Partner merytoryczny: Eleven Sports

Poznańskie niebo, chorzowskie piekło

- Po takim meczu rośnie morale – podsumowuje spotkanie z Ruchem Chorzów stoper "Kolejorza" Marcin Kamiński. Poznaniacy pokonali rywali 4-2, choć przegrywali 1-2.

Łukasz Teodorczyk i Gergo Lovrencsics
Łukasz Teodorczyk i Gergo Lovrencsics/Fot. Jakub Kaczmarczyk/PAP

Sobotni mecz w Poznaniu miał kilka oblicz. Początek należał do Lecha, który dość szybko strzelił gola. Chorzowianie nieźle prezentowali się już w końcówce pierwszej połowy, a bardzo dobrze w pierwszym kwadransie po przerwie. Dwa trafienia Grzegorza Kuświka dały im prowadzenie 2-1. Końcówka zdecydowanie należała jednak do Lecha, który w ostatnim kwadransie strzelił aż trzy bramki.

- Pokazaliśmy, że po słabym meczu potrafimy odnieść zwycięstwo, co dobrze wpływa na mentalność. Nie wiem jak wytłumaczyć to, co się stało w Legnicy. Niby wszyscy chcieli, ale nie potrafiliśmy przejąć inicjatywy. Z Ruchem chcieliśmy grać ostro, twardo, stwarzać sytuacje. Nie miałem w tym spotkaniu momentu zwątpienia, nawet wtedy, gdy przegrywaliśmy. Po golu na 2-2 poszliśmy już za ciosem. Martwią tylko dwa stracone gole, bo po kilku spotkaniach na zero znów popełniamy błędy. Trzeba wrócić do lepszej gry w obronie - mówił powołany do reprezentacji Polski stoper Lecha Marcin Kamiński.

Jego zdaniem trudniejszy był mecz z Górnikiem Zabrze, gdy Lech z 0-1 wyszedł na 3-1, mimo że nie miał wsparcia z trybun. - Wtedy nic nam nie wychodziło, a jakby było do przerwy 0-3, to nie moglibyśmy narzekać. Teraz takiego ciężkiego momentu nie było - dodał.

Ruch nie wygrał w Poznaniu od jesieni 1999 roku i na kolejny sukces jeszcze trochę poczeka. W tamtym spotkaniu występował Łukasz Surma, który znów reprezentuje "Niebieskich", a w meczu z Lechem miał udział przy obu trafieniach Kuświka. To on bowiem rozprowadzał akcje gości. - Różne były losy tego meczu, zaczęliśmy od piekła, później znaleźliśmy się w niebie, by skończyć w piekle. Lech grał bardziej równo przez całe spotkanie, a my po golu na 2-1 nie potrafiliśmy uspokoić gry, przetrzymać piłki na ich połowie. Rywalom pomogły trybuny, trafili na 2-2 i wszystko się posypało - mówił Surma.

Jego zdaniem gol na 2-2 był kluczowy, bo pozwolił Lechowi się rozpędzić. - Nawet przy ich trzeciej bramce byliśmy w strefie, bliskim pressingu. Oni grali już tak na fali, że zrobili akcję z tym golem Lovrencsicsa rodem ze stadionów świata. Szkoda, bo gdybyśmy wygrali, to nasza sytuacja mocno by się zmieniła. Usadowilibyśmy się w ósemce, a tak jesteśmy na jej granicy. Pewnie do końca będzie walka, by tu pozostać, a kolejny mecz też mamy z gatunku tych za sześć punktów, w Gdańsku z Lechią - dzielił się wrażeniami pomocnik Ruchu.

Lech odwrócił losy spotkania z Ruchem. Galeria

Zobacz galerię
+2

Lech miał dwóch bohaterów - Kaspera Hamalainena, który miał dwie kluczowe asysty, a do tego udział przy trafieniu Murawskiego oraz Lovrencsicsa. Węgier strzelił pięknego gola na 3-2 w końcowych fragmentach spotkania. - Piękna bramka? To dziękuję, ale znacznie ważniejszy był ten Murasia, bo pozwolił nam wrócić do tego meczu. A trzeci oznaczał tyle, że mecz był właściwie skończony - przyznał Węgier.

Obrońca Ruchu Marek Szyndrowski nie mógł odżałować straty punktów. - Jak się w Poznaniu prowadzi prawie do 80. minuty, to trzeba zdobyć chociaż jeden punkt. Wiedzieliśmy, że Lech będzie się chciał zrehabilitować za wpadkę w Pucharze Polski, więc dziwi, ze przespaliśmy początek. Później niby wszystko było dobrze, ale w końcówce po drugim golu Lech dostał wiatr w plecy i ich poniosło - przyznał.

Mateusz Możdżeń z Lecha podziela zdanie kolegów z zespołu, że "Kolejorz" nie przestał ani przez moment wierzyć w odwrócenie losów spotkania. - Na własnej skórze doświadczyliśmy tego w Gdańsku, czy w spotkaniu z Górnikiem, że to możliwe. Kiedyś tego nie potrafiliśmy, przegrywaliśmy gdy tylko straciliśmy gola. A sam mecz z Ruchem daje powody do zadowolenia, bo był najrówniejszy ze wszystkich, które dotąd rozegraliśmy.

Autor: Andrzej Grupa

INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem