Partner merytoryczny: Eleven Sports

Piast Gliwice ma szansę napisać piękny rozdział w Warszawie

Piast Gliwice w środę gra mecz z Legią w Warszawie w ćwierćfinale Pucharu Polski. Dotychczas te rozgrywki wywołują w Gliwicach mieszane uczucia. Dwa razy szczęście było na wyciągnięcie ręki, dwa razy uciekło dosłownie w ostatniej chwili.

Piast/Polsat Sport/Polsat Sport

Piast doszedł do finału Pucharu Polski dwa razy. Było to w czasach kiedy nie grał jeszcze w ekstraklasie. W 1978 roku przegrał w finale z Zagłębiem Sosnowiec na Stadionie Śląskim a pięć lat później z Lechią Gdańsk

Mecze nie na Okrzei

Pierwszy finał w 1978 roku to w dużej mierze praca dwóch fantastycznych trenerów: Jerzego Cicha i jego asystenta Jerzego Klejnota. Ten pierwszy wychował Włodzimierza Lubańskiego i Joachima Marksa, ten drugi - Andrzeja Buncola. Obaj ci trenerzy mieli propozycję pracy poza Gliwicami, ale zawsze byli wierni Piastowi.

Siłę Piasta stanowiła wtedy defensywa. Obrońcy w składzie Tadeusz Pawlik - Ryszard Kałużyński - Marcin Żemaitis - Jan Jonda byli bardzo zgrani. Zespołem dyrygował stoper Kałużyński, który grał w Piaście 27 lat. Opowiadał mi kiedyś, że w połowie lat 70. chciał go nawet Ruch Chorzów i Michal Vican, ale w Gliwicach oburzyli się, że niebiescy wyjęli już Józefa Kopicerę i to za dużo. Działacze załatwili Kałużyńskiemu mieszkanie i został w Gliwicach. Karierę zaczynali dwaj piłkarze, którzy staną się znani z występów w innych klubach: Marek Majka i Andrzej Buncol. Bramki strzelał Adam Statowski, który zaczął grać w piłkę dopiero w wieku 16 lat.  

Najważniejsze mecze pucharowe Piast rozgrywał w tamtej edycji jeszcze nie na Okrzei, lecz na Stadionie XX-lecia przy ul. Robotniczej.  Niewiele brakowało, żeby Piast odpadł już w 1/32 finału z JKS-em Jarosław. Przegrywał 0:1, ale zdobył dwa gole w ostatnich trzech minutach. Stal Mielec przeszedł po golu w przedostatniej minucie dogrywki. Najbardziej pamiętny mecz rozegra ł w półfinale. Gliwiczanie pokonali wtedy po świetnej grze Lecha, wówczas zespół z czołówki, na stadion przyszło ponad 15 tysięcy kibiców, co nie było codziennością. Dogrywka zakończyła się wynikiem 3-1. "Wyjątkowo liczna widownia była świadkiem największego sukcesu gliwickiej piłki nożnej" - pisały rozentuzjazmowane "Nowiny Gliwickie". Ostatni gol Statowskiego  był nietypowy: bramkarz wypuścił piłkę z rąk po jego strzale, ta odbiła się od poznańskiego obrońcy Hieronima Barczaka i - jak uznał sędzia - całym obwodem przekroczyła linię bramkową.

Podczas tego meczu doszło do bolesnego zderzenia głowami dwóch obrońców: Marcina Żemaitisa z Piasta i Józefa Adamca z Lecha. - Józek padł na ziemię, odwiedziłem go potem w szpitalu. Przekorni koledzy z Lecha wołali na niego potem... Żemaitis - śmieje się Marcin Żemaitis, potem także prezes Piasta

Finał początkowo miał być rozgrywany na stadionie Górnika, ale Piast nie chciał tam grać. Mecz przeniesiono na Stadion Śląski. Zagłębie miało przewagę psychologiczną: wywalczyło tam puchar już rok wcześniej i dobrze znało obiekt, piłkarze Piasta nie mieli okazji tam wcześniej występować. Przegrali 0:2. Nie wiadomo komu kibicował wtedy ówczesny prezes Piasta Franciszek Skiba, były piłkarz... Zagłębia. - Kiedy przed meczem spytałem go o ewentualne premie za zwycięstwo w finale jak na mnie nie ryknął - wspomina z uśmiechem Marcin Żemaitis.

Zabrakło dogrywki

Drugi finał Piasta to siermiężne czasy stanu wojennego. Rok 1983: ostatni raz w historii zdarzyło się,  że w finale PP zagrały dwie drużyny spoza ekstraklasy. Tym razem faworytem był Piast, bo grał na jej zapleczu a Lechia Gdańsk tylko na trzecim poziomie rozgrywek. Gliwiczanie po drodze ograli Walcownię Czechowice, Motor Praszka, Gwardię Warszawa, Bałtyka Gdynia. Dużo goli zdobywał Marek Majka. Dopiero w ćwierćfinale i półfinale przyszli trudniejsi rywale - gliwiczanie dali radę Wiśle i znowu Lechowi.

Finał odbył się w Piotrkowie Trybunalskim. Rywal - Lechia Gdańsk  - trzy dni przed finałem awansowała do II ligi, ale faworytem był oczywiście Piast. Gliwiczanie źle zaczęli, szybko stracili dwa gole, ale Ryszard Kałużyński zdobył kontaktową bramkę z karnego jeszcze przed przerwą. Mieli całą drugą połowę, ale już nie zdołali zdobyć wyrównującej bramki. Lechia momentami broniła się rozpaczliwie, jej piłkarze przyznawali potem, że gdyby doszło do dogrywki to nie daliby rady. Więcej goli jednak nie padło.  - Podczas drogi powrotnej do Gliwic między piłkarzami wybuchła w autobusie potężna awantura - wspomina Żemaitis.

Legia nic wielkiego nie gra

W środę Piast zagra z Legią mecz pucharowy na Łazienkowskiej. Wcale nie musi go przegrać.  - Dokładnie tak uważam. Legia nic wielkiego nie pokazuje. Górnik wcale z nimi nie musiał przegrać. My z kolei dostaliśmy wiatr w żagle w ostatnim meczu w Białymstoku po centrostrzale w końcówce Tiago Alvesa. Dlatego uważam, że Piast w Warszawie wcale w Warszawie nie musi przegrać. Tym bardziej, że potrafi na Łazienkowskiej dobrze zagrać. Kiedy byłem piłkarzem czekaliśmy na trzecią szansę gry w finale i się nie doczekaliśmy. Wierzę, że kiedyś nadejdzie - mówi Żemaitis.

Jeśli Piast w środę wyeliminuje rywali szansę na zdobycie trofeum, które umknęło kilka dekad temu bardzo wzrośnie. Mecz Piasta z Legią w Warszawie posędziuje Jarosław Przybył z Kluczborka. Początek środowego meczu o godz. 20.30.

Gerard Badia (w środku) odbiera gratulacje za zdobytą bramkę. W Warszawie też strzelił/Adam Starszyński/Newspix
INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem