Partner merytoryczny: Eleven Sports

Lechia Gdańsk. Maciej Kalkowski: Mogę być Lucjanem Brychczym Lechii

W rocznicę zdobycia Pucharu Polski rozmawiamy z asystentem trenera Piotra Stokowca, Maciejem Kalkowskim, jedynym gdańszczaninem w ekipie Lechii, która zdobyła cenne trofeum na Stadionie Narodowym.

Piotr Stokowiec dla Interii: W porównaniu ze ścisłą czołówką europejską nie mamy się czego wstydzić. Wideo/INTERIA.TV/INTERIA.TV

Maciej Słomiński, Interia: Święto narodowe jest 3 maja, ale ty w zeszłym roku świętowałeś wcześniej.

Maciej Kalkowski, asystent trenera Lechii Gdańsk: - Mieliśmy bardzo dobry sezon, po bardzo ciężkim półfinałowym meczu z Rakowem w nagrodę znaleźliśmy się w finale Pucharu Polski. Lechia największe sukcesy odnosiła właśnie w tych rozgrywkach. Jako człowiek stąd bardzo przeżywałem upokorzenia, gdy odpadaliśmy w Niepołomicach czy z Bytovią. Dzień przed meczem przeprowadziliśmy 45-minutowy rozruch na Stadionie Narodowym. Gdy wychodziliśmy na płytę boiska z tunelu, obok na wyciągnięcie ręki stało cenne trofeum. Są przesądy, żeby tego pucharu nie dotykać, bo to przynosi pecha, ja nie wierzę w takie rzeczy. Jako jeden z pierwszych stanąłem koło Pucharu Polski, żeby zrobić sobie z nim zdjęcie. Chciałem go zabrać do domu następnego dnia i tak się stało.

Z tamtego finałowego składu Lechii tylko Karol Fila jest wychowankiem, ale on jest z Nowego Dworu Gdańskiego. Ty byłeś jedynym gdańszczaninem, który wzniósł puchar. 

- Moja żona z dziećmi po raz pierwszy pojechała na mecz wyjazdowy, cieszyliśmy się po ostatnim gwizdku, mamy wiele wspólnych zdjęć, pamiątek na całe życie. Po meczu zapchała mi się skrzynka w telefonie, skrzynka mailowa, skrzynka na listy. Dostałem wiele gratulacji także z zagranicy, jedną z pierwszych osób, która mi gratulowała był trener Adam Owen. Wciąż mamy kontakt, cenię to. Zgodnie z zasadą, że "trenerem się bywa, człowiekiem się jest zawsze" lubię rozmawiać z ludźmi, którzy się futbolem nie zajmują zawodowo. W Nowym Porcie gdzie mieszkam (chociaż wywodzę się ze Starej Oliwy) często spotykam się z kolegami, po przegranych meczach przyjmowałem ich krytykę, rok temu atmosfera była zgoła odmienna. To był wielki dzień dla Lechii i dla Gdańska. Ten finał to było ukoronowanie mojej siedmioletniej pracy w sztabie Lechii. I całego życia jako lechisty.

Kiedy pierwszy raz odwiedziłeś stadion przy Traugutta?

- Mój pierwszy trening odbył się na betonowym boisku koło kortów przy Traugutta Było koło 100 dzieciaków, każdy dostawał po 5 minut na pokazanie swych umiejętności. Po każdym meczu podchodził trener i pokazywał palcem kto zostaje, a kto może szukać innego zajęcia. Udało mi się załapać, a siedem dni później grałem już mecz ligowy w roczniku dwa lata starszym. Chronologicznie do seniora prowadzili mnie: Józef Rogacki, Jerzy Górski, Jerzy Brzyski, Henryk Piekarczyk i Bogusław Kaczmarek.

Maciej Kalkowski/PIOTR HUKALO / DZIENNIK BALTYCKI / POLSKA PRESS/East News

Kiedy zdecydowałeś, że zostaniesz piłkarzem?

- Na pierwszy mecz na Lechię zabrał mnie tata. Był to półfinał Pucharu Polski w 1983 roku z Ruchem Chorzów, wygraliśmy po rzutach karnych, siedzieliśmy od zegara po lewej stronie. Ten ogromny tłum na trybunach zainspirował mnie, wtedy zdecydowałem że chcę być piłkarzem. W tamtym czasie zacząłem też trenować.

Pierwszy raz pamięta się na całe życie - gdzie i kiedy zadebiutowałeś w dorosłej drużynie Lechii?

- Wyjazdowy mecz z Sokołem (potem Tygodnik Miliarder) Pniewy, trener Adam Musiał wpuścił mnie na kilka minut. Debiutował również pierwszy zagraniczny piłkarz w historii Lechii, Ormianin  Sarkiz Chaczatrian.

Brzmi prawie jak nazwisko Arama Chaczaturiana, kompozytora muzyki do filmu: "2001. Odyseja Kosmiczna". Ty kilka lat później po tytułowym roku 2001 i wojażach między innymi do USA, wróciłeś do IV-ligowej Lechii. Nie było wstyd grać na takim poziomie?

- Gdy wyjeżdżałem z Lechii do Bełchatowa miałem plan wrócić do Gdańska i tu zakończyć granie, obojętnie w której lidze. Była okazja pomóc Lechii to się spakowałem i bez wahania przybyłem. Nie jestem jak Mateusz Bąk, który przeszedł całą drogę od A klasy do Ekstraklasy, ale od IV ligi do najwyższej to i tak niezły wynik. W IV lidze drużyna wybrała mnie kapitanem i byłem nim aż do awansu do Ekstraklasy, wszystko było jak sobie wymarzyłem. Świetna przygoda, nie zamieniłbym tego na nic innego, nie żałuję grania w III czy IV lidze. Klub składał się z ludzi z regionu, pieniądze schodziły na dalszy plan.

Masz 36 meczów w Ekstraklasie - 32 w Bełchatowie, 4 w Lechii. Jak byś podsumował swą karierę piłkarską? 

- Jasne, że mogłem osiągnąć więcej. Jednak gdy zaczynałem na bocznym boisku, popularnej "Saharze", marzyłem, że będę grał kiedyś na Traugutta jako zawodnik Lechii przy komplecie publiczności. To się spełniło z tego jestem dumny.  

Mówiłeś o tym, że jesteś już siedem lat z przerwami asystentem trenerów Lechii. Chciałem, żebyś powiedział po kilka słów o każdym z nich. Co od nich wziąłeś dla siebie? Zaczynamy od Bogusława Kaczmarka. On jako pierwszy wziął się jako asystenta do sztabu.

- Świetne podejście do zespołu. Ogromne doświadczenie, garściami można było brać z jego opowieści, nie tylko o piłce. Przygotował mnie do tego ciężkiego zawodu, ostrzegał na co uważać. Dużo mu zawdzięczam, jego rady są wciąż na czasie. Chociaż o jedno mam pretensje! Mieliśmy na zgrupowaniu we Wronkach kiedyś Brazylijczyka Ricardinho, on nas zwodził, przyjeżdżał, wyjeżdżał. Trener "Bobo" pyta - postawiłbyś swoją pensję, że on odpali? Ja mówię, tak, oczywiście, brać go na pniu. Do dziś  nie dostałem nic  za ten pomysł, muszę do trenera Kaczmarka zadzwonić! (śmiech).

Michał Probierz?

- Perfekcjonista w organizacji treningów. Początki mieliśmy trudne, chciałem zrezygnować. Na obozie w Gniewinie już przed treningiem byłem zajechany. Probierz ocenił, że ja najładniej piszę i musiałem rozpisywać na tablicy wszystkie ćwiczenia. Biada, jak gdzieś się pomyliłem! Jednego razu Michał obudził mnie i innego z asystentów "Henia" Brede telefonem o 1 w nocy z zadaniem przeanalizowania jednego z naszych piłkarzy. Pojedynki wygrane, przegrane, itd. Jak skończyliśmy to już świtało. Z Michałem mamy kontakt do dzisiaj. Cieszę się, że mogłem z nim pracować, bo jak pokazują wyniki to bardzo dobry trener.

Jerzy Brzęczek?

- Jak ktoś chce być selekcjonerem musi mnie wziąć na asystenta!(śmiech) Słyszałem że Piotr Nowak też był jednym z kandydatów. Wygrałem kilka zakładów w klubie, bo założyłem się, że będzie Brzęczek dobrym trenerem i proszę sprawdziło się. Brzęczek to połączenie profesjonalizmu Probierza i podejścia do piłkarzy Nowaka.

No właśnie, Piotr Nowak?

- Po dwóch dniach w Gdańsku poprosił mnie na rozmowę, mówił że będziemy współpracować. Na starcie miałem dobre referencje. Być może ze Stanów Zjednoczonych? Wejście trenera Nowaka do szatni to był powiew zachodu. Człowiek, który grał w piłkę na bardzo wysokim poziomie, miał styczność z gwiazdami światowego futbolu. Siedzimy na obozie między treningami nagle do Nowaka dzwoni Christo Stoiczkow, to działało na wyobraźnię. Wiedział jak ludzi podejść, wiedział co powiedzieć do Milosza Krasicia, żeby ten dla niego robił wślizgi. Wiedział kiedy zespół rozśmieszyć, kiedy postraszyć, kiedy potrenować mocniej, kiedy lżej. Dużo widział podczas meczu świetnie czytał grę. Do sukcesu zabrakło niewiele.

Adam Owen?

- Zaczął jako trener przygotowania motorycznego i ciężko było tę łatkę odkleić. Przygotowanie do treningu, programy które mu zliczały wszystkie wskaźniki - ścisły top światowy. Profesor i przemiły człowiek. Popełnił na pewno błędy w prowadzeniu zespołu, ale ja go wspominam bardzo dobrze. Podpisał teraz kontrakt w Seattle, gdyby nie koronawirus zapewne bym się do niego wybrał po sezonie na staż. Po derbach w Gdyni nagrał film, gdy świętowaliśmy na Traugutta. Wysłał go do Garetha Bale’a, który zaraz odpisał - co jest Adam, wygraliście mistrzostwo

Piotr Stokowiec?

- Niezręcznie mi mówić o moim przełożonym. Niech przemówią fakty - Puchar Polski i trzecie miejsce w Ekstraklasie.

Piotr Stokowiec dla Interii: Wytworzyła się atmosfera pracy. Wideo /INTERIA.TV/INTERIA.TV

Jesteś asystentem od wielu lat, stąd pytanie: kiedy staniesz na nogi samodzielnie i obejmiesz jakąś drużynę jako pierwszy?

- Spełniam się jako asystent. Często mówię, że mogę być jak Pan Trener Lucjan Brychczy w Legii. Ta rola mi odpowiada, lubię swoją pracę, lubię się poświęcać dla Lechii, nie nudzi mnie to. Nie wiem jednak co przyniesie życie. Za namową mojej żony zdecydowałem się zrobić licencję trenera UEFA PRO w szkole w Białej Podlaskiej. Na dziś w każdej części świata mogę być trenerem.

Nigdy nie widziałem, żebyś gdzieś szedł, wszędzie biegniesz. Dlatego podejrzewam, że wiem co odpowiesz, gdy zapytam jak sobie radzisz w czasie pandemii?

- Mam nową pasję, przejechałem w ostatnie trzy dni 45 kilometrów na rolkach. Całym sztabem pracujemy zdalnie, co dwa dni spotykamy się na telekonferencjach. Nie jest to łatwy okres dla trenera, każdy z nas tęskni za codzienną pracą szkoleniową, chociaż zdaję sobie sprawę że teraz są ważniejsze rzeczy od piłki nożnej. Mój syn ostatnio powiedział, że tęskni za szkołą,  to znak, że najwyższy czas na powrót do normalnego życia.

Twoja aktywność nie ogranicza się do sportu.

- Przez Krzyśka Brede poznałem Jasia Ptacha, który prowadzi fundację "Obudź Nadzieję". Jest ciężki czas, staram się pomóc zebrać pieniądze na dzieci z trudnych środowisk. Wspomnianemu Brede, który prowadzi Podbeskidzie bardzo kibicuję, liczę że uda nam się spotkać w przyszłym roku w Ekstraklasie. Już jest dobrym trenerem, a będzie jeszcze lepszym. Nawet dziś z nim rozmawiałem, to znaczy on mówił, ja przytakiwałem.

Ostatnie pytanie - masz kilka meczów w reprezentacji Polski piłki nożnej...halowej.

- Nie chwaląc się zakładałem klub futsalu w Chojniach. Pan Duraj był odpowiedzialny za stronę finansową, ja za sportową. Świetna przygoda, zdobyliśmy trzecie miejsce w Polsce. Moja dobra gra zaowocowała powołaniem do kadry, zagrałem  osiem meczów, strzeliłem sześć goli. Niezapomniane uczucie usłyszeć i zaśpiewać  przed meczem hymn Polski.

Rozmawiał Maciej Słomiński

INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem