Radosław Nawrot, Interia: Groźba przerwania rozgrywek ligowych w Polsce albo odwoływania i przekładania meczów jest teraz większa czy mniejsza niż w zeszłym roku? Prof. Krzysztof Pawlaczyk, szef sztabu medycznego Ekstraklasy: - Na dzisiaj groźba jest taka sama. Nadzieję dają szczepionki, ale tempo szczepień w Polsce jest takie, jakie jest. Musimy się więc liczyć z tym, że do końca sezonu w środowisku piłkarskim szczepień najprawdopodobniej nie będzie. Piłkarze powinni być zaszczepieni wcześniej czy mają cierpliwie czekać na swoją kolejkę? - Etycznie to trudne zagadnienie. Jako lekarz muszę odpowiedzieć, że nie ma żadnych medycznych wskazań, by piłkarze byli szczepieni wcześniej niż inni. Nie są grupą wysokiego ryzyka ciężkiego przechorowania Covid-19. Z drugiej strony, gdy patrzę na to jako osoba odpowiadająca w jakimś sensie za bezpieczeństwo rozgrywek, to jakieś decyzje należy podjąć, im szybciej tym lepiej. Bardzo konkretne i przejrzyste. Międzynarodowy Komitet Olimpijski mówi o tym, że jeśli igrzyska mają się w tym roku odbyć w Tokio, to sportowców trzeba zaszczepić. - Z tego co wiem, żaden z naszych ekstraklasowych piłkarzy na igrzyskach nie zagra. Natomiast niektórzy nasi ligowi zapewne pojadą na mistrzostwa Europy, a tam podejście UEFA do szczepień będzie podobne do MKOl. Bezpieczne piłkarskie Euro to Euro z uczestnikami zaszczepionymi. Abyśmy mogli mówić o wcześniejszym szczepieniu sportowców, trzeba by przekonać do tego pomysłu społeczeństwo, w sposób prosty i przejrzysty. Już z adwokatami był problem, aby logicznie uzasadnić, że są grupą podwyższonego czy też dokładnie ujmując "najwyższego" ryzyka. Nie są, gdyż mogą swoją pracę wykonywać z zachowaniem podstawowych zasad: dystans społeczny, w maseczkach. Jestem aktywnym lekarzem, klinicystą, prowadzę wielu chorych, duża grupa z nich jest dializowana a śmiertelność po zakażeniu koronawirusem w tej grupie jest bardzo wysoka. Sięga nawet 50 procent. Dlatego nie mogę lobbować za wcześniejszym szczepieniem piłkarzy, wcześniejszym niż przewlekle chorych. Bardzo wielu piłkarzy przez niemal rok przeszło już Covid-19. To ułatwia sprawę? - Po części. Moje odczucie jest jednak takie, że w efekcie tacy piłkarze mogą poczuć się swobodniej, bardziej bezkarni. Tymczasem do Polski zapukał już "brytyjski szczep" wirusa, który jest bardziej zakaźny. Jeśli któryś z piłkarzy przeszedł Covid-19, jest ozdrowieńcem, nie powinien uznawać sprawy za odfajkowaną i załatwioną? - Na dzisiaj mówimy o tym, że jest bezpieczny przez 5 miesięcy od pierwszego pozytywnego testu. Dlatego od grudnia wdrażamy procedurę ozdrowieńców w Ekstraklasie. Jeżeli badania nad wirusem wykażą, że to bezpieczeństwo obejmuje jednak tylko 3 miesiące, albo więcej, bo na przykład 7, wtedy zaktualizujemy procedurę. Na czym ona polega? - Wprowadzamy procedurę "ozdrowieńca" w polskiej lidze, aby nie powodować nieporozumień z wynikami testów piłkarzy, jaki miał miejsce chociażby w przypadku jednego z zawodników naszej ekstraklasy w listopadzie, co wpłynęło na jego występy w kadrze narodowej, a pamiętajmy że podobna procedura jest w protokole UEFA. Zdecydowanie nie był to reprezentant naszej kadry. W jej myśl ci piłkarze, którzy mają udokumentowane przechorowanie Covid-19 tzn. mają wynik dodatni testu wymazowego wskazujący na zakażenie oraz co najmniej jeden wynik wymazowego ujemny po przechorowaniu, nie będą musieli przechodzić badań przesiewowych na obecność wirusa. Przez czas pięciu miesięcy od pozytywnego wyniku. Proszę zwrócić uwagę, nie będą musieli. Nie wymagamy tego, ale nadal zalecamy. Mamy przecież także przypadki grypy wśród piłkarzy, a jeśli chodzi o ogólne objawy, temperaturę, bóle głowy czy mięśni, to są one podobne do Covid-19. W takich sytuacjach wskazane jest wykonanie testu, aby prawidłowo rozpoznać chorobę. No i chorego gracza na boisko do treningu czy meczu nie należy wpuszczać, także z grypą.