Lechia Gdańsk. Dusan Kuciak: Znów zagrać w pucharach
W pierwszym wywiadzie po przedłużeniu kontraktu z Lechią do 2023 r. Dusan Kuciak zabiera nas za kulisy negocjacji, ujawnia plany na przyszłość.
Maciej Słomiński, Interia: Czyją inicjatywą było przedłużenie pana kontraktu z Lechią Gdańsk do 2023 r.?
Dusan Kuciak, bramkarz Lechii Gdańsk: - Zarówno ja jak i klub wspólnie tego chcieliśmy. Odebrałem to bardzo pozytywnie, poczułem się doceniony. Nie było problemów, żeby się dogadać. Bardzo się z tego cieszę.
Czemu do wywiadów pomeczowych staje pan tylko po przegranych meczach?
- Jeśli wygrywamy, to znaczy, że napastnik strzelił zwycięską bramkę, wtedy wolę, żeby oni się wypowiadali. Po porażkach i tzw. "przegranych remisach" czuję, że mogę a czasem nawet powinienem coś powiedzieć. To są moje zasady, nie wszyscy muszą się z nimi zgadzać.
Czy to znaczy, że czuje się pan liderem szatni Lechii?
- Tak, na pewno jednym z liderów. Po tylu latach spędzonych na boiskach i czterech latach w Lechii Gdańsk naturalnym jest, że zaliczam się do tego grona. Czasem trzeba drużynę pociągnąć, dobrze gdyby to robił jakiś 20-latek, ale to ja mam doświadczenie i myślę, że mogę powiedzieć coś w szatni i na boisku.
Od kiedy przyszedł pan do Lechii było kilka serii meczów, w których ustąpił pan miejsca Zlatanowi Alomerovciowi. Jak się czuje lider na ławce rezerwowych?
- Dziwnie. Muszę zaakceptować decyzję trenera, bo on jest szefem i jeśli te zmiany są uzasadnione, nie mam z nimi problemu. Czasem zmiana jest potrzebna, staje się impulsem. Z mojej perspektywy te zmiany czasem były potrzebne, a czasem nie.
Zobacz Interia Sport w nowej odsłonie
Jest pan w Lechii od czterech lat, czy był moment, że realne było odejście?
- PAOK Saloniki po pierwszym półroczu gry. Potem był Azerbejdżan. Była ciekawa oferta z Turcji, tam nie chciałem iść ze względu na rodzinę. Nie ma co ukrywać, był temat Legii Warszawa. Wychodzę z założenia, że gram tam, gdzie mnie chcą.
Ale pana usługami zainteresowane jest wiele klubów!
- Muszą być spełnione pewne warunki. Lechia Gdańsk to klub, który cały czas się rozwija. Gdy zaczęliśmy rozmowy o przedłużeniu kontraktu, powiedziałem otwarcie prezesowi, jakie mam cele.
Jakie to cele?
- Chcę jeszcze zagrać z Lechią Gdańsk w europejskich pucharach. I to nie tylko jedną rundę jak z Brondby.
A w tym sezonie? Jesteście na ósmym miejscu w tabeli.
- Te rozgrywki są zwariowane. Nie wszystko jest zależne od nas. Obecny sezon rozgrywam z pokorą. Nie mam jakiegoś ogromnego ciśnienia na medal. Top 5 przyjmę z zadowoleniem.
Czy to, że przygotowujecie się do rozgrywek w Gdańsku będzie miało znaczenie?
- Pierwszy raz nie przygotowuję się do rozgrywek w przerwie zimowej w ciepłym kraju. Na razie jest ok, pogoda nam sprzyja. Trzeba to wszystko wyważyć, jest COVID-19, ryzyko itd. Kilka pierwszych meczów pokaże czy droga, którą obraliśmy jest dobra.
Który okres był dla pana najlepszym podczas czteroletniego pobytu w Lechii Gdańsk?
- To runda finałowa w sezonie 2016/17, gdy nie wpuściłem bramki w siedmiu kolejnych meczach, a grały najlepsze drużyny polskiej Ekstraklasy. Niestety nie udało nam się osiągnąć celu drużynowego, w który celowaliśmy. Nie stanęliśmy nawet na ligowym podium. W ostatnim meczu sezonu 2016/17 w Warszawie, 3 albo 5 minut przed końcem dowiedzieliśmy się, że remis nic nie daje. Było za późno.
Jaki był kolejny sezon 2017/18? Czemu graliście tak słabo, jeśli trenerem był Adam Owen, o którym wszyscy piłkarze mówią w superlatywach?
- Nie ma co owijać w bawełnę: graliśmy o utrzymanie, spadek był realny. Adam Owen to świetny trener, jego treningi były perfekcyjnie przygotowane. Czego zabrakło? Zarządzania ludźmi. Adam przyszedł z kraju, gdzie trener ma managera nad sobą. Udało się utrzymać, chociaż byliśmy blisko spadku, potem medal, Puchar Polski. Wszystko się odwróciło i poszło to w dobrym kierunku.
Prawdziwa sinusoida, od jednego z najgorszych po najlepszy sezon w historii klubu.
- Mogło być jeszcze lepiej.
Dobra forma w Ekstraklasie zaowocowała powołaniem do kadry Słowacji, po 7,5-letniej przerwie. - Długo w niej nie byłem, ale nigdy o reprezentacji Słowacji nie zapomniałem. Jestem wdzięczny za to powołanie, trudno nawet to opisać słowami. Każdą chwilę na zgrupowaniu chłonąłem jak gąbka. Wiem, że jeśli będę dobrze grał w Lechii możliwa jest druga wielka impreza, na którą pojadę, po MŚ w RPA w 2010 r.
Był taki włoski bramkarz Dino Zoff, który w wieku 40 lat zdobył mistrzostwo świata. Mówiło się "Dino jak wino". Czy tak jest też z panem?
- Nie czuję się stary!
To inaczej: czy pan się zmienia na lepsze z wiekiem? Kiedyś szarpał pan kolegę z Legii Warszawa na boisku, dziś widzimy motywację pozytywną.
- Znacie mnie z boiska. Proszę uwierzyć, że poza placem gry nie mam potrzeby bycia widocznym. Wcześniej reagowałem na wszystko, co odbierałem jako atak na siebie. Na atak był kontratak! Teraz nie mam tej potrzeby. Gdyby moje dzisiejsze doświadczenie dać Dusanowi sprzed 10 lat byłoby świetnie! Niestety, nie jest to możliwe. Staram się rozwijać, iść w dobrą stronę. Uważam że moja forma jest ustabilizowana. Nie ma bramkarza, który nie popełnia błędów, ja chcę być z każdym treningiem coraz lepszy. Trening to droga, cel to mecz. Gdzieś wyżej są trofea i kadra. Wciąż to kocham, nie czuję, że robię coś wbrew sobie.
Po zakończeniu przedłużonego kontraktu z Lechią będzie pan miał 38 lat. Do kiedy zamierza pan stać w bramce?
- Do kiedy zdrowie pozwoli, na razie czuję się dobrze, robię co kocham. Czego chcieć więcej?
Nie brakuje panu rodaka Lukasa Haraslina w szatni Lechii?
- 50/50. Z jednej strony to świetny kolega, z drugiej odetchnąłem z ulgą, gdy z szatni zniknęła muzyka przez niego puszczana (śmiech).
To pana ostatni kontrakt z Lechią?
- Wierzę w to, że nie.
Ma pan jakieś bramkarskie wzory?
- Gianluca Pagliuca wpadł mi w oko, gdy oglądałem go na MŚ w USA w 1994 r. Wtedy byłem dzieckiem, a dzisiaj staram się codziennie podpatrywać najlepszych.
Z obecnej drużyny Lechii pana nazwisko jest najczęściej chyba skandowanym na stadionie. Z drugiej strony, nawet w tym sezonie były między panem a kibicami spięcia.
- Jedno spięcie. Zostało to wyjaśnione na moim Instagramie, gdzie komunikuję się z kibicami. Uważałem, że wolno mi więcej, zostałem wyprowadzony z błędu. Jedziemy dalej, ważne byśmy pchali wózek w jedną stronę.
Dla wielu był pan pewniakiem do miejsca w "11" 75-lecia Lechii Gdańsk. Ostatecznie do drużyny kibice wybrali Mateusza Bąka.
- Miło byłoby dostać kolejne wyróżnienie, ale lepiej, że wygrał Mateusz Bąk. On jest stąd. Daję Lechii tyle co mam, ale nie jestem lechistą w takim znaczeniu, w jakim jest Mateusz. Gdyby to był plebiscyt w Żylinie, chciałbym wygrać.
Jadąc z panem na spotkanie nie widziałem żadnego billboardu ogłaszającego przedłużenia kontraktu z Lechią. Tymczasem kilka lat temu zrobił pan żonie niespodziankę
- To bardziej pytanie do klubu, czemu tego nie ogłaszał na mieście (śmiech). Dla swojej rodziny zrobię tyle, ile mogę. Chciałem, żeby moja żona czuła się wyjątkowo. To mi się udało.
Rozmawiał Maciej Słomiński