Lech Poznań - Śląsk Wrocław 2-0 w 29. kolejce Ekstraklasy
Lech Poznań pokonał na Inea Stadionie Śląsk Wrocław 2-0 i zapewnił sobie minimum drugie miejsce po rundzie zasadniczej. Do Legii przed ostatnią kolejką traci dwa punkty. Oznacza to także, że dwie najlepsze polskie drużyny spotkają się ze sobą w pierwszej kolejce grupy mistrzowskiej.
Pomocnik Lecha Poznań Karol Linetty mówił przed spotkaniem, że podczas analizy gry rywala wraz z kolegami dowiedział się wszystkiego o mocnych i słabych stronach rywala. Zapewne podobną odprawę mieli wrocławianie i wyciągnęli z niej lepsze wnioski - przynajmniej w początkowej fazie spotkania. Śląsk całkowicie zablokował Lecha w ofensywie. Po raz kolejny w tłumie zginął Kasper Haemaelaeinen, Linetty momentalnie był atakowany, a reszta grała po prostu niedokładnie. Kilka razy lewym skrzydłem udało się uciec Szymonowi Pawłowskiemu, po drugiej stronie Gergo Lovrencsics zaledwie raz zdołał zwieść Krzysztofa Ostrowskiego i dośrodkować w pole karne (zresztą za mocno). W pierwszych minutach Lech nie mógł nawet porządnie wyprowadzić piłki z własnej połowy i właśnie wtedy Śląsk powinien objąć prowadzenie. Najpierw po stracie Linettego zza pola karnego uderzył Robert Pich, ale Maciej Gostomski zdołał wybić piłkę poza boisko. Po chwili niecelnie główkował Flavio Paixao, a w następnej akcji Piotr Celeben nie zorientował się, że może przyjąć piłkę tyłem mając za sobą już tylko bramkarza Lecha.
Śląsk groźniej atakował, ale z czasem i jego impet przygasł. Lech był zdecydowanie dłużej w posiadaniu piłki, ale nic z tego nie wynikało. Gospodarze zwykle tracili futbolówkę zanim jeszcze dotarli z nią w okolice pola karnego gości. Gola mogli zdobyć tylko wtedy, gdy z pomocą przychodził im... Mariusz Pawełek. Bramkarz Śląska już podczas rozgrzewki dość niepewnie łapał piłkę, często ją wypuszczał przed siebie. To samo zrobił w 15. minucie, ale Lech z okazji nie skorzystał. Z kolei w 28. minucie po wrzutce Linettego młody Dawid Kownacki chciał powalczyć w powietrzu z Pawełkiem - choć przegrał tę walkę, to zmusił bramkarza rywali do wypiąstkowania piłki trochę na oślep. Z okazji omal nie skorzystał Lovrencsics - jego strzał był jednak odrobinę niecelny.
Im bliżej było końca pierwszej połowy, tym częściej Lech próbował zaskoczyć Pawełka strzałami rozpaczy z 25 lub 30 metrów. Co tu dużo mówić - w pierwszej połowie poznaniacy ani razu nie trafili nawet w bramkę. Śląsk miał tylko jedną celną próbę (wspomnianą już Picha z samego początku meczu), za to seryjnie wykonywał rzuty rożnego. Efekt ich był taki sam jak w przypadku uderzeń gospodarzy. Czyli żaden.
Na drugą połowę poznaniacy wyszli znacznie wcześniej niż ich rywale, sprawiali wrażenie mocno skoncentrowanych. Szybko rzucili się do ataku, ale ich zapał ograniczyli kibice Śląska, którzy zaczęli rzucać na murawę rozpalone race. Sędzia Marcin Borski musiał nawet przerwać spotkanie na blisko trzy minuty...
Po wznowieniu gry Lech był bliski zdobycia gola. Zza pola karnego strzelał Pawłowski, ale w potowrnym zamieszaniu Pawełek zdołał złapać piłkę. Co się odwlecze... W 56. minucie Lech rozegrał w końcu swoją popisowa akcję - z ofensywnym wejściem bocznego obrońcy Barrego Douglasa, dokładnym dośrodkowaniem i wykończeniem akcji przez wybiegającego zza obrońców Haemaelaeinena. Równie idealna okazje miał pięć minut później Lovrencsics - trafił jednak w nogę rozpaczliwie interweniującego Pawełka. Poznaniacy byli już w swoim żywiole - znaleźli słabe punkty Śląska, atakowali głównie swoją lewą stroną, bo tam z Pawłowskim nie radził sobie Paweł Zieliński. Coraz bardziej niepewni byli też obaj stoperzy Śląska, a defensywnych pomocników przyćmił duet Trałka - Linetty.
O dziwo, to właśnie jednak dzięki akcji Zielińskiego i faulu Arajuuriego na Marco Paixao goście wywalczyli w 68. minucie rzut wolny. Prawie z tego samego miejsca miesiąc temu Douglas zdobył kluczowego gola dla Lecha w starciu z Legią Warszawa. Teraz bliski skopiowania jego wyczynu był Mateusz Machaj. Były piłkarz Lecha trafił jednak w poprzeczkę i była to jedyna szansa gości na wyrównanie. Przewaga "Kolejorza" była olbrzymia, a kibice raz po raz wołali "Jeeeest!" po strzałach Haemaelaeinena, Kownackiego czy Pawłowskiego. Wydawało się bowiem, że piłka musi wpaść do bramki, a jednak albo świetnie bronił Pawełek, albo gości ratował słupek. Wreszcie w 84. minucie Fin Arajuuri wykorzystał swój atut wzrostu i po dośrodkowaniu Douglasa z rzutu wolnego głową wpakował piłkę do siatki.
Za swoją postawę w drugiej połowie Lech zdecydowanie zasłużył na zwycięstwo, po którym do Legii traci znów tylko dwa punkty. Jeśli poznaniacy zagrają tak jak dzisiaj po przerwie także za tydzień na Stadionie Narodowym, to finał Pucharu Polski może być ekscytującym widowiskiem.
Maciej Skorża, trener Lecha: - Byliśmy świadkami ciekawego meczu, który był zagrany na wysokim poziomie. Pierwsza połowa to agresywna gra Śląska, wysokim pressingiem, trudno nam było rozegrać piłkę. W drugiej połowie podkręciliśmy tempo, poprawiliśmy rozegranie. Cieszą szkockie asysty i fińskie bramki. Choć był moment, że dopisało nam szczęście po strzale Machaja z rzutu wolnego. Ale szczęście dopisało dziś lepszemu. Chciałbym pochwalić Szymka Pawłowskiego, który zagrał naprawdę dobre spotkanie.
Tadeusz Pawłowski, trener Śląska: - Zagraliśmy niezłe pierwsze 25 minut, mieliśmy jedną czy dwie sytuacje. Na drugą połowę taktyka była taka sama, a co się stało? Lech przyspieszył grę, my za szybko pozbywaliśmy się piłki. W drugiej połowie był na pewno zespołem zdecydowanie lepszym. Nie mam pretensji do bramkarza. Bronił równo przez cały mecz, nie popełnił błędu przy żadnej bramce.
Andrzej Grupa
Lech Poznań - Śląsk Wrocław 2-0 (0-0)
Bramki: 1-0 Haemaelaeinen (56.), 2-0 Arajuuri (84.).
Lech: Gostomski - Kędziora, Arajuuri, Kamiński, Douglas - Lovrencsics (72. Formella), Trałka, Linetty, Haemaelaeinen (90.+4 Zulciak), Pawłowski (88. Keita) - Kownacki.
Śląsk: Pawełek - Zieliński, Celeban, Pawelec ŻK, Ostrowski - Pich (72. Lacny), Hołota, Danielewicz (72. Hateley), M. Paixao, F. Paixao - Machaj (86. Dankowski).
Sędziował Marcin Borski z Warszawy. Widzów: 22 175.