Partner merytoryczny: Eleven Sports

Lechia Gdańsk - Wisła Płock. Maciej Kostrzewa: Słowo droższe pieniędzy

Maciej Kostrzewa karierę piłkarską podzielił między Lechię Gdańsk i Wisłę Płock. W poniedziałkowym meczu Ekstraklasy przewiduje minimalne zwycięstwo gospodarzy w Gdańsku.

Lechia Gdańsk prezentuje drużynę która będzie grała w sezonie 2021/22 PKO BP Ekstraklasy. Wideo/INTERIA.TV/INTERIA.TV

Proszę przypomnieć okoliczności swego przejścia do Wisły Płock z Lechii Gdańsk.

Maciej Kostrzewa: Do Płocka poszedłem po sezonie 2013/2014, w którym zajęliśmy z Lechią czwarte miejsce w Ekstraklasie, wtedy drugie najlepsze w historii klubu. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej byłem przekonany, że dalej będę kontynuował grę w barwach Lechii, gdzieś w okolicach lutego podpisałem nowy kontrakt z Biało-zielonymi na kolejne trzy i pół roku. Niestety kilka miesięcy później zostałem poinformowany przez nowych właścicieli, że klub jednak nie wiąże ze mną przyszłości i muszę odejść albo resztę kontraktu wypełnię trenując z rezerwami. Na to nie mogłem sobie pozwolić, byłem tak zdeterminowany, że zrzekłem się pieniędzy przysługujących mi z tytułu kontraktu.

Propozycja z Płocka nie była jedyna.

- Jedyna nie, ale pierwsza. Trener pierwszoligowej Wisły Płock, Marcin Kaczmarek przedstawił jak widzi moją rolę w drużynie, wszystko mi pasowało więc zadeklarowałem swoje przyjście do klubu. Kilka dni później, jeszcze przed podpisaniem kontraktu z Wisłą, zadzwonił do mnie trener Michał Probierz z Jagiellonii Białystok z propozycją transferu. Pod kątem finansowym była to dużo korzystniejsza propozycja, bo z Ekstraklasy. Wcześniej jednak dałem słowo trenerowi Kaczmarkowi, z którego nie chciałem się wycofywać. Słowo droższe pieniędzy. Poza tym byłem wtedy przekonany, że lepsze dla mnie będzie zejście do I ligi i odgrywanie znaczącej roli w zespole.

Żałuje pan tamtej decyzji?

- Z dzisiejszej perspektywy można powiedzieć, że to był błąd, ale drugi raz podjąłbym identyczną decyzję. Dane słowo zawsze było i jest dla mnie święte, a wcale nie jest powiedziane że moje losy potoczyłyby się inaczej, gdybym poszedł wtedy do "Jagi".

Półtoraroczny pobyt w Płocku nie wyglądał tak jak pan sobie wymarzył. Zdrowie nie pozwoliło?

- Cała moja seniorska kariera była naznaczona problemami zdrowotnymi. Jeszcze w Lechii na obozie w Gniewinie przed jednym z sezonów, w ostatnim meczu sparingowym, zerwałem więzadła krzyżowe w kolanie. Rehabilitacja nie przebiegła tak jak powinna i mimo, że byłem w stanie wrócić na boisko i pograć profesjonalnie jeszcze przez kilka sezonów to nigdy już nie byłem w stanie wrócić do wcześniejszej sprawności. Cały czas odczuwałem silne bóle w kolanie, a co gorsza nie miałem pełnego zakresu ruchu w stawie, to z kolei co chwilę powodowało szereg innych, drobniejszych kontuzji.

Początek w Płocku nie był jednak najgorszy.

- W Wiśle zacząłem od wywalczenia miejsca w składzie, ale co chwilę jakiś uraz związany z kolanem powodował, że wypadałem na 2-3 mecze. Po powrocie do zdrowia zaczynałem z ławki, za chwilę wracałem z powrotem do podstawowej 11-stki, a za kolejną chwilę znowu uraz i pauza. Trudno w ten sposób zdobyć zaufanie trenera.

Wiśle Płock nie udało się wtedy awansować do Ekstraklasy, ale ekipę mieliście całkiem do rzeczy.

- W Płocku zebrało się fajne grono, zarówno pod kątem piłkarskim jak i czysto ludzkim. Poznałem mnóstwo ciekawych osób, m.in. Jacka Góralskiego, w późniejszym okresie dołączył do nas Arkadiusz Reca, który teraz robi fajną karierę.

Jakby pan podsumował tamten półtoraroczny pobyt w pierwszoligowej Wiśle Płock?

- Jestem ambitnym człowiekiem i w tamtym czasie frustrowało mnie, że nie gram tyle ile bym chciał. Dzisiaj jednak podchodzę do tego bez żalu, widocznie tak miało być. Mógłbym mieć do siebie pretensje, gdybym był leniem i nie dał wszystkiego co mam, a każdy kto miał okazje mnie spotkać na boisku wie, że zawsze zostawiałem na nim całe serce. Nie wyszło przez względy, na które nie miałem wpływu.

Nawet w Płocku nie stracił pan kontaktu z Lechią Gdańsk.

- Nie ma co ukrywać - Lechia to był i jest klub mojego życia. Podczas pobytu w Płocku akurat mieliśmy dzień wolny, kiedy Lechia grała na wyjeździe z Legią. Wykorzystałem okazję i pojechałem dopingować Biało-Zielonych do Warszawy. Ówczesne przetasowania w Lechii były tak szybkie i na tak szeroką skalę, że już nie znałem zawodników, którzy grali w jej barwach, ale kibicuje się klubowi, a zawodnicy to tylko jedna z wielu części składających się na jego tożsamość.

Był czas, gdy można było pana często spotkać na meczach wyjazdowych Lechii.

- Swego czasu byłem mocno wkręcony w kibicowskie klimaty. Ze względu na obowiązki piłkarskie weekendy z reguły miałem zajęte, ale w sumie udało się zaliczyć 20 wyjazdów. Dużo przygód. Na jednym z wyjazdów wspólnie z częścią kibiców Lechii pomagałem fanom Ruchu i Widzewa szukać pumy, która uciekła z pobliskiego zoo.

Mówi się w Gdańsku, że od urodzenia był pan skazany na Lechię, że urodził się na stadionie.

- Nie jest to prawda! Urodziłem się w szpitalu na Zaspie, ale mając pięć lat przeprowadziłem się z rodzicami na ulicę Smoluchowskiego. Ze swojego mieszkania miałem widok na stadion Lechii. Co prawda mam kolegów, którzy mi zawsze wypominają, że tak naprawdę moja dzielnica to Aniołki a nie Wrzeszcz, ale ja zawsze czułem się wrzeszczaninem. Legendarny pan Marek Janowski, który jest w Lechii od zawsze, pewnie nie pamięta, ale ganiał mnie po głównej płycie Lechii, gdy jeszcze jako mały brzdąc kilka razy prześlizgnąłem się pod płotem, żeby postrzelać na bramkę. W wieku ośmiu lat zacząłem treningi w grupie Józefa Gładysza. Moja droga do seniorów na papierze była bardzo prosta - przeszedłem przez wszystkie kategorie juniorskie, następnie młodą Ekstraklasę i rezerwy, aż do pierwszego zespołu.

16 meczów w Ekstraklasie, dużo to czy mało?

- Tyle co nic. Czuję dumę z faktu, że udało mi się zagrać w Ekstraklasie w barwach klubu, który kocham, jest to spełnienie marzeń i mam z tego okresu wspaniałe wspomnienia. Umówmy się jednak, że patrząc przez pryzmat kariery sportowej jest to bardzo mało.

Czemu zatem tak mało tych występów? Przyczyny zdrowotne?

- To najprostsze wytłumaczenie. W pełni sprawny pod kątem zdrowotnym mogłem osiągnąć dużo więcej. Być może zabrakło też większego zaufania ze strony trenerów pierwszego zespołu we wcześniejszych czasach. Mam wrażenie, że został przespany moment, kiedy zdobyliśmy wicemistrzostwo Polski Juniorów Młodszych, a żaden z nas nie został włączony do kadry seniorów. Pewnie mógłbym znaleźć jeszcze kilka innych przyczyn, ale dzisiaj nie ma już co gdybać.

Który z tych 16 meczów w Ekstraklasie był najlepszy?

- Chyba z Legią Warszawa u siebie na śniegu. Moją przewagą nad resztą zawodników był fakt, że miałem chyba najdłuższe wkręty w historii Ekstraklasy, 19mm. Później na grząskim boisku łatwiej było mi zachować równowagę. Do Legii akurat miałem szczęście - dwa razy grałem i odniosłem dwa zwycięstwa.

Osiem lat temu był sławny "Supermecz" Lechii Gdańsk z FC Barcelona. Były obawy, że będzie pogrom?

- Nie, raczej ekscytacja faktem, że możemy się sprawdzić na tle najlepszych piłkarzy na świecie. Nie każdy ma okazję, żeby wyjść na boisko z Messim czy z Neymarem i pograć z nimi w piłkę, choć oczywiście mam świadomość faktu, że to był tylko mecz towarzyski. Obawy miała za to moja mama, że jeśli będą nam strzelać bramkę co minutę to przecież skończy się 0-90. Po meczu Piotrek Wiśniewski zrobił mi pod szatnią zdjęcie z Messim i Neymarem, niestety na drugi dzień się okazał,o że usunął je z telefonu. Na szczęście nasz fotograf, Wojtek Figurski się spisał i kilka razy złapał mnie w kadr jeszcze na boisku.

Czym się pan dziś zajmuje?

- Jestem trenerem młodzieży w Lechii Gdańsk i AS Pomorze i sprawia mi to taką samą frajdę jak granie w piłkę, a może nawet większą. Obserwowanie dzieciaków gdy się rozwijają jako ludzie i sportowcy napawa mnie dumą.  Zawsze staram się uświadomić swoich podopiecznych, że to oni są w głównej mierze odpowiedzialni za swój własny rozwój, a ja mogę im jedynie pomóc w tej drodze. Jest takie piękne zdanie: "Mistrza nie da się wyszkolić, mistrzowi można stworzyć optymalne warunki do rozwoju". To staram się robić.

Czemu nie gra pan już w piłkę na przyzwoitym ligowym poziomie?

- Muszę zaprotestować - gram w drużynie AS Pomorze w piątej lidze (śmiech). Mówiąc poważnie, skończyłem karierę w wieku 25 lat, bo nie mogłem znieść myśli, że kolano nie pozwala mi zaprezentować pełni swoich możliwości. Miałem jeszcze oferty z pierwszej ligi, ale chciałem być uczciwy przede wszystkim wobec siebie, a moja ambicja i charakter nie pozwalały mi funkcjonować w takiej formie. Zawsze wychodziłem z założenia, że jeśli nie jesteś w stanie czegoś robić na 100% swoich możliwości, to po prostu tego nie rób. Wszyscy popełniamy błędy, ale nigdy nie może zabraknąć pełnego zaangażowania. W moim wypadku ciało nie pozwalało zaangażować się w stu procentach. Obecnie spełniam się w tym co robię i jestem szczęśliwym człowiekiem.

Dziś jest pan trenerem, co pan wziął od poszczególnych szkoleniowców na piłkarskiej drodze?

- Miałem to szczęście, że w trakcie swojej kariery spotkałem wielu wspaniałych i uznanych trenerów. Każdy z nich miał większy lub mniejszy wpływ na to jakim trenerem dzisiaj jestem. Trener "Bobo" Kaczmarek obdarzył mnie zaufaniem i dał zadebiutować w Ekstraklasie. Trener Michał Probierz miał świetny warsztat. Trener Ricardo Moniz pokazał w praktyce różnicę w intensywności treningu między nami, a zachodem. Siłą rzeczy zdecydowanie najwięcej zyskałem jednak na współpracy z trenerem Gładyszem, który prowadził mnie przez 10 lat i ukształtował jako zawodnika oraz miał spory wpływ na to jakim dzisiaj jestem człowiekiem. Cieszę się, że miałem okazję obserwować z bliska trenera, który wychował kilku reprezentantów Polski. Jak każdy trener mam swoją własną filozofię i pracuje według własnego stylu i zasad, ale można w pewnym sensie powiedzieć, że widziałem na własne oczy receptę na sukces w futbolu młodzieżowym, bo za taki należy uznać wychowanie tak wielu zawodowych piłkarzy przez trenera Józefa Gładysza.

Jaki mecz obejrzymy w poniedziałek w Gdańsku między Lechią i Wisłą Płock i jaki padnie wynik?

- Jako romantyk futbolu chciałbym zobaczyć atrakcyjny i otwarty futbol, ale podejrzewam że mogę się trochę rozczarować. Trener Piotr Stokowiec jest znany z tego, że potrafi świetnie poukładać zespół pod kątem taktycznym i myślę, że będzie to widać w poniedziałkowym meczu. Zakładam, że zobaczymy solidną defensywę i przebłyski w ataku. Wynikowo obstawiam skromne, jednobramkowe zwycięstwo Lechii.

Rozmawiał Maciej Słomiński

Maciej Kostrzewa "Dziennik Płocki"/

INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem