Partner merytoryczny: Eleven Sports

Lech Poznań - Benfica Lizbona w Lidze Europy. Kamiński: Nie ma presji, chcemy pokazać polską piłkę w Europie

- Zdajemy sobie sprawę z tego, że nie jesteśmy faworytem grupy, nie kładziemy na siebie jakiejś presji. No i nie musimy grać byle jak pod wynik. Jedyne co byśmy chcieli, to pokazać, że polski zespół potrafi się dobrze zaprezentować. Ci nasi rywale pewnie myślą, że skoro grają z polską drużyną, to ona będzie murować bramkę, postawi ścianę przed polem karnym. My zaś chcemy zaprezentować coś odmiennego, swoją lepszą stronę - mówi Jakub Kamiński, skrzydłowy Lecha Poznań. W czwartek "Kolejorz" zagra z Benficą Lizbona w Lidze Europy, początek meczu o 18.55, transmisja w Polsacie Sport Premium i na platformie IPLA.

Bożydar Iwanow o Lechu Poznań: Połączenie tego nie będzie łatwe/Do jednej bramki/IPLA

We wtorek przed godz. 19 piłkarze Lecha przeszli badania na koronawirusa - obowiązkowe przed spotkaniami w Lidze Europy. Chwilę później rozmawialiśmy z Jakubem Kamińskim, jednym z największych odkryć poprzedniego sezonu w PKO Ekstraklasie. 18-latek już jest podstawowym graczem Lecha Poznań.

Andrzej Grupa: Bardziej boisz się tego wyniku badania na koronawirusa czy samego meczu z Benficą?

Jakub Kamiński: - Ani tego, ani tego. Nie wiadomo, co z tych badań wyjdzie, ale nie ma się czego bać. Benfiki tym bardziej, trzeba wyjść i zagrać, to zawodnicy jak inni.

Pytam o tę obawę przy badaniu na COVID-19, bo ewentualny pozytywny wynik mógłby przekreślić szansę na fajną przygodę w Europie.

- Zgadza się, ale nic się na to nie poradzi. Pozytywny wynik to duża strata, ale jakoś trzeba przez to przejść. Nie myślę jednak o tym, badania muszą być robione, a później w klubie powiedzą mi o wyniku.

Bliżej tobie do teorii, że Liga Europa to fajna przygoda, jak mówił jeden z twoich kolegów z zespołu, czy "okno wystawowe", jak twierdzą eksperci?

- Ja uważam, że jedno i drugie się łączy, bo to i fajna przygoda, w trakcie której łapie się doświadczenie, ale i okno. Nie tylko dla młodych, ale dla wszystkich. Każdy z nas chce się dobrze pokazać na tle świetnego europejskiego zespołu. I to jest fajne, a na dodatek dobrze nam idzie w tej Europie, co wszyscy podkreślają. Potrafimy grać z faworytami i dalej będziemy prezentować tę naszą ofensywną piłkę. Nikogo się nie przestraszymy. Zrobimy wszystko, by pokazać polską drużynę w Europie z ładnej strony.

Jakub Kamiński/Jakub Piasecki/Newspix

Czujesz jakieś większe emocje przed tym czwartkowym meczem? Przy całym szacunku dla Hammarby czy Charleroi, Benfica to jednak inna jakość w europejskim futbolu...

- Wiadomo, że Benfica jest od nich mocniejsza, gra w lepszej lidze, ma lepszych zawodników. Tyle że to nie oznacza, że możemy się jej przestraszyć. Jeśli się przestraszymy, to stanie się coś najgorszego. Jeśli nie wyjdziemy na boisko by grać swoją piłkę, to od razu mamy duży minus. Zdajemy sobie sprawę z tego, że nie jesteśmy faworytem grupy, nie kładziemy na siebie jakiejś presji. No i nie musimy grać byle jak pod wynik. Jedyne co byśmy chcieli, to pokazać, że polski zespół potrafi się dobrze zaprezentować. Ci nasi rywale pewnie myślą, że skoro grają z polską drużyną, to ona będzie murować bramkę, postawi ścianę przed polem karnym. My zaś chcemy zaprezentować coś odmiennego, swoją lepszą stronę.

W Białymstoku przytrafił wam się słabszy dzień czy coś innego zadecydowało o porażce z Jagiellonią?

- Pewnie gdyby nie było tej przerwy reprezentacyjnej, to byśmy wygrali. Jagiellonia nie grała przez trzy tygodnie, u nas jednak kilku chłopaków pojechało na zgrupowania, kilku zagrało. Nie ma co się tłumaczyć, że byliśmy zmęczeni po podróżach czy grze, bo mieliśmy wygrać. Tyle że takie spotkania też się zdarzają i co ciekawe, czasem w pucharach gra nam się łatwiej niż w polskiej lidze. Ona jest inna, ciężka, trudna, nie tak otwarta. Trudno mi powiedzieć, jaki czynnik zawiódł w sobotę, ale na pewno duże znaczenie miała szybka bramka dla Jagiellonii, a także fakt, że sędzia nie zaliczył mojego wyrównania. Trochę więc mieliśmy pecha, trochę Jagiellonia miała szczęścia, ale trzeba już patrzeć do przodu. W czwartek jest Benfica, w niedzielę Cracovia, na tym się skupiam.

W niedzielę zapewne już nie będzie problemów z zestawieniem środka obrony, ale w czwartek mogą się one zdarzyć, mimo powrotu Czrnomarkovicia. Jak chcecie je zamaskować?

- Mamy mały problem, bo Lubo nie zagra, a nie wiadomo, co z Thomasem. Mamy szeroką kadrę, każdy powinien być gotowy do gry, a jeśli ktoś nowy dostanie szansę, to powinien zrobić wszystko, by bardzo dobrze zagrać. Nie chciałbym oceniać tej defensywy, poczekajmy z tym do czwartku.

Pamiętasz tego Lecha z 2010 roku z meczów z Juventusem czy Manchesterem City? Byłeś wtedy chyba w drugiej klasie podstawówki, piłką pewnie już się interesowałeś.

- Samych spotkań nie pamiętam, bardziej znam je ze skrótów. No i znam wyniki. Na pewno chcielibyśmy przysporzyć kibicom podobnych emocji. Teraz nie mogą oni przyjść na stadion, co jest dla nas ogromną stratą, bo grać z nimi takie spotkanie to największa przyjemność. Powinniśmy się jednak postarać pokazać podobną piłkę, jaką wtedy Lech pokazał.

Rok temu w lipcu rozmawialiśmy w Opalenicy po sparingu z FC Midtjylland, który wygraliście 3-1, a ty wchodziłeś do pierwszego zespołu. Powiedziałeś wówczas, że po rewolucji kadrowej "młodzież trzyma pieczę nad zespołem, a starsi się do tego dostosowują". Coś się zmieniło przez te 15 miesięcy?

- Nie, bo jakby nie spojrzeć, to młodzież decyduje o losach meczów. To nie jest tak jak w wielu innych zespołach, że młodzieżowiec gra, bo musi. U nas grają młodsi piłkarze dlatego, że są dobrzy. Nie jesteśmy w cieniu reszty drużyny, nie chowamy się za ich plecami. Ta młodzież w Lechu ma jakość, jest wyszkolona w akademii, decyduje o losach spotkań. Wtedy tak powiedziałem, bo w końcówce meczu z Midtjylland, mocną drużyną, było na boisku 9 czy 10 wychowanków. I gra była fajna. Uważam, że nic się tu nie zmieniło.

Ów Midtjylland w środę zadebiutuje w Lidze Mistrzów, zagra z Atalantą, która już się o ciebie pytała. Będziesz śledził ten mecz?

- Nie, zupełnie się tym nie interesuję. Teraz liczy się tylko Benfica.

Kowalski: Patrzcie na Lecha. Zobaczcie, jak to się robi (POLSAT SPORT). Wideo/Polsat Sport

Rok temu latem mówiłeś: "dobrym rozwiązaniem będzie regularna gra w drugiej lidze, a jak wlecą minutki w Ekstraklasie, to super". A to dlatego, że twoim całym seniorskim doświadczeniem było 13 spotkań w trzeciej lidze. Co się tak nagle zmieniło, że jesteś teraz w tym miejscu, w którym jesteś?

- Gdy wchodziliśmy z trzeciej ligi do drugiej, byłem w dobrej formie. Po awansie miałem ledwie dwa tygodnie przerwy, nie straciłem wiele na jakości czy z przygotowania fizycznego. Wszedłem do drugiego zespołu w drugiej lidze do gry i do pierwszego na treningi, cały czas będąc w formie. Po sześciu występach w drugiej lidze, ocenionych jako dobre lub bardzo dobre, dostałem szansę od trenera Żurawia. Potem tego swojego miejsca nie chciałem już oddać. Początkowo wchodziłem z ławki i byłem zadowolony, a od stycznia w klubie był problem z prawą obroną. Wszystko fajnie się potoczyło, wykorzystałem swoją szansę. Tak samo zrobił zresztą "Modziu". Dla nas super, dla Lecha super, niech inni młodzi piłkarze idą w tym kierunku. Nie spodziewałem się, że to wszystko tak szybko się potoczy, ciężko mi znaleźć jakiś jeden powód. Mam swoje proste wytłumaczenie: jeśli dostałem szansę i byłem gotowy ją wykorzystać, to ją wykorzystałem. A później już dawałem jakość drużynie.

Zawsze powtarzałeś, że wspinasz się szczebel po szczebelku. Co więc jest tym następnym?

- Każdy ma marzenia, moim jest powołanie do pierwszej reprezentacji. Kolejne już się spełnia, bo chciałem grać na europejskiej arenie i teraz w Lechu to robię. Następne będę stawiał powoli w tym sezonie: chcę decydować o losach meczów, robić fajne liczby. No i w końcu przejść do klubu z europejskiego topu.

Sądzisz, że to kwestia roku, by to ostatnie się spełniło?

- Kiedyś tak sobie układałem, że np. od tego sezonu chciałbym być podstawowym zawodnikiem. Teraz już tego nie robię, nie wkładam sobie do głowy, że muszę być w jakimś miejscu. Piłka mi pokazała, że wszystko może się dziać bardzo szybko i nie ma co wróżyć. Można sobie założyć jakiś cel na rok, a piłka to szybko zweryfikuje. I wtedy możesz być na górze lub zostać na ziemi. Ja sobie nie stawiam, że muszę być za rok w topowym zespole, choć to możliwe, bo widzę w niektórych zespołach 18-latków odgrywających ważne role. Grają nie dlatego, że są młodzi, ale dają jakość. Ja chcę tę jakość dawać na razie regularnie w Lechu, a dopiero potem w czołowym zachodnim klubie.

Zimą mówiłeś jeszcze, że to nie ten etap, byś mógł się czuć odpowiedzialnym za drużynę. Coś się tu zmieniło?

- Oczywiście, do tego już dążę i chyba każdy z nas pragnie być liderem zespołu i stanowić o jego sile. Lider potrafi pomóc w każdej trudnej chwili. Taki właśnie mam charakter i osobowość, zmierzam do tego, by w kryzysowych chwilach pokazać się, a nie chować i być oskarżanym, że czekam na innych. Chcę brać grę na siebie i tak będzie.

Jakiego Lecha możesz obiecać kibicom w czwartkowym meczu z Benficą?

- Na pewno takiego, który zagra ofensywnie, będzie grał, a nie chował się przed Benficą. Liczę na fajny mecz, rywal to najwyższa jakość w Europie, ale się go nie przestraszymy i zapowiadamy fajny, otwarty mecz.

Rozmawiał Andrzej Grupa

INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem