Partner merytoryczny: Eleven Sports

Lech Poznań zagrał mecz ekstremalny. Bardzo zimna opowieść

Pod koniec meczu Lecha Poznań z Radomiakiem Radom, po przeszło dwóch godzinach gry na mrozie, było tak zimno, że na trybunach stadionu w Sosnowcu dygotaliśmy. Pomyślałem wtedy, że teraz marznę, ale jutro, pojutrze ten moment zmieni się w anegdotę, która wpisze się w dzieje poznańskiego Lecha i Radomiaka.

Puchar Polski. Radomiak Radom - Lech Poznań (0-0) po dogrywce 1-1; k 3-4. Skrót meczu (POLSAT SPORT). Wideo/Polsat Sport/Polsat Sport

Pierwsze skojarzenie - mecz Lecha z Juventusem Turyn w grudniu 2010 roku. Wówczas temperatura była porównywalna - w Sosnowcu odnotowaliśmy -12 stopni w okolicach dogrywki i rzutów karnych, a w czasie meczu z włoskim gigantem spadła w Poznaniu do -14 stopni. To istotne, gdyż starcie można było odwołać przy -15 stopniach, tak stanowiły przepisy UEFA. Hiszpański arbiter Fernando Teixeira Vitienes sprawdził jednak termometr i nie widział formalnego powodu, by unikać gry.

Przepisy UEFA nie uwzględniały jednak temperatury odczuwalnej, czyli pod wpływem silnego wiatru. Ta podczas pojedynku ze Starą Damą wynosiła wtedy w Poznaniu w pewnym momencie -30 stopni. Tak niskich wskazań słupka rtęci w Sosnowcu nie mieliśmy, zatem pod względem ziąbu mecz z Radomiakiem Radom rzecz jasna Juventusu nie przebija.

Tyle tylko, że mecz z Włochami trwał 90 minut. Tutaj trzeba było wysiedzieć jeszcze pół godziny dogrywki i jeszcze rzuty karne, podczas których zrobiło się już bardzo ciężko. Nie chodzi o skarżenie się czy mazanie, raczej o to, by mieli Państwo świadomość, w jakich warunkach toczył się ten mecz. 

Radomiak - Lech. I nadeszła dogrywka

Niedaleko mnie na trybunie prasowej spotkanie komentował redaktor Grzegorz Hałasik z Radia Poznań. Gdy przez 90 minut gole nie padły, spojrzał na mnie wymownie. Mieliśmy ciepłą i podwójną odzież termiczną, koce, ale wiedzieliśmy, że będzie ciężko. W przerwie między pierwszą a drugą połową można było wejść do pomieszczenia restauracji na sosnowieckim stadionie po łyk herbaty serwowanej przez wyznaczoną do tego panią. Między regulaminowym czasem gry a dogrywką i potem karnymi już tego czasu nie było.

Z zasady na mecz idzie się po to, by się emocjonować, więc należałoby założyć, że im dłużej trwa, tym lepiej - emocji wówczas więcej. Nie tym razem jednak. Dogrywka i karne w meczu Lecha z Radomiakiem oznaczały gong na walkę na wyniszczenie obu zespołów, także fizyczne. Tu można było nie dać rady także pod tym względem - z uwagi na mróz.

5 grudnia 1981 roku jedenastkę w wielkim śniegu, na tydzień przed wprowadzeniem stanu wojennego, zmarnował Zbigniew Boniek.

Siedząc na trybunie prasowej, wiedziałem że ani zawodnicy, ani ja, ani nikt obecny na obiekcie poza kibicami (a dla nich akurat bramy zamknięto) nie będzie mógł się poskarżyć na mróz, bo przecież nikogo to nie obchodzi - warunki są jakie są, a gdy się wykonuje swoją pracę, trzeba się z nimi liczyć. Mimo tego postanowiłem napisać o tym zimnie, gdyż może akurat ktoś z Państwa zechce sobie te okoliczności wyobrazić. Może był na meczu z Juventusem, może na starciu Widzewa z Ipswich Town z 10 grudnia 1980 roku, może też marzł gdzieś przez ponad dwie godziny, jednocześnie marząc, by się to skończyło i wiedząc, że lepiej nie, bo każdy mecz to szansa. Szkoda ją marnować, nawet jeśli jest bardzo zimno.

Radomiak - Lech. Historia pisana na zimno

Telefon padł, laptop padł i pokrył srebrzystym nalotem, ich baterie zjechały momentalnie do zera i nie sposób było ich naładować. Palce odmówiły posłuszeństwa, nie zginały się i zesztywniałe prowadziły prosto do literówek, za które będę musiał przeprosić, bo ludzie ich nigdy nie darują. Dech zamarzł, zatoki bolały, ciężko się oddychało i myślało. To nie był przyjemny moment, a gdy mecz się skończył około godziny 23, trzeba było jeszcze poczekać jakiś czas w cieplejszym pomieszczeniu Stadionu Ludowego, by móc wsiąść do auta i udać się do domu.

Myśl, która się wtedy przedarła do mojej głowy była taka, że teraz marznę, ale jutro przestanę. Za dzień, dwa, ileś tam dni ten mecz będzie nie trudnym przeżyciem, ale anegdotą. Taką, którą potem przez lata będziemy opowiadali i włączali do dziejów Lecha Poznań, zapewne również Radomiaka. Znajdzie się koło meczu z Juventusu czy pamiętnych rzutów karnych z Widzewem Łódź w Pucharze Polski z 5 grudnia 1981 roku, kiedy to jedenastkę w wielkim śniegu, na tydzień przed wprowadzeniem stanu wojennego zmarnował Zbigniew Boniek. Obok meczów, które okazały się jakieś, charakterystyczne i rozpoznawalne, choćby przez warunki, w jakich się odbyły.

Przeżyć to jest istotniejsze niż zimno, zesztywniałe palce czy bolące zatoki. Piłka nożna to bowiem dostarczycielka niesamowitych historii i ten mecz taką się okazał. Taką historią napisaną na zimno.

Lech Poznań przed rzutami karnymi z Radomiakiem Radom/RADOSLAW JOZWIAK / CYFRASPORT / NEWSPIX.PL/Newspix
INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem