Legia Warszawa - Śląsk Wrocław 2-0 w 31. kolejce Ekstraklasy
Legia wykorzystała potknięcie Piasta Gliwice. Bez większych nerwów pokonała w stolicy Śląsk Wrocław. Na sześć meczów przed końcem rozgrywek warszawski zespół ma 10 punktów przewagi nad wiceliderem.
Stołeczny klub pewnie zmierza do odzyskania tytułu. Miewa wpadki - jak ta przed tygodniem w Zabrzu z Górnikiem - ale szybko odzyskuje to, co wcześniej stracił. Tylko raz w tym sezonie przegrał dwa mecze z rzędu, na przełomie września i października ubiegłego roku, ulegając Lechii Gdańsk i Piastowi.
W niedzielę tylko przez pierwsze minuty Legia była w cieniu Śląska. Wrocławianie mieli jednak tylko optyczną przewagę. Niewiele z niej wynikało. Najlepszą okazję miał Exposito w 23. minucie. Nie wykorzystał błędu Artura Jędrzejczyka. Pogubił się, niepotrzebnie zaczął dryblować i nie oddał nawet strzału.
Legia stopniowo stawała się coraz bardziej niebezpieczna. Rozpędzała się. Świetnych okazji nie wykorzystali: Jose Kante, Domagoj Antolić, Walerian Gwilia. Gruziński pomocnik raz się pomylił, ale potem okazał się precyzyjny. Odnalazł się w polu karnym, gdy piłka po podaniu Wszołka odbijała się od piłkarzy jednej i drugiej drużyny. Bezlitośnie wykończył akcję. Od 35. minuty Legia prowadziła.
Gwilia został bohaterem spotkania. 26-letni pomocnik przyćmił wszystkich. Dobrze się czuł, po strzelonej bramce nabrał jeszcze większej pewności. Był wszędzie tam, gdzie potrzeba i w obronie i w ataku. Praktycznie nie popełniał błędów. Strzelił też drugiego gola w meczu. W 54. minucie znów dobrze przewidział, gdzie może spaść piłka i oddał strzał z woleja.
W tym sezonie Gruzin strzelił w lidze siedem goli, ma też pięć asyst. Świetnie radzi sobie po pandemii. Przedtem zdobywał bramki z Miedzią Legnica w Pucharze Polski, z Wisłą Kraków. To wielka siła Legii. Każdy piłkarz w dowolnym momencie sezonu wnosi coś pożytecznego, szczególnie w pomocy. Jak nie Gwilia to Luquinhas, jak nie Luquinhas to Wszołek albo Domagoj Antolić bądź Andre Martins.
Nic nie jest w stanie wytrącić tego zespołu z równowagi. W pierwszej połowie Legia straciła dwóch zawodników. Z boiska musiał zejść najpierw Jose Kante, w końcówce tej części gry cierpiał Mario Vesovic. Zastąpili ich Tomas Pekhart i Paweł Stolarski na tyle skutecznie, że nie widać było utraty jakości.
Śląsk, który ostatni mecz w Warszawie bezbramkowo zremisował, nie był w stanie zaniepokoić lidera. Rozczarował. Wrocławianie nie oddali ani jednego celnego strzału na bramkę Radosława Majeckiego i osiem w ogóle, choć częściej byli w posiadaniu piłki. Brakowało im pomysłu, a może raczej możliwości. Bez zarzutu spisywała się defensywa gospodarzy. Obrońcy Legii bronili wysoko, czasami na granicy ryzyka, ale wywierali taką presję na gości, że ci nie byli w stanie nic zrobić. Od 75. minuty goście grali w dziesiątkę. Drugą żółtą kartką ukarany został Diego Żivulić. Od tego momentu wiadomo było, że Śląsk tego meczu nie wygra.
Na Łazienkowskiej, tak jak na innych stadionach, pierwszy raz w czasie pandemii pojawili się kibice. Na "Żylecie" nie zachowali zalecanego dystansu. Siedzieli blisko siebie. Legia jako drużyna zachowuje się dokładnie odwrotnie. Trzyma dystans nad rywalami, a nawet go powiększa.
Olgierd Kwiatkowski z Warszawy
Legia Warszawa - Śląsk Wrocław 2-0 (1-0)
Bramki: 1-0 Gwilia (35), 2-0 Gwilia (53.).
Legia: Radosław Majecki - Marko Vesović (41. Paweł Stolarski), Artur Jędrzejczyk, Igor Lewczuk, Michał Karbownik - Paweł Wszołek, Domagoj Antolić (74. Bartosz Ślisz), Walerian Gwilia, Andre Martins, Luquinhas - Jose Kante (32. Tomas Pekhart).
Śląsk: Matus Putnocky - Dino Stiglec, Mark Tamas, Israel Puerto, Lubambo Musonda - Diego Zivulić, Krzysztof Mączyński - Filip Marković (54. Robert Pich), Michał Chrapek (74. Damian Gąska), Przemysław Płacheta (80. Sebastian Bergier) - Erik Exposito.
Czerwona kartka: Zivulić - Śląsk.
Żółte kartki: Wszołek, Stolarski - Legia; Zivulić, Mączyński - Śląsk.
Sędziował: Paweł Lasyk (Bytom)