Partner merytoryczny: Eleven Sports

Legia po porażce z Lechem: Czas bić na alarm

To już nie jest kolejna pechowa porażka. Z Legią Warszawa wiosną dzieje się coś bardzo złego i jak tak dalej pójdzie, to ekipa Henninga Berga nie obroni mistrzowskiego tytułu, choć jeszcze na początku wiosennych zmagań nikt nie brał na serio takiego scenariusza.

Bramkarz Lecha Jasmin Burić i napastnik Legii Marek Saganowski
Bramkarz Lecha Jasmin Burić i napastnik Legii Marek Saganowski/Fot. Bartłomiej Zborowski/PAP

Sobotnie spotkanie z Lechem było osiemnastym spotkaniem legionistów w tym roku, wliczając mecze T-Mobile Ekstraklasy, Pucharu Polski i Ligi Europejskiej. Mistrzowie Polski zdołali wygrać zaledwie osiem z nich, ale co może najbardziej martwić Berga, kolejny raz legioniści jako pierwsi tracą gola.

To już prawdziwa plaga w wykonaniu drużyny Norwega, który na grę defensywną zwraca szczególną uwagę, bo sam był obrońcą. Tej wiosny już dziesięciokrotnie legioniści musieli gonić wynik. Wygrać udało się tylko dwa razy - w finale Pucharu Polski z Lechem Poznań i w ostatnim spotkaniu sezonu zasadniczego z Pogonią.- Jak będziemy podchodzili do każdego meczu tak, jak do tego sobotniego, gdy zabrakło koncentracji w drugiej połowie, to nie będziemy mieli o czym rozmawiać. Musimy się wziąć w garść i wygrywać. Jesteśmy źli na siebie, bo myśleliśmy po zdobyciu pucharu, że wszystko pójdzie w dobrym kierunku - mówi Tomasz Brzyski.

 - Nie wiem, czemu tak się dzieje, że tracimy aż tyle goli - bezradnie rozkłada ręce Marek Saganowski, który w sobotę zagrał po raz 300. w Ekstraklasie. Ostatnio 37-letni "Sagan" wygrywa rywalizację o miejsce w składzie z najlepszym strzelcem Legii Orlando Sa. W sobotę Portugalczyk po raz kolejny wszedł z ławki i trzeba uczciwie powiedzieć, że prezentował się o klasę lepiej o weterana. Przy Łazienkowskiej słychać coraz więcej głosów niezadowolenia z faktu, że Berg nie stawia na Portugalczyka, który w tym sezonie strzelił 11 bramek w lidze.

Po odejściu Miroslava Radovicia w Legii brakuje lidera, Sa nie strzela goli, bo nie ma miejsca w składzie, Ondrej Duda po kontuzji prezentuje się gorzej niż jesienią, mniej drużynie daje też Michał Żyro, a jeśli dodamy do tego nieobecność trzymającego w ryzach obronę Dossy Juniora, to faktycznie legionistom idzie tej wiosny pod górkę.

Co jednak symptomatyczne, z każdym meczem powoli upada przy Łazienkowskiej obraz Berga jako trenera, który może Legię wciągnąć na wyższy piłkarski poziom, a największym punktem zapalnym jest właśnie kwestia Sa. - To tak naprawdę jedyny napastnik w drużynie, nie może być tak, że nie gra, bo nie potrafi się dogadać z trenerem. Jeśli jest problem na linii Sa-Berg, to źle świadczy o Norwegu, że z powodu personalnych animozji nie wstawia go składu - usłyszeliśmy przy Łazienkowskiej.

Skoro nie najlepiej funkcjonuje atak, kiepsko radzi sobie obrona, a Lech strąca legionistów z fotelu lidera, to nie ma się, co dziwić, że w obozie wojskowych zapala się czerwona lampka. Brak mistrzowskiego tytułu może poważnie zatrząsnąć stabilnością finansową klubu. Legia chwali się największym budżetem w lidze, ale trzeba zaznaczyć, że przy Łazienkowskiej wydają mnóstwo kasy na pensje i premie. Zrównoważyć mogą to tylko wpływy z odniesienia sukcesu sportowego, a takim ma być awans do Ligi Mistrzów. Najpierw trzeba jednak zdobyć mistrzostwo kraju, a z każdym kolejnym meczem staje się to coraz mniej oczywiste.

Autor: Krzysztof Oliwa

Legia - Lech 1-2 w Ekstraklasie. Galeria

Zobacz galerię
+2



INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem