Partner merytoryczny: Eleven Sports

Lechia Gdańsk - Arka Gdynia 4-3. Mamrot: Mecz miał wielką dramaturgię

Derby Trójmiasta przyniosły ze sobą wiele emocji. Kibice obejrzeli aż osiem bramek, z czego siedem uznanych. Sędzia Szymon Marciniak odgwizdał aż cztery rzuty karne i ostatecznie po bramce w doliczonym czasie gry ze zwycięstwa cieszyła się Lechia. Hat-tricka zdobył niezawodny Flavio Paixao.

Lechia - Arka. Janusz Kupcewicz: To były specyficzne mecze. Wideo/INTERIA.TV

W roli szkoleniowca Arki debiutował w tym spotkaniu Ireneusz Mamrot, który sezon zaczynał za sterami Jagiellonii Białystok. Był blisko znakomitego początku pracy w Gdyni, ale ostatecznie skończyło się na bolesnej porażce.

- Ten mecz miał wielką dramaturgię, a my wyjeżdżamy z Gdańska bardzo rozczarowani i niezadowoleni. Prowadząc kilka minut przed końcem 3-2 daliśmy sobie wydrzeć zwycięstwo. Szkoda bramki na 3-3, bo mogliśmy się lepiej ustawić. To był moment, w którym powinniśmy dłużej utrzymać wynik, a wtedy przeciwnikowi na pewno trudniej by się grało. Lechia jednak szybko wyrównała i później mecz do końca był otwarty - mówił po meczu trener Mamrot.

W derbach Trójmiasta aż cztery z siedmiu bramek padły po rzutach karnych. W tym decydujący gol, zdobyty przez Flavio Paixao w szóstej minucie doliczonego czasu gry.

- Szkoda, bo w ostatniej akcji mieliśmy piłkę na nodze, ale nie udało się jej wybić. W mojej ocenie to była kontrowersyjna sytuacja z rzutem karnym, ale tak jak mówiłem, można było szybciej tę akcję zneutralizować. Później mieliśmy jeszcze swoją sytuację, w której świetnie obronił Dusan Kuciak i przeniósł uderzenie na poprzeczkę. Nie zasłużyliśmy na porażkę, ale w piłce liczy się to, co jest w siatce - twierdzi szkoleniowiec Arki.

Mamrot uważa, że kluczowym momentem była strata bramki na 3-3. Arka nie utrzymała koncentracji i choć od 80. minuty prowadziła 3-2, to straciła jeszcze trzy gole - w tym jednego ze spalonego.

- W piłce ważne jest, by utrzymać koncentrację po zdobytej bramce. Uważam, że zwłaszcza bramka na 3-3 była przełomowym momentem. Mogliśmy wywieźć z Gdańska zwycięstwo, a wracamy z niczym. Nie brakowało nam zaangażowania, ale zabrakło boiskowego cwaniactwa, utrzymania się przy piłce i wybicia przeciwnika z rytmu - ocenił 49-letni trener.

Robert Podoliński dla Interii: Tylko dżentelmen podejmuje się przegranych spraw. Wideo/TV Interia

Z kolei trener gospodarzy Piotr Stokowiec żałował jedynie, że derbowe zwycięstwo zostało odniesione przy pustych trybunach.

- Bardzo się cieszymy i szkoda, że kibice nie widzieli tego spotkania na żywo. Na pewno śledzili przed telewizorami niesamowity mecz, na szczęście zakończony happy endem. Na tyle, na ile mogę w tym momencie ocenić na "chłodno", dobra w naszym wykonaniu była pierwsza połowa, w której mieliśmy grę pod kontrolą. Było w niej wszystko oprócz bramek - uważa Stokowiec.

Trener Lechii, podobnie jak szkoleniowiec Arki, uważał, że jego zespół niepotrzebnie rozluźniał się po zdobytych bramkach. Lechia bardzo dobrze zareagowała jednak na stracone gole i ostatecznie to ona cieszyła się ze zwycięstwa.

- Zwykle mówi się, że zespół źle reaguje na straconą bramkę, a my dzisiaj gorzej zareagowaliśmy na zdobytą bramkę. Później coś się zacięło. Wkradło się zbyt duże rozluźnienie, nie graliśmy tego, co w pierwszej połowie i straciliśmy gola, co wybiło nas z rytmu. Na szczęście zmiany pozwoliły nam przywrócić ten rytm. Byliśmy świadkami, nie boję się tego powiedzieć, fantastycznego widowiska. Te trzy punkty są nam bardzo potrzebne. Na pewno zyskaliśmy też duży szacunek u kibiców - kontynuował szkoleniowiec.

Stokowiec był zadowolony z przeprowadzonych przez siebie zmian - na boisko z ławki rezerwowych weszli Conrado, Łukasz Zwoliński (strzelec gola) oraz Kenny Saief.

- Cieszę się, że drużyna odpowiednio reagowała na boisku. W sporcie bardzo ważne jest, by umieć odpowiedzieć. My nie zraziliśmy się przeciwnościami losu i dążyliśmy do zwycięstwa. Myślę, że widzieliśmy taką drużynę, którą kibice chcieliby oglądać. Nasze zmiany wniosły sporo ożywienia i pokazały, że mamy trochę nowych możliwości na skrzydle - zakończył Stokowiec.

Piotr Stokowiec i Ireneusz Mamrot/ Adam Warżawa /PAP

WG

INTERIA.PL/PAP

Zobacz także

Sportowym okiem