Partner merytoryczny: Eleven Sports

Pogoń Szczecin. Adam Frączczak: Najbardziej mi szkoda, że nie zagram na nowym stadionie

- Gdyby ktoś miał odwagę podejść do mnie na ulicy i powiedzieć, że jestem hamulcowym, miałbym do niego szacunek za to, że ma jaja. Nie jestem Messim czy Ronaldo, znam swoje słabe strony. Nie obraziłbym się za konstruktywną krytykę – mówi w rozmowie z Interią Adam Frączczak, który po 10 latach odszedł z Pogoni Szczecin.

Pogoń Szczecin. Igor Łasicki o swojej pozycji w klubie. Wideo/INTERIA.TV/INTERIA.TV

Jakub Żelepień, Interia: Zaczniemy z wysokiego "C". Jesteś legendą Pogoni Szczecin?

Adam Frączczak, były zawodnik Pogoni Szczecin: - Nie wiem. Nie czuję się legendą. Ludzie patrzą przez pryzmat liczby lat spędzonych w klubie, może dlatego czasami tak mnie postrzegają.

Liczby lat, liczby meczów, liczby goli. W twoim przypadku to odpowiednio: 10, 288 i 70. Sporo.

- Nie najgorzej. Zwłaszcza że na początku grałem na obronie.

Wszędzie grałeś.

- Też prawda. Gdybym od początku występował w ofensywie, bramek byłoby na pewno więcej. Pomimo wszystko jestem zadowolony z tego, co osiągnąłem w Szczecinie. Z bramek, z asyst. Szkoda tylko, że nie dobiłem do 300 spotkań. Taka okrągła liczba wyglądałaby fajnie. Z drugiej strony, gdyby policzyć razem z meczami w rezerwach...

Czułeś, że rozwijasz się w Pogoni z roku na rok? Czy w pewnym momencie stanąłeś w miejscu i pomyślałeś, że trochę za długo jesteś w tym samym klubie?

- Pod koniec takie myśli się pojawiały. 10 lat to kupa czasu. Wszystkie decyzje podejmowaliśmy jednak wspólnie z klubem. Nigdy na siłę nie wpychałem się do drużyny. Zawsze rozmawialiśmy o przedłużeniu mojej umowy z trenerem, prezesem, dyrektorem sportowym. Pewnie ktoś powie, że się zasiedziałem w Szczecinie, ale ja nie chcę tego rozpatrywać. Bo z drugiej strony to też jest sztuka być tak długo w tej samej drużynie.

Miewałeś takie sezony, w których strzelałeś po kilkanaście goli w Ekstraklasie. Nie korciło, żeby wyjechać i sprawdzić się w jakiejś innej lidze?

- Były przymiarki. Jedna zagraniczna oferta była nawet bardzo konkretna. Chciał mnie klub z Arabii Saudyjskiej. Finansowo byłem dogadany, pozostawała tylko kwestia mojej decyzji. Wiadomo, że pieniądze były nieporównywalnie większe niż w Pogoni, ale stwierdziłem, że chcę zostać w Szczecinie. Wtedy do klubu przyszedł Kosta Runjaic, wiedzieliśmy, że to oznacza nowy początek. Poza tym brałem też pod uwagę kwestie rodzinne. Arabia Saudyjska nie jest raczej najlepszym miejscem do życia. A klub, który się zgłosił, był z miasta, które znajduje się na środku pustyni. Popatrzyłem sobie na zdjęcia w internecie i zrezygnowałem.

Zostałeś w Pogoni i w sezonach, w których nie wiodło ci się już tak dobrze, byłeś przez kibiców nazywany "hamulcowym". Doskwierało?

- Na początku bardziej zwracałem na to uwagę. Po jakimś czasie się uodporniłem.

Czemu zawsze najbardziej obrywa się wychowankom i tym, którzy są w klubie od długiego czasu?

- Nie wiem. Może kibice oczekują zmian, nowych twarzy, więc szukają kozłów ofiarnych w tych, którzy są w klubie już długo? Trudno mi to wyjaśnić. Nie nakręcałem się za bardzo, nie wchodziłem w internetowe dyskusje.

To pogorszyłoby tylko sprawę.

- Tak. Jedno jest pewne: nikt nigdy w oczy nie powiedział mi niczego złego. To też pokazuje, jakie są te osoby, które obrażają i krytykują w sieci. Gdyby ktoś miał odwagę podejść do mnie na ulicy i powiedzieć, że jestem hamulcowym, miałbym do niego szacunek za to, że ma jaja. Nie jestem Messim czy Ronaldo, znam swoje słabe strony. Nie obraziłbym się za konstruktywną krytykę. A czy byłem hamulcowym? Trzeba by zapytać trenerów, czy wystawialiby hamulcowego w pierwszym składzie.

Może rzucanie ciebie po pozycjach było błędem wielu trenerów Pogoni. Zawsze powtarzałeś, że grając na "dziewiątce", gwarantujesz 10 goli w sezonie.

- I podtrzymuję to. Uważam, że dla napastnika 10 goli to minimum. Nie tylko w Pogoni, ale ogólnie. Sam się tego trzymałem, bo kiedy byłem podstawowym napastnikiem, najpierw strzeliłem 11 goli, w kolejnym sezonie 14. Później oczywiście przyszły kontuzja i choroba i trochę się sytuacja pozmieniała. Uważam, że nawet w zakończonych rozgrywkach 2020/2021 nie wypadłem źle statystycznie. Jak na tak małą liczbę meczów i minut, coś tam strzeliłem. Gdyby VAR nie zabrał mi bramek, miałbym ich pięć.

Uważasz, że zabrał ci je niesłusznie?

- Oczywiście, że słusznie. Chodzi mi tylko o to, że ani razu to ja nie byłem na spalonym. Do jakichś przewinień dochodziło na wcześniejszych etapach akcji.

Szukasz sobie nowej drużyny. Uważasz, że jesteś cały czas w stanie dawać coś dobrego na poziomie Ekstraklasy?

- Czuję, że tak. Wiadomo jednak, że życie może wszystko zweryfikować. Gdybym czuł, że nie daję rady, to dałbym sobie spokój. Ale mam jeszcze ochotę grać, wciąż potrafię strzelić gola.

Swojego nowego klubu jeszcze nie znasz?

- Nie. Czekam na rozwój wydarzeń. Zapytania i wstępne rozmowy są, ale wszystko jest na zbyt wczesnym etapie, żeby to ogłaszać.

O tym, że umiesz strzelać gole, przypomniałeś w najlepszym momencie - w ostatniej kolejce. Po bramce podbiegłeś do rozwieszonego na płocie plakatu z twoimi statystykami, przekreśliłeś sprayem liczbę 69 i wpisałeś 70. To twój pomysł?

- Tak. Przyszło mi to do głowy dzień przed meczem. Rozmawialiśmy z trenerem Rafałem Burytą o tych banerach i powiedziałem mu, że statystyki zawierają błąd. Czułem, że strzelę gola na pożegnanie. Trener podłapał temat, załatwił spray i zostawił go pod płotem. No a później rzeczywiście zdobyłem bramkę i zmieniłem 69 na 70.

Skąd wiedziałeś, że strzelisz?

- Trzeba się było godnie pożegnać, nie?

Trzeba było. Ale dlaczego byłeś tego aż taki pewien?

- Po prostu to czułem. Cały tydzień myślałem o tym, że się uda. Ludzie mówią, że to, w co wierzysz i czego bardzo chcesz, się spełnia. No i się spełniło. Nie wymyśliłbym sobie lepszego pożegnania.

Pojawiły się łzy wzruszenia w tym ostatnim dniu?

- Tak, pomimo tego, że do odejścia przygotowywałem się już od dłuższego czasu. Takie mocniejsze łzy pojawiły się w szatni po meczu. Wcześniej po prostu cieszyłem się chwilą.

Żegnałeś się z każdym z osobna w klubie? Zawsze byłeś jednym z tych, który dobrze żył z administracją, biurem prasowym, paniami sprzątającymi. Ze wszystkimi. A to wcale nie jest takie oczywiste w przypadku piłkarzy, którzy niekiedy obracają się wyłącznie w swoim hermetycznym gronie.

- Są różne przypadki. Niektórzy przychodzą do klubu, są nowi, nie czują się pewnie. Ja znam prawie wszystkich, więc zawsze podejdę, przywitam się. Po pierwsze dlatego, że tak wypada, po drugie dlatego, że w Szczecinie pracują fantastyczni ludzie. Nie byłem w wielu klubach, ale wydaje mi się, że w Pogoni jest bardzo rodzinna atmosfera. Każdy jest pomocny, można na sobie nawzajem polegać. Mam nadzieję, że tak zostanie.

Obserwując szatnię piłkarską z zewnątrz, można odnieść wrażenie, że jest w niej pełno snobizmu i pozerstwa.

- To stereotypy. Wiem, że tak się mówi. Ale znam jedną i drugą stronę i naprawdę tak to nie wygląda. Bo niby dlaczego? Bo piłkarz kupi sobie lepszy samochód albo ubierze markowe ubrania? Przecież każdy, gdyby miał okazję, to pewnie kupiłby sobie ten samochód czy ubrania. Nie popadajmy w przesadę. Piłkarze to też ludzie. Mamy swoje problemy, swoje radości.

Uważasz, że nie zmieniłeś się pod wpływem statusu piłkarza, pewnie też lepszego statusu ekonomicznego?

- Uważam, że nie. Nikt mi tego nigdy nie powiedział. Ani moi przyjaciele z lat dziecięcych, ani bliscy. Sodówka czy wykorzystywanie statusu piłkarza są słabe. Dzisiaj jesteś zawodnikiem, jutro możesz nie być. Jedna, druga kontuzja i po karierze. A co do pieniędzy - też mogą być bardzo ulotne, jeśli nie potrafi się nimi zarządzać.

Dlaczego kapitan schodzi ze statku tuż przed wpłynięciem na nieznane europejskie wody?

- Bo kontrakt się kończy. Ktoś musi objąć stery, przejąć opaskę i płynąć dalej.

Namaszczyłeś kogoś?

- Nie. To jest fajna okazja dla innych zawodników, żeby mocniej wzięli na siebie odpowiedzialność. Nie mówię, że to ma być jedna osoba, bo nigdy tak nie było. Ja też zawsze miałem kilku chłopaków do pomocy. Był Kamil Drygas, Sebastian Kowalczyk, Damian Dąbrowski, Benedikt Zech, Dante Stipica.

Muszę ci wejść w słowo. Grasz w Fifę?

- Nie.

Według algorytmu tej gry, największe cechy przywódcze w Pogoni wykazuje Dante Stipica i to jemu gracz powinien dać opaskę kapitańską. Jak to oceniasz?

- Sporo w tym racji. Dante zawsze udziela się w szatni. Kiedy coś jest nie tak, nie ma problemu z tym, żeby głośno to powiedzieć. Tak samo jest zresztą z Alexem Gorgonem.

Kończąc wątek Fify: muszę ci powiedzieć, że zawsze cię sprzedawałem, kiedy obejmowałem Pogoń.

- Musiałeś dostać dobrą ofertę.

Nie, po prostu zawodnikom po trzydziestce spadają wszystkie statystyki.

- Wiem, mój syn też mnie zawsze wywala.

Wróćmy do świata realnego. Po co drużynie kapitan? Na swoim przykładzie.

- Mnóstwo rzeczy. Wychodzenie z opaską to tylko wierzchołek góry lodowej. Trzeba rozmawiać z trenerem i przekazywać pewne informacje drużynie. Kapitan załatwia też różne sprawy z zarządem czy dyrektorem. Jak trzeba, to interweniuje i mówi, że tak nie wolno. Wszystko dla dobra drużyny. Gdybym miał ocenić siebie jako kapitana, to wydaje mi się, że dawałem radę. Drużyna wybierała mnie do pełnienia tej roli przez kilka sezonów z rzędu.

Przeżyłeś w Pogoni różne rzeczy, łącznie z chorobą nowotworową. Opowiadałeś o niej setki razy, więc ja nie będę o to pytał. Ale zapytam za to, czy nie poczułeś w pewnym momencie, że było tego za dużo? Każdy chciał wypowiedź chorego Adama Frączczaka.

- To była głośna sprawa. Będąc piłkarzem, musisz mieć świadomość tego, że media się tobą interesują. Starałem się nikomu nie odmawiać, bo skoro jednemu dziennikarzowi udzieliłem wywiadu, to dlaczego drugiemu miałbym nie udzielić? Oczywiście, że było tego za dużo, ale musiałem sobie z tym poradzić. To część mojego zawodu.

Żałujesz, że nie zagrasz w europejskich pucharach w barwach Pogoni?

- Oswoiłem się z tą myślą, bo już zimą wiedziałem, że odejdę. Najbardziej mi szkoda, że nie zagram w tych barwach na nowym stadionie. Może przyjadę z jakimś innym zespołem...

Ale swoje krzesełko na stadionie masz.

- Tak, kupiliśmy trzy. Dla całej rodziny.

Jesteś ostatnim z Frączczaków, który zagra w Pogoni? Był Wojciech Frączczak, był Adam Frączczak, a czy twój syn Alan ma na tyle determinacji, żeby dojść do I składu?

- Na tę chwilę ma. Nie ma co jednak oceniać 10-latków. Najważniejsze, że dobrze się bawi, że się rusza, że czerpie z tego radość. Za kilka lat zobaczymy, czy będzie chciał grać zawodowo.

Jakim jesteś ojcem?

- Staram się być przyjacielem Alana. Ostatnio rozmawialiśmy na ten temat. Mówiłem mu, że chciałbym, aby nasza relacja bazowała na przyjaźni. Nie chcę być surowym ojcem, który wszystkiego zakazuje, choć trzeba oczywiście wyznaczyć pewne granice. Alan ma teraz 10 lat, to już fajny wiek. Mamy wspólne tematy, o których możemy porozmawiać.

Co będziesz robił podczas wakacji?

- Wiadomo - będę oglądał Euro. Wybiorę się też pewnie na motorową przejażdżkę z sąsiadem. Planujemy też wyjechać z rodziną na wakacje. Poza tym jest wesele Mariusza Malca, będzie więc okazja, żeby zobaczyć się z drużyną. Później czekają mnie pewnie rozmowy z klubami, podpisywanie kontraktu.

Wierzysz, że Pogoń zawojuje coś konkretnego w Europie?

- Bardzo wierzę. Gdy myślę o europejskich pucharach, to przypominam sobie nasze sparingi z dużo mocniejszymi rywalami z różnych lig. Nie było jakiejś dużej dysproporcji. Jeżeli chłopaki dadzą radę mentalnie, to mogą zajść daleko.

Dlaczego w takim razie co roku polskie drużyny dostają oklep w pucharach?

- Bo Pogoń nie grała.

Rozmawiał Jakub Żelepień

Adam Frączczak/Krzysztof Cichomski/Newspix
INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem