Partner merytoryczny: Eleven Sports

Lechia Gdańsk. Jakub Arak grał przeciwko Legii bez dodatkowych emocji

Urodził się w stolicy, ale nie czuje się warszawiakiem. Pomimo tego, że szlify piłkarskie zdobywał w Legii, Jakub Arak, napastnik Lechii Gdańsk, nie ma problemu z grą przeciwko swym dawnym nauczycielom. Pokazał to w meczu na szczycie Ekstraklasy, w którym mógł przyczynić się do pokonania stołecznego klubu.

Jakub Arak o grze przeciwko Legii. Wideo/Łukasz Razowski/INTERIA.TV

- Urodziłem się w Warszawie, ale z Warszawy nie jestem. Mieszkam w małej miejscowości Zalesie Górne pod Warszawą, i to jest taka moja mała ojczyzna - wyjaśnił Jakub Arak, napastnik Lechii Gdańsk. - To właśnie tam, w pobliskim Głoskowie, zaczynałem grać w piłkę.

A dokładnie w Victorii Głosków. To właśnie grając w barwach tej drużyny, na jednym z turniejów, został wypatrzony przez szkoleniowców Legii Warszawa. Był wtedy jeszcze dzieckiem. Został zaproszony na treningi i szybko trafił do akademii piłkarskiej stołecznego klubu.

- Wiele zawdzięczam trenerom i osobom, które tam spotkałem. Na pewno bardzo wpłynęły na mój rozwój i na to, kim jestem dzisiaj - nie ukrywał Jakub.

Arak w szlagierze Ekstraklasy pomiędzy liderem Lechią Gdańsk i wiceliderem Legią Warszawa, rozgrywanym na Wybrzeżu, na murawę wyszedł w 67. minucie, zastępując Rafała Wolskiego. Mimo iż wiele lat biegał za piłką w koszulce z "Elką" na piersi, stwierdził, że mecz ten nie wzbudził w nim z tego względu dodatkowych emocji. Dla niego występ przeciwko klubowi, w którego akademii zdobywał najwcześniejsze piłkarskie umiejętności, był zupełnie normalny.

- Myślę, że takie uczucia bardziej mną targały jeszcze gdy grałem w Ruchu Chorzów. Pierwszy mecz przeciwko Legii przeżywałem trochę bardziej. Mimo wszystko zebrałem już doświadczenie i do każdego meczu podchodzę z podobną motywacją - wyjaśnił zawodnik "Biało-Zielonych". - Nie ma dla mnie meczy o osiem, trzy, czy dwa punkty, do każdego staram się podchodzić tak samo.

W rozmowie z Interią napastnik wspomniał też opiniach, jakie pojawiły się po meczu Lechii z Legią. Mówiły one o kiepskim widowisku, które stworzyli piłkarze obecnie dwóch najlepszych drużyn w kraju. A wręcz o "kopaninie".

- Nie każdy hit będzie obfitował w gole - powiedział. - Ten mecz jest za nami, staraliśmy się wyciągnąć z niego wnioski.

Warto jednak wspomnieć, że wejście ma boisko Jakuba Araka mogło odmienić oblicze spotkania na szczycie Ekstraklasy. Na dziesięć minut przed końcem meczu Filip Mladenović wrzucił piłkę w pole karne, a ta została silnie uderzona głową przez Araka. Poszybowała jednak nad poprzeczką. Natomiast w doliczonym już czasie gry napastnik Lechii zdołał dojść do zagranej przez Tomasza Makowskiego piłki i silnie wrzucić ją przed bramkę warszawiaków. Ta idealnie trafiła na głowę Artura Sobiecha, ale ponownie zamiast do siarki, przeleciała ponad poprzeczką, wzbudzając na trybunach jęk zawodu. Te sytuacje, lub choćby jedna z nich ale skutecznie wykończona sytuacja, mogła rzucić gości na kolana.

- No nie udało się zdobyć bramki, ale jakoś nikt już u nas tego nie rozpamiętuje - stwierdził Arak. - Mimo wszystko, jeśli chcemy wygrywać, sytuacji musimy kreować więcej, dopóki bramki nie strzelimy. Trzeba podejść do tego z dużym spokojem. Nie udało się wygrać z Legią, postaramy się wygrać z Miedzią.

Mecz Miedź Legnica-Lechia Gdańsk zaplanowano na poniedziałek 17 grudnia.

Jakub Arak w walce z Cafu/Piotr Matusewicz/East News

Łukasz Razowski z Gdańska

INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem