Lech w Warszawie, czyli oszukać przeznaczenie
Do trzech razy sztuka. Dwie poprzednie wizyty Lecha w Warszawie miały dość podobny scenariusz. To „Kolejorz” jako pierwszy strzelał, ale później Legia dwukrotnie trafiała i ratowała punkt lub cieszyła się z wygranej. Aż do soboty.
Sobotni szlagier miał podobny przebieg do jesiennego spotkania przy Łazienkowskiej i finału Pucharu Polski na Stadionie Narodowym. To Lech lepiej prezentował się piłkarsko, ale nagle oddawał Legii inicjatywę, a ekipa Henninga Berga w końcu potrafiła postawić na swoim. W wrześniowym pojedynku lechici w ciągu siedmiu minut strzelili dwa gole - do siatki trafiali Marcin Kamiński i Dariusz Fornella. Legia zdołała jednak doprowadzić do remisu, a wyrównującego gola strzelił w doliczonym czasie gry Dossa Junior.
Teraz mogło być tak samo, choć tym razem poznaniakom wystarczyło niespełna 180 sekund, aby dwukrotnie znaleźć drogę do siatki Duszana Kuciaka. Legia odpowiedziała kontaktowym golem i podobnie jak 27 września ubiegłego roku miała okazję do wyrwania jednego punktu. W ostatniej akcji meczu doskonałą sytuację miał Guillerhme, ale fatalnie spudłował. - Serce mocniej mi zabiło, kiedy zobaczyłem, że ma piłkę pod nogami. Na nasze szczęście przestrzelił - powiedział nam pod szatnią Szymon Pawłowski.
Pomimo wygranej Lech nie ustrzegł się grzechów z poprzednich wizyt w Warszawie. Po raz kolejny poznaniacy prowadzili, by później oddać inicjatywę wojskowym. Przed tygodniem prezenty mistrzom Polski rozdawał Maciej Gostomski, jesienią szczęśliwego gola strzelił nieobecny w sobotę Dossa Junior. Teraz fortuna uśmiechnęła się do "Kolejorza". - Faktycznie, mieliśmy trochę szczęścia. Skuteczna mobilizacja w szatni sprawiła, że strzeliliśmy dwie bramki na początku drugiej połowy, które ustawiły ten mecz. Przy 2-0 powinniśmy trzymać kontrolę nad meczem, jednak stracony gol sprawił, że to Legia przejęła inicjatywę. W okolicach naszego pola karnego mnożyły się stałe fragmenty gry, jednak koniec końców to my zeszliśmy z boiska z podniesionym czołem - mówił na konferencji prasowej Maciej Skorża.
A jeszcze przed tygodniem po przegranym finale Pucharu Polski na Stadionie Narodowym trener "Kolejorza" twierdził, że bardzo trudno będzie mu pozbierać drużynę przed następną wizytą w stolicy. Stało się jednak inaczej. W pierwszej części meczu Lech grał bardzo konsekwentnie, w drugiej potrafił w krótkim odstępie czasu zdobyć dwa gole. - Nie dało się tak po prostu zapomnieć o tym, co było w finale. Na pierwszym treningu po porażce na Narodowym widać było rozgoryczenie wśród chłopaków, ale z każdym kolejnym dniem udawało nam się wzmacniać wiarę we własne umiejętności. Mówiliśmy sobie, że wciąż jesteśmy silną drużyną. Poskutkowało - usłyszeliśmy od Marcina Kamińskiego.
Co jednak najważniejsze wygrana Lecha w Warszawie ma nie tylko prestiżowe znaczenie, ale też na dobre zmienia sytuacje w wyścigu o mistrzostwo Polski. - Teraz wszystko jest w naszych nogach. Po końcowym gwizdku była ogromna euforia, ale powoli tonujemy już nastroje. Przed nami sześć niezmiernie ciężkich meczów - powiedział napastnik Lecha Dawid Kownacki. - Jesteśmy na pozycji lidera, ale najważniejsze jest to, aby być na pierwszym miejscu 7 czerwca, kiedy skończą się rozgrywki. Przed startem rundy finałowej powiedzieliśmy sobie, że jeśli wygramy wszystkie mecze to zostaniemy mistrzami. W sobotę zrobiliśmy ku temu pierwszy krok - zakończył Szymon Pawłowski.