Partner merytoryczny: Eleven Sports

Lech Poznań - Ruch Chorzów 4-2 w T-Mobile Ekstraklasie

Stadion przy Bułgarskiej w Poznaniu wciąż przeklęty dla Ruchu Chorzów - Lech Poznań po raz drugi w odstępie tygodnia odwrócił losy meczu. Przegrywał z Ruchem 1-2, ale w ostatnim kwadransie strzelił trzy bramki i wygrał 4-2.

Od lewej Gergo Lovrencsics, Marek Szyndrowski i Kasper Hamalainen
Od lewej Gergo Lovrencsics, Marek Szyndrowski i Kasper Hamalainen /Jakub Kaczmarczyk/PAP

To pierwsza porażka chorzowian odkąd drużynę tę prowadzi Jan Kocian, po ośmiu spotkaniach zwycięskich lub zremisowanych. Czy powinna ona dziwić? Z jednej strony nie - Ruch nie wygrał przy Bułgarskiej od 1999 roku. Z drugiej jednak - na kwadrans przed końcem wciąż prowadził i trzymał "Kolejorza" daleko od swojej bramki.

Lech miał odzyskać zaufanie kibiców przez zaangażowanie i atak od samego początku spotkania - tak przynajmniej zapowiadał trener Mariusz Rumak. To pokłosie bardzo burzliwego ostatniego tygodnia. Najpierw wyzywani przez kibiców piłkarze i trener zdołali odwrócić losy meczu z Górnikiem Zabrze (z 0-1 na 3-1), a kilka dni później polegli w Pucharze Polski z pierwszoligową Miedzią Legnica. Pojedynek z Ruchem miał pokazać, jaki jest ten Lech. Jeżeli chodzi o zaangażowanie - nie można go odmówić. Ataku od początku nie było, choć gol akurat padł szybko. Akcja była niezła - Kebba Ceesay zagrał długą piłkę w okolice linii pola karnego, tam świetnie przyjął ją Kasper Hamalainen, ale mając już przed sobą tylko Michała Buchalika, dośrodkował przed bramkę. Łukasz Teodorczyk zdołał odbić piłkę głową, ale trudno było to nazwać soczystym strzałem. Futbolówka leciała, leciała, aż w końcu wpadła przy słupku do siatki. Bramkarz Buchalik i stojący przy drugim słupku Piotr Stawarczyk wciąż patrzyli...

Niestety, ten gol nie wpłynął pozytywnie na poziom spotkania. Tempo było jałowe, sytuacji niewiele. Ruch miał świetną po rzucie rożnym już w 6. minucie, gdy piłka minęła wszystkich obrońców oraz Gostomskiego. Stawarczyk jest jednak stoperem, a nie napastnikiem, i choć miał prawie pustą bramkę, to kopnął w bok, w ręce bramkarza.

Poznaniacy mieli kilka zrywów w tej części gry, Ruch przeważnie zatrzymywał się na linii obrony. Jeżeli ktoś miał jeszcze strzelić gola, to raczej Lech. Marcin Kamiński z bliska strzelił jednak nad bramką, a Hamalainen i Mateusz Możdżeń - niecelnie. Tymczasem z wyrównania cieszył się Ruch, a z gola - Grzegorz Kuświk. Kocian postawił na tego piłkarza, a Kuświk dośc regularnie odwdzięcza się golami. W 37. minucie skorzystał z świetnej wrzutki Jakuba Smektały i strzałem głową pokonał Gostomskiego.

Druga połowa mogła zacząć się znakomicie dla Lecha - po dośrodkowaniu Możdżenia główkował z bliska Teodorczyk, ale tylko w słupek. Ruch sie otrząsnął i raz po raz kąsał poznaniaków groźnymi kontrami. W 59. minucie poszła akcja środkiem boiska - Możdżeń nie powstrzymał rywala, a później Kamiński nie zablokował dogrania Smektały. Kuświk za to okazał się szybszy od Ceesaya i chorzowianie objęli prowadzenie.

Ważna okazała się rola poznańskich kibiców, których na Inea Stadionie zjawiło się ponad 24 tysiące (był to darmowy mecz dla zorganizowanych grup gimnazjalistów). Tydzień temu piłkarze byli wyzywani i wyśmiewania, tym razem wspomagał ich ciągły doping. A że warto stawiać na pozytywne reakcje trybun, pokazał ten mecz. Dość długo lechici nie mogli poradzić sobie z pressingiem rywali, zresztą już na połowie poznaniaków. Aż do czasu. w 78. minucie Hamalainen znów świetnie zagrał do Teodorczyka, ten przegrał jednak pojedynek sam na sam z Buchalikiem. Do odbitej piłki dopadł Murawski i wyrównał na 2-2. Pomocnik Lecha nie cieszył się z bramki, zabrał piłkę i pobiegł na środek boiska.

Lech Poznań - Ruch Chorzów 4-2. Galeria

Zobacz galerię
+2

Zrobił się mecz przez wielkie "M". Lech atakował, a po drugiej stronie boiska znakomitą okazję miał Łukasz Janoszka (obronił Gostomski). W 83. minucie Hamalainen zagrał w pole karne do Lovrencsicsa, a Węgier zwodem zrobił sobie miejsce na strzał prawa nogą. I uderzył - do siatki. "Kolejorz" nie poprzestał na atakach - Ślusarski trafił jeszcze piłką w słupek, a już w doliczonym czasie dograł przed pustą bramkę do Daylona Claasena, który trafił do siatki. Dla poznańskich kibiców był to drugi z rzędu horror ze szczęśliwym zakończeniem.

Po meczu powiedzieli:

Mariusz Rumak, trener Lecha: Weszliśmy dobrze w pierwszą połowę, strzeliliśmy bramkę, wydawało się, ze wszystko jest ok. Błąd w ustawieniu spowodował jednak, ze straciliśmy bramkę. Jak straciliśmy bramkę na 1-2, to przeszliśmy z piekła do nieba. Zwątpienie trwało przez moment, na szczęście. Mamy 16 dni na to, żeby spokojnie pracować.

- Jedynym przykrym aspektem jest to, że Hubert Wołąkiewicz ma złamaną szczękę. Chwała mu, że dał radę dograć do końca pierwszej polowy (Wołąkiewicz został uderzony już w 2. minucie - red.). Dlaczego teraz potrafimy odwrócić losy meczu? Bo zespół jest dojrzalszy mentalnie niż był. Mam nadzieję, że osiągniemy stabilność i nie będziemy musieli gonić rywali.

- Dlaczego Murawski i Claasen zaczęli na ławce? Taka mieliśmy taktykę na to spotkanie. Chcieliśmy zagrać bardziej bezpośrednio, a wówczas piłka by fruwała nad ich głowami. Do tego Rafał miał niedawno stan podgorączkowy. Wiedziałem jednak, że obaj wejdą i wtedy zmienimy styl grania.

Jan Kocian, trener Ruchu: Był to dobry mecz dla kibiców, ale nie dla mnie, jako trenera. Przyjechaliśmy wygrać i choć kontrolowaliśmy mecz do 75. minuty, to przez indywidualne błędy przegraliśmy. Szybko straciliśmy bramkę, szkoda, bo między 15. a 45. minutą nie byliśmy gorsi. Grzegorz Kuświk sam zapytał o zmianę, nie możemy wystawiać piłkarza, któremu grozi kontuzja.

Autor: Andrzej Grupa, Poznań

Lech Poznań - Ruch Chorzów 4-2 (1-1)

Bramki: 1-0 Łukasz Teodorczyk (8.), 1-1 Grzegorz Kuświk (37.), 1-2 Grzegorz Kuświk (59.), 2-2 Rafał Murawski (78.), 3-2 Gergo Lovrencsics (83.), 4-2 Daylon Claasen (90.).

Lech odwrócił losy spotkania z Ruchem. Galeria

Zobacz galerię
+2
INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem