Pożar trawi Legię Warszawa od środka. „Grupa baletowa”, obrażony Emreli i szatnia bez chemii
W poniedziałek Czesław Michniewicz przestał być trenerem Legii Warszawa. 51-letni szkoleniowiec, który zdobył mistrzostwo Polski i awansował do fazy grupowej Ligi Europy, przegrał nie tylko z kilkoma ligowymi przeciwnikami, ale również z... własnymi zawodnikami. Interia ujawnia kulisy kilku wewnętrznych konfliktów na Łazienkowskiej.
Za ostatnie, niezwykle trudne dla Legii Warszawa tygodnie winę bezwzględnie ponosi trener Czesław Michniewicz, który jako szkoleniowiec odpowiadał nie tylko za sukcesy, ale i porażki zespołu. A tych ostatnio nie brakowało. W Ekstraklasie mistrzowie Polski przegrali siedem z dziesięciu meczów. Dwa ostatnie były bolesne: w prestiżowym starciu z Lechem Poznań bezradna Legia poległa 0-1, natomiast w meczu z Piastem Gliwice została rozgromiona 1-4.
To przelało czarę goryczy i zmusiło prezesa Dariusza Mioduskiego do zwolnienia 51-latka oraz powierzenia zespołu trenerowi rezerw, Markowi Gołębiewskiemu. Nieoficjalnie słyszymy, że drużynę Michniewicza strawił pożar, który wybuchł wewnątrz zespołu. Legię zgubiły: ego piłkarzy, rozrywkowy tryb życia czy szatnia w której zabrakło chemii.
"Grupa baletowa" i obrażony Emreli
W Legii niedobrze działo się od dawna, a Michniewicz miał tego świadomość. Stojąc pod ścianą postawił więc wszystko na jedną kartę i przed meczem z Piastem odsunął od drużyny aż czterech zawodników: Lirima Kastratiego, Mattiasa Johanssona, Lindsaya Rose i Jurgena Çelhakę. Zdaniem Tomasza Włodarczyka z portalu Meczyki.pl Kastrati, Johansson oraz Rose zostali ukarani za "za szeroko pojęte psucie atmosfery albo, jak kto woli - niesubordynację".
Według ustaleń Interii chodzi przede wszystkim o kwestie niesportowego prowadzenia się wspomnianych zawodników. Cały tercet w ostatnim czasie funkcjonował w hulaszczym trybie i właśnie to miało być powodem ostrej reakcji trenera. Piłkarze, zamiast szukać formy na treningach, mieli być pochłonięci szukaniem wrażeń na mieście. Pogłoski mówią nawet o wynajętym nad Zalewem Zegrzyńskim domu, w którym miały odbywać się głośne imprezy...
Od kilku piłkarzy i pracowników Legii usłyszeliśmy, że w "grupie baletowej" ma znajdować się także Mahir Emreli, który jednak - w przeciwieństwie do Kastratiego, Johanssona i Rose’a - znalazł się w kadrze na spotkanie z Piastem. Stało się tak pomimo, iż piłkarz podpadł Michniewiczowi już przed rywalizacją z Lechem, gdy w przededniu meczu zaspał i spóźnił się 45 minut na odprawę podczas której analizowano rywala. Gdy po porażce 0-1 szkoleniowiec wspomniał w mediach o niewykorzystanej przez 24-latka okazji, snajper obraził się i przestał podawać trenerowi rękę.
Podzielona szatnia bez chemii
Atmosfera stała się jednak gęsta nie tylko między Michniewiczem, a kilkoma piłkarzami, ale także pomiędzy samymi legionistami. Od kilku tygodni w klubie coraz głośniej mówiło się, że w szatni mistrzów Polski funkcjonuje kilka grup.
Jedną stworzyli południowcy (André Martins, Josué, Rafael Lopes, Luquinhas), drugą pozostali obcokrajowcy (Kastrati, Johansson, Rose, Emreli czy Joel Abu Hanna), a jeszcze inną młodzi Polacy (Kacper Skibicki, Mateusz Hołownia, Mateusz Wieteska, Bartosz Slisz). Całkiem z boku trzymają się seniorzy: Artur Boruc i Artur Jędrzejczyk.
Michniewicz nie potrafił zapanować nad całą grupą, chociaż próbował reagować. Na przedmeczowej odprawie przed wyjazdem do Gliwice przy całej drużynie powiedział, co go boli. Oberwało się m.in. Emreliemu. Sugestia trenera była jasna: napastnik zaspał na odprawę (która odbyła się o godz. 11), bo poszedł spać nad ranem. Dlaczego? To dość jasne.
Gdzie jest Artur Boruc?
Odsunięty od drużyny został także wspomniany Çelhaki, który odmówił występu w meczu drużyny rezerw z RKS Ursus. Zachowanie młodego Albańczyka pokazuje, jak niskie na Łazienkowskiej są morale niektórych graczy. Michniewiczowi mógłby pomóc Boruc, który jak mało kto potrafi chwycić szatnię twardą ręką, ale 40-latka zabrakło w kluczowym momencie.
Oficjalnie dlatego, że narzeka na uraz pleców, który dokucza mu od dawna. Mówi się jednak, że do kontuzji, która Borucowi doskwiera, doszły pretensje do wysoko postawionych pracowników klubu. Chodzić ma o zapisy w kontrakcie, które gwarantowały bramkarzowi premie. Gdy po awansie do fazy grupowej Ligi Europy przyszedł czas ich wypłacenia, pojawiły się niedomówienia, które miały wywołać konflikt. I Boruc - gdy był potrzebny - stał z boku. A Michniewicz nie był już w stanie opanować rozchodzącej się na cztery strony świata szatni.
Sebastian Staszewski, Interia