Partner merytoryczny: Eleven Sports

Marcin Kamiński: Nikt nie jest pewny miejsca w składzie

- Żaden z nas, z tych którzy zaczęli rok w pierwszym składzie, nie może być pewny, że zachowa tę pozycję - mówi obrońca Lecha Poznań Marcin Kamiński. Jesienią Jan Urban rotował składem, teraz póki co nie musi, bo jego zespół gra raz w tygodniu.

Marcin Kamiński
Marcin Kamiński/Piotr Skórnicki/Agencja Gazeta
Marcin Kamiński: Nikt nie jest pewny. Film/Andrzej Grupa/INTERIA.TV

Między 10 lipca a 20 grudnia piłkarze Lecha mieli tylko jeden pełny tydzień na przygotowanie do kolejnego spotkania, właśnie w połowie grudnia. Oprócz tego były trzy przerwy reprezentacyjne, ale wtedy zdarzało się, że prawie połowa drużyny wyjeżdżała na różne zgrupowania. Teraz piłkarze mistrza Polski wreszcie mają więcej czasu na treningi i przygotowania, a mniej muszą podróżować i grać. Do połowy kwietnia w środku tygodnia zagrają trzy razy: 2 marca w Zabrzu z Górnikiem w lidze oraz 15 marca i 4 lub 5 kwietnia z Zagłębiem Sosnowiec w Pucharze Polski. W fazie finałowej sezonu dwie kolejki także wyznaczono w środku tygodnia - 32. i 36.

Kamiński był w 2015 roku swoistym fenomenem - rozegrał 60 spotkań, z tego aż 58 w pełnym wymiarze, a pominięty w składzie został tylko w wyjazdowym starciu z Belenenses Lizbona w Lidze Europy. Teraz, mimo powrotu do Poznania Macieja Wilusza, trener Urban i tak nadal stawia na sprawdzony duet stoperów: Paulus Arajuuri - Marcin Kamiński. Nie przeszkadza mu nawet to, że temu drugiemu w czerwcu kończy się kontrakt, a piłkarz jakoś specjalnie nie kwapi się do podpisania nowego.

"Kamyk" zapewnia jednak, że nie czuje się pewny miejsca w składzie. - Trener Urban powiedział, że skoro taka jedenastka zaczyna sezon, to wcale nie chce pokazać, iż ta sama będzie dalej wychodziła.  Zaczną się kartki, mogą być urazy, różna dyspozycja, więc przestrzegał, że zmiany będą następowały w każdym spotkaniu. Nikt nie jest pewny - mówi Kamiński. On sam jest zagrożony czwartą żółtą kartką, po raz pierwszy w karierze. W swoich 145 meczach w ekstraklasie Kamiński ujrzał siedem żółtych kartek, ale dopiero w tym sezonie udało "dobrnął" do trzech. - Jak nie wystąpię, a koledzy zagrają na zero z tyłu, to będę się cieszył. Potem tylko ode mnie będzie zależało, czy wrócę do składu czy nie. To nie jest wykluczone, że ta kartka w końcu przyjdzie - mówi Kamiński.

Na razie do gry defensywnej Lecha można mieć sporo zastrzeżeń. Poznaniacy w tym sezonie  stracili już 27 bramek, a to sporo. - Tak, z mojej perspektywy też widzę, że musimy poprawić obronę. Z drugiej strony cieszy jednak skuteczność w ostatnim meczu z Termalicą, bo ona zawodziła nas dotąd jeszcze bardziej. Może gra w tym spotkaniu nie wyglądała najlepiej, ale byliśmy przygotowani na taką niewiadomą. Najważniejszy był aspekt fizyczny, byśmy wytrzymali tempo na tej murawie - twierdzi 24-latek. Dzięki zwycięstwu 5-2 Lech ma po raz pierwszy w tym sezonie dodatni bilans bramkowy (28-27).

Teraz piłkarzy "Kolejorza" czeka wyjazd do Bielska-Białej, a tamtejsze Podbeskidzie nie dość, że zamyka tabelę, to jeszcze w sobotę zostało rozgromione w Gdańsku (0-5). W składzie "Górali" jest były lechita Mateusz Możdżeń, zresztą przyjaciel Kamińskiego. - No nie jest chyba za wesoło u nich. Rozmawialiśmy ze sobą, ale przed tamtym spotkaniem, nastroje były wtedy inne. Nie wiem, czy teraz się zdzwonimy, zobaczymy. Czeka nas ciężkie zadanie, bo oni pewnie chcą się wydostać z tej strefy spadkowej - uważa obrońca Lecha.

Poznaniacy zajmują piąte miejsce, ale do wyprzedzających ich ekip Pogoni Szczecin oraz Cracovii tracą aż osiem punktów. Z drugiej strony - nad ostatnim w tabeli Podbeskidziem mają zaledwie 10 punktów przewagi. - Fajnie by było mieć taką passę zwycięstw jak jesienią, to się ładnie planuje, ale nasze podejście jest inne. Staramy się myśleć, ze tylko najbliższy mecz jest ważny, do niego przygotowujemy się jakby był ostatnim. Chcemy gonić tę czołówkę, ale musimy też patrzeć, co się dzieje za nami - twierdzi Kamiński, który jeszcze w poprzednim sezonie był w Lechu wykonawcą rzutów karnych. W dwóch spotkaniach z Ruchem nie zdobył jednak goli z "jedenastek" i teraz wykonują je Dawid Kownacki oraz Tomasz Kędziora.

"Kamyk" przerzucił się na rzuty wolne. Miał szansę w meczu Termalicą, ale jego techniczny strzał był trochę za wysoki. - Przy tych ustawieniach na lewą nogę będę pierwszym wykonawcą. Śmiałem się, bo Barry Douglas zawsze mówił, że jak jego nie ma na boisku, to jest idealny wolny dla niego. Teraz też był. W ostatnim tygodniu dużo trenowałem i wyglądało to już bardzo dobrze. Podchodząc do piłki byłem pewny, co chcę zrobić, ale nie wykonałem tego idealnie. Dalej będę próbował, muszę sporo pracować, choć i tak jest dużo lepiej niż w zeszłym roku - kończy piłkarz Lecha.

Andrzej Grupa

INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem