Kriwca, a teraz ma wyszukiwać piłkarzy dla Legii. - Z Siergiejem zakończyliśmy współpracę pół roku temu, bo chciał poszukać sobie klubu na Zachodzie. Znalazł ją jednak w Legii i tyle. To bardzo fajny chłopak, ale nie jest prawdą, że znalazł nam iluś tam piłkarzy, z Jevticiem na czele. Ten system u nas tak nie działa, nie ma scouta, który przyprowadził konkretnego zawodnika. Kandydaci są wrzucani do puli nazwisk, później ileś osób przy tym siedzi. Oglądać jedzie jeden scout, później drugi, następnie prezes, asystenci, wreszcie pierwszy trener. Takich wizyt jest kilkanaście, 15-16. Można więc powiedzieć, że wszyscy są scoutami - opowiadał Klimczak.

Jeden ze słuchaczy zapytał Klimczaka, czy Lech przegrywa z Legią wizerunkowo, bo to jej pomysły często opisują media, a Lech milczy. - Mamy inną strategię komunikacyjną, inny PR. I tu nie chodzi o to, że się nie promujemy - stwierdził Klimczak. - Ale pan się nie pcha na pierwsze strony gazet, a prezes Leśnodorski się pcha. To jest zasadnicza różnica? - zapytał szefa poznańskiego klubu red. Grzegorz Hałasik z Radia Merkury. -  Nie kleję wam, jak widzicie,  gumy od spodu przy stole (tak Leśnodorski zrobił podczas konferencji prasowej rok temu - przyp. red.), nie noszę koralików, bo to nie jest mi potrzebne. Zupełnie inaczej się przedstawiamy. Wykonujemy swoją robotę, nie strzelamy kapiszonami, nie mówimy, że mamy pomysł na fundusz. Zapierdzielamy za to od roku, by ten fundusz stworzyć i mieć środki - odpowiedział Klimczak. - I czy mamy się tym chwalić? Nie sądzę. Może to jest interesujące samo w sobie, ale dla mnie będzie tak dopiero wówczas, jeżeli kupieni z niego piłkarze "wystrzelą" na boisku i odniesiemy sukces. Rozlicza nas efekt działań, a jak nie będzie tego efektu, to o czym mamy mówić? - pytał. Klimczak zaznaczył jednak, że Lech będzie np. uważnie przyglądał się pomysłowi Legii na wpuszczanie kibiców bez konieczności wyrabiania tzw. kart kibica. - Jeżeli to zafunkcjonuje nad Wisłą, to nad Wartą też tak zrobimy. I to szybko - zaznaczył. Lech od dwóch lat umożliwia swoim kibicom drukowanie czegoś na wzór owej karty w domach.

W tym okienku transferowym wicemistrz Polski wydał na transfery 5,1 mln złotych - to rekordowa kwota od kilku sezonów. - Nie wzięliśmy pożyczki ani kredytu. Już dwa lata temu posiłkowaliśmy się dla celów bieżącej działalności środkami pochodzącymi z rynku kapitałowego, mówię tu o pierwszej emisji obligacji. Zrealizowaliśmy je po to, aby z tych środków finansować swoją działalność i transfery. To też nie były małe pieniądze, bo wydawaliśmy po 2-3 miliony zł w okienku.  W obecnym wykorzystaliśmy środki z wcześniej utworzonego przez nas, przeze mnie, funduszu kapitałowego, który posłużył jakby do celów inwestycyjnych, a nie na bieżącą działalność, czyli wymianę murawy bądź obsługę stadionu - opowiadał Klimczak.

Jego zdaniem, jeśli owe transfery "wypalą" i Lech sprzeda później swoich piłkarzy, inwestorzy też na tym zarobią. - Jeśli Lech w tym czasie będzie na plusie w wyniku finansowym, to udziałowcy dostaną 8 procent z zainwestowanego kapitału. To jak lokata bankowa, także obarczona jest ryzykiem. Jeśli nasze działania nie będą trafione, to gorzej dla inwestorów - zakończył prezes Lecha.

Autor: Andrzej Grupa


INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem