PKO BP Ekstraklasa. Zenon Małek: Krzyżacy nie płaczą
Kariera Zenona Małka to gra dla Lechii Gdańsk i Wisły Kraków. Dziś ściska kciuki za oba kluby.
Maciej Słomiński, Interia: Przez długi czas był pan najbardziej znanym "Zenonem M." w naszym kraju. Teraz to miejsce zajął Zenek Martyniuk.
Zenon Małek, były piłkarz m.in. Lechii Gdańsk i Wisły Kraków: - Czasem faktycznie wolę posłuchać Zenka niż oglądać wyczyny naszych ligowych piłkarzy.
Ekstraklasę jednak zdarza się panu śledzić. Czeka nas w sobotę, 13 marca mecz Lechii z Wisłą (godz.17.30).
- Akurat Lechię i Wisłę oglądam, za oba kluby ściskam kciuki. Nie chcę prorokować, ale myślę że Lechii są punkty bardziej potrzebne, by zagrać w pucharach. Wisła swoje punkty ugra, aby znaleźć się w górnej połowie tabeli, ale akurat tego meczu nie wygra. Liczę, że Lechia będzie druga, bo Legii już się nie da rady doścignąć. Wszyscy grają, a Legia Warszawa tradycyjnie zostaje mistrzem.
Wracając do pierwszego pytania - nie wołają na pana "Martyniuk"?
- Mam ksywę związaną z miejscem, w którym się wychowałem. Mówią na mnie "Krzyżak", bo dorastałem w Malborku, w cieniu Zamku Krzyżackiego. Powieść Sienkiewicza była w moim życiu obecna od zawsze, pierwszym klubem był Jurand Lasowice Wielkie. Potem przeszedłem do Iskry Malbork.
Stamtąd do II-ligowej Olimpii Elbląg.
- Solidna ekipa. Trenerem był Janusz Jakuszewski. Grali m.in. Antoni Fijarczyk (późniejszy sędzia), Jacek Burkhardt (ojciec Marcina i Filipa), Janusz Buczkowski, Leonard "Wuja" Radowski, Henryk Kliszewicz.
Chyba w miarę dobrze panu szło, bo wypatrzył pana ekstraklasowy beniaminek, Lechia Gdańsk.
- Mogłem tam trafić o wiele, jakieś 10 lat, wcześniej. To było w połowie lat 70. XX wieku, Iskra Malbork miała rozegrać mecz w ramach Puchar Polski z rezerwami Lechii Gdańsk. Miałem 15 lat, wcześniej grałem tylko na podwórku. Jeden z kolegów z Iskry miał wesele, co sprawiło że frekwencja na zbiórce była opłakana. Przegraliśmy 2-3, a ja wypadłem nieźle. Byłem nawet kilka razy w dobrej sytuacji podbramkowej, ale wolałem oddawać piłkę, żeby się nie zrobiła większa afera, że piłkarz grający "na lewo" strzelił gola. Po meczu ktoś z Lechii mnie zaczepił i pyta kim ja właściwie jestem, na karcie zawodniczej miałem prawie 30 lat, a przecież widać, że mam dwa razy mniej. Chcieli mi dać szkołę, internat, wpadłem im w oko i faktycznie dekadę później tam trafiłem.
Na jakiej pozycji właściwie pan grał? W starych gazetach czasem określają pana jako obrońcę, czasem jako pomocnika.
- W związku z tym, że późno zacząłem grać w piłkę w klubie miałem czasem problemy z dyscypliną taktyczną. Gdy występowałem na stoperze lub forstoperze, a drużynie nie szło z przodu uznawałem, że trzeba pomóc i ruszałem napastnikom z odsieczą. Wszędzie mnie było pełno. Już będąc w Lechii graliśmy na Ruchu Chorzów, miałem pilnować Krzysztofa Warzychę, niestety on na samym początku zdobył bramkę. Chciałem się zrehabilitować, więc wciąż byłem pod bramką rywala, w pierwszym kwadransie chyba z osiem razy w polu karnym "Niebieskich". Trener Wojciech Łazarek zareagował w jedyny możliwy sposób, po 24. minutach ściągnął mnie z boiska, wprowadzając za mnie Mirka Pękalę.
No dobrze, proszę opowiedzieć jak trafił pan do Lechii w 1984 r.?
- Rok wcześniej miałem dobrą propozycję z Arki Gdynia. Jakoś jednak zawsze bliżej mi było na Traugutta. Jak przez mgłę pamiętam, że nawet kiedyś jechałem jako kibic na mecz do Gdyni, ale kolejka SKM zatrzymała się stacji Gdańsk-Politechnika i poszedłem z tłumem na mecz na Lechię. Bardzo mi się spodobało. Nie ma co kryć, że wiele zawdzięczam trenerowi Wojciechowi Łazarkowi. Z Olimpii Elbląg pojechałem do Poznania, tam trenowałem, ale się nie zameldowałem, to za komuny było bardzo ważne. Czekałem aż Józef Adamiec wyjedzie za granicę, miałem zająć jego miejsce. Wreszcie trener Lecha, Łazarek powiedział że mam się udać do Gdańska, że będę grał w Lechii. Adamiec wreszcie wyjechał, a jego miejsce zajął Damian Łukasik, więc wyszło nie najgorzej.
W Lechii zadebiutował pan 20 listopada 1984 r. Mecz na Widzewie ze Smolarkiem w składzie.
- Nie miałem ugiętych nóg, ani spuszczonej głowy. Byłem zaskoczony, że wyszedłem w podstawowym składzie, jednocześnie nie mogąc się doczekać aż zmierzę się z piłkarzami, których znałem z TV. Dziwny mecz, który pamiętam doskonale. Mogliśmy bardzo wysoko przegrać, jak również wygrać. W pewnym momencie znalazłem się sam z piłką przed Henrykiem Bolestą, ale chyba z respektu dla wielkiego Widzewa zamiast zasunąć "pod ladę", nie trafiłem do bramki.
Który z meczów w Lechii był dla pana najbardziej pamiętny?
- Paradoksalnie nie był to mecz o ligowe punkty, a spotkanie w Pucharze Intertoto ze Spartą Praga, ówczesnym mistrzem Czechosłowacji. Po bardzo dobrej grze wygraliśmy 3-2, a ja strzeliłem jedną z bramek. Wtedy obowiązywały tzw. "plastry", indywidualnie kryłem Jana Bergera, świetny piłkarz. Robiłem co mogłem, ciągnąłem go za gacie, za rękę, za nogi, ale on się nie przewracał. Niesamowita męska walka, nieraz padaliśmy razem, ale nikt z nas nie płakał. Chciałbym, aby dzisiejsi zawodnicy, których czasem przewraca podmuch wiatru tak grali. Berger strzelił dwa gole, w tym jednego z rzutu karnego, ale i tak uważam że zrobiłem dobrą robotę. Mecz wyjazdowy ze Spartą również był ciekawy, było tak interesująco, że czechosłowaccy celnicy chcieli na granicy odczepić wagon, którym podróżowaliśmy (śmiech).
Pana odejście z Lechii zbiegło się z odejściem trenera Łazarka i jego niespodziewanym wyjazdem do Szwecji.
- Wiele mu zawdzięczam, ale nie dawał żadnej taryfy ulgowej. Łazarek również potrafił posadzić mnie na ławie czy na trybunach. Często ściągał mnie na ziemię, uczył pokory, czasem się buntowałem, ale po czasie zrozumiałem, że trener miał rację. Gdy podjąłem decyzję o odejściu z Lechii nie wiedziałem, że Łazarek też wyjedzie. Pod koniec rundy jesiennej w 1985 r. nie miałem stałego miejsca w składzie, zaczęła mi świtać myśl o odejściu z Gdańska.
Przeszedł pan do mającej wielkie tradycje, ale grającej wtedy w II lidze Wisły Kraków.
- Miasto Kraków miało taką siłę przyciągania, że byłem skłonny tam grać za mniejsze pieniądze i w niższej lidze. Zresztą wiedziałem, że "Biała Gwiazda" będzie wkrótce celować w powrót do Ekstraklasy. I tak się stało, za 2,5 roku byłem z powrotem na najwyższym szczeblu rozgrywek, który Lechia właśnie opuściła.
Jaką drużyną była wtedy Wisła?
- Była w przebudowie. Wciąż byli piłkarze, którzy pamiętali dobre czasy. Marek Motyka, Michał Wróbel, Leszek Lipka. Jak wszedłem do środka w grze w "dziadka" to czasem trzeba było odklepać jak dziś robi to Marcin Najman. Człowiek miał dosyć bycia na karuzeli, weźcie sobie kogoś innego.
Wisła wróciła do Ekstraklasa po barażu z Górnikiem Knurów, o którym mówiło się, że niespecjalnie pali mu się do awansu. Nie czuł pan, że te mecze o awans było trochę dziwne?
- W pierwszym meczu przegraliśmy 0-1. W drugim prowadziliśmy 2-0 do przerwy, ja wszedłem na boisko po kontuzji w połowie drugiej połowy, nagle zrobiło się 2-2. Potrzebowaliśmy dwóch bramek, pod koniec udało się je zdobyć. Po meczu pojawiły się różne pomówienia. Potwierdzam, że był to dziwny mecz. Takie były czasy.
W Ekstraklasie szło Wiśle bardzo przyzwoicie. - Najlepiej, gdy trenerem został Adam Musiał, a jego asystentem Kazimierz Kmiecik. To byli trochę wcześniej świetni piłkarze, dlatego czuli szatnię jak mało kto. Musiał w przerwie jednego z meczów zamiast nam kłaść do głowy schematy taktyczne, trzasnął tylko drzwiami i powiedział: dogadajcie się sami, ja chcę ten mecz wygrać. Tylko na chwilę wszedł Kmiecik, powiedział nam jakie będą zmiany i wyszedł. Mecz wygraliśmy.
Kapitan II-ligowej Lechii Tomasz Unton mówił, że nie do końca go przekonywały metody trenera roku jakim był Adam Musiał.
- Musiał treningi dostosowywał do potrzeb drużyny. Nie byliśmy Barceloną, musieliśmy nadrabiać dobrym przygotowaniem fizycznym. Wisła szła w górę bez wielkich nazwisk, w 1991 r. skończyliśmy na trzecim miejscu wyżej m.in. od Lecha i Legii. Najbardziej korzystał Tomasz Dziubiński, który został królem strzelców Ekstraklasy i zapracował na transfer do Belgii, do FC Brugge.
Z Lechią zagrał pan w Pucharze Intertoto, tak samo z Wisłą. Jakoś przylgnął do pana ten turniej.
- Przylgnęła do mnie również Sparta Praga, którą z Wisłą znów trafiliśmy w losowaniu w 1989 r. Mecz wyjazdowy odbył się nawet w tym samym miejscu co cztery lata wcześniej, w czeskim Przybramie. Było bardzo wesoło, jak to miedzy starymi znajomymi. Co więcej graliśmy z Czechami jednocześnie mecze w Izraelu z Beitarem Jeruzalem i Hapoelem Petah-Tikva. Strasznie męczący wyjazd szczególnie dla Tomka Skuhravego i naszego młodego bramkarza. Obaj chłopy na schwał, ale chyba ten upał ich zmęczył. Ciężko było ich podnieść, a działacze Wisły już po jednym dniu chcieli nas odesłać samolotem do kraju (śmiech).
W połowie sezonu 1991/92 odszedł pan z Wisły Kraków do III-ligowej Pomezanii Malbork.
- Nigdy się z tego nie spowiadałem i niech tak zostanie. Wyjechałem z obozu przygotowawczego, córka wtedy była w szpitalu. Od słowa do słowa i się rozstaliśmy, nie mam do nikogo pretensji.
Rok temu skończył pan sześćdziesiątkę, ale wciąż jest aktywny w oldboyach Lechii.
- Zgadza się. Leszek Kulwicki organizuje chłopaków z Gdańska, ja tych z regionu. Jesteśmy dwoma najstarszymi zawodnikami, fajnie się spotkać w piłkarskim gronie.
Czym pan się dziś zajmuje?
- Jestem w Wiedniu od roku. Między to miasto i rodzinny Malbork dzielę swój czas.
Rozmawiał Maciej Słomiński
Zobacz Interia Sport w nowej odsłonie
Więcej na ten temat
PKO Ekstraklasa 07.12.2024 | Lechia Gdańsk | 1 - 0 | Śląsk Wrocław | |
PKO Ekstraklasa 01.02.202514:45 | Motor Lublin | - | Lechia Gdańsk |