Partner merytoryczny: Eleven Sports

Lech Poznań - Śląsk Wrocław 2-1 w 25. kolejce Ekstraklasy

Pierwsza połowa meczu Lecha Poznań ze Śląskiem Wrocław była wyjątkową antypromocją Ekstraklasy. Po przerwie było nieco lepiej, a ostatnie 10 minut w końcu rozgrzało zmarzniętych kibiców. Lech wygrał 2-1, a w ostatniego gola sędzia zaliczył gospodarzom w doliczonym czasie gry po analizie VAR.

Bramkarz Śląska Wrocław Bramkarz Jakub Słowik (C) podczas meczu
Bramkarz Śląska Wrocław Bramkarz Jakub Słowik (C) podczas meczu /Jakub Kaczmarczyk/PAP

Krytyka, jaka spadła na lechitów po niedzielnej porażce w Kielcach, nie była przypadkowa. Lech ma problemy z grą ofensywną od dłuższego czasu, ale to, co pokazał w pierwszej połowie starcia ze Śląskiem, było absolutnie wyjątkowe. Poznaniacy nie potrafili przeprowadzić choćby jednej (sic!) składnej akcji z kilkoma celnymi podaniami na połowie Śląska. A przecież do tej pory Lech nie zawodził na swoim stadionie - z jedenastu spotkań wygrał osiem, trzy zremisował. Zawodził na wyjazdach, ale nie na Bułgarskiej. Tymczasem dziś na swoim stadionie nie pokazał niczego, co mogłoby dawać kibicom "Kolejorza" nadzieje na włączenie się do walki o mistrzostwo Polski. Może jedynie trzy punkty dają tę nadzieję.

Bjelica po raz pierwszy wystawił od początku dwóch napastników, ale zapomniał dołożyć kogoś, kto... dogra im piłkę. Na środku grali dwaj piłkarze od rozbijania akcji rywali: Trałka i Gajos, a po bokach bezproduktywny Mihai Radut i chaotyczny Niklas Baerkorth, który sprawiał wrażenie, jakby pierwszy raz grał z Christianem Gytkjaerem. Ten "układ" Bjelicy przetrwał kwadrans, bo debiutujący w wyjściowym składzie Elvir Koljić doznał kontuzji kolana. Raz zdołał nawet zagrozić bramce Jakuba Słowika, po "prezencie" Tima Riedera, ale strzał był za lekki.

Gracze Śląska byli chyba zdziwieni bezradnością rywala, który miał przecież atakować. Sami zaczęli więc poczynać sobie coraz odważniej, częściej podawali celnie od lechitów. Tyle, że sytuacji pod bramką Jasmina Buricia nie stwarzali. Dopiero w 39. minucie Marcin Robak zdołał przepchnąć się przez obrońców Lecha, ale uderzył piłkę nad bramką.

Takie właśnie nędzne spotkanie przyszło oglądać czterem tysiącom kibiców - to najniższa frekwencja przy Bułgarskiej od kilku lat. Było 10 stopni mrozu, ale odczuwalna temperatura była jeszcze o kilka stopni niższa.

Drugą połowę Lech zaczął zupełnie inaczej - aktywnie. Już po 20 sekundach znakomitą okazję miał Radut, ale z 12 metrów trafił w Jakuba Słowika. Lech atakował, Śląsk starał się przetrwać na swojej połowie, ale miał z tym problem. W polu karnym coraz częściej się kotłowało, bo w swoim chaosie lechici często wrzucali piłkę przed bramkę Słowika. W 63. minucie bliski szczęścia był Gytkjaer (dobrze interweniował Tarasovs), później spudłował z bliska Chobłenko.

W 80. minucie po rzucie rożnym Raduta Chobłenko dobrze przystawił głowę do piłki i pokonał bramkarza Śląska. Lech cię cieszył i bardzo szybko został ukarany za brak koncentracji. Po podaniu Kamila Vacka Marcin Robak znalazł się sam przed Buriciem, minął go i z dość ostrego kąta zmieścił piłkę w siatce. Wydawało się nawet, że tym golem niechciany przez Bjelicę Robak przyczyni się do dymisji Chorwata.

Sędzia wznowił grę i tym razem... sam na sam znalazł się Chobłenko! Ukrainiec przegrał jednak starcie ze Słowikiem.

Kibice wyzywali piłkarzy i trenera Bjelicę (Bjelica! Co? To je circus! - krzyczeli), a lechici dążyli do zwycięskiego gola. W 90. minucie Vujadinović wygrał pojedynek powietrzny, zagrał piłkę przed bramkę, a Gytkjaer znalazł się sam przed Słowikiem i go pokonał. Jednocześnie chorągiewkę podniósł sędzia-asystent. Arbiter pokazał spalonego, pozwolił dokonać zmiany w drużynie Śląska, a po kolejnych kilkudziesięciu sekundach wskazał symbol VAR i pokazał na środek boiska.

Nagle Gytkjaer zaczął się cieszyć i biec w kierunku trybun, a cały Lech za nim. Gracze Śląska byli wstrząśnięci i otoczyli sędziego Frankowskiego. Ten decyzji już nie zmienił. Lech wygrał więc 2-1 i do Warszawy pojedzie w niedzielę ze stratą tylko dwóch punktów do Legii. A system VAR, tak atakowany jesienią przez Nenada Bjelicę, tym razem go uratował.

Andrzej Grupa 

Lech Poznań - Śląsk Wrocław 2-1 (0-0)

Bramki:

1-0 Ołeksij Chobłenko (80. głową)

1-1 Marcin Robak (82.)

2-1 Christian Gytkjaer (90. + 1.).

Żółta kartka - Lech Poznań: Mihai Radut, Wołodymyr Kostewycz, Maciej Gajos. Śląsk Wrocław: Kamil Vacek.

Sędzia: Bartosz Frankowski (Toruń). Widzów 4 376. 

Lech Poznań: Jasmin Burić - Robert Gumny, Nikola Vujadinović, Emir Dilaver, Wołodymyr Kostewycz (82. Kamil Jóźwiak) - Nicklas Barkroth (59. Mario Szitum), Łukasz Trałka, Maciej Gajos, Mihai Radut - Christian Gytkjaer, Elvir Koljić (15. Ołeksij Chobłenko). 

Śląsk Wrocław: Jakub Słowik - Piotr Celeban, Tim Rieder, Igors Tarasovs, Mariusz Pawelec - Arkadiusz Piech (90. Sebastian Bergier), Augusto, Sito Riera (70. Kamil Vacek), Dragoljub Srnić, Robert Pich (66. Michał Chrapek) - Marcin Robak.

INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem