Partner merytoryczny: Eleven Sports

Korona musi uważać – zagra w twierdzy Poznań

- Zmęczenie po Pucharze Polski? Nie przesadzajmy, z Koroną Kielce gramy u siebie, to oni mogą nas się bać, a my zrobimy wszystko by znów wygrać – zapewnia kapitan Lecha Poznań Łukasz Trałka. Czy w ten weekend dojdzie do zmiany lidera w Ekstraklasie?

Czy piłkarze Lecha będą mieli powody do radości w meczu z Koroną?
Czy piłkarze Lecha będą mieli powody do radości w meczu z Koroną?/Jakub Kaczmarczyk/PAP

Stanie się tak wówczas, gdy Legia Warszawa przegra w sobotę w Gdańsku  z Lechią, a następnego dnia poznaniacy pokonają Koronę Kielce. Przy równej ilości punktów to Lech będzie wyżej, bo ma lepszy bilans bezpośrednich spotkań (2-2 i 2-1). Trzy lata temu Legia straciła niemal pewny tytuł właśnie w Gdańsku, gdy gola strzelił jej były lechita Jakub Wilk. Z drugiej strony, Lech trafia na Koronę, która od siedmiu kolejek nie przegrała, za to przy Bułgarskiej kompletnie sobie nie radzi. Z ośmiu spotkań w Wielkopolsce (siedem w Poznaniu, jedno we Wronkach), przegrała aż siedem, straciła 15 bramek, nie strzeliła żadnej.

Piłkarze Lecha mają prawo być zmęczeni po czwartkowym boju z Błękitnymi Stargard Szczeciński w Pucharze Polski, który wygrali aż 5-1, ale dopiero po dogrywce. Kapitan Lecha Łukasz Trałka widzi wiele pozytywów po tym spotkaniu: 

- Plus dla mojej drużyny, że nie zaczęliśmy grać głupich piłek. Przegrywaliśmy je z jednej strony na drugą, rywal musiał biegać, o to chodziło. Idziemy w dobrym kierunku, w tym sezonie bijemy się o wszystko, co nam jeszcze zostało. Z Koroną musimy zdobyć trzy punkty, a dopiero potem pomyślimy o odpoczynku - twierdzi pomocnik "Kolejorza". 

- Było dużo emocji, ale najważniejsze, że to jednak my zagramy w finale. Po golu dla rywali wiara wcale nas nie opuściła. Może łatwo się to teraz mówi, ale cały czas wiedzieliśmy, że spokojnie możemy strzelić co najmniej trzy bramki. Ogromny szacunek dla Błękitnych, że się nie cofnęli, widać było, że mają plan na to spotkanie. Nie chcieli tylko stać i wybijać piłki, ale coś robili, atakowali wyżej. Dogrywka była dla nas niepotrzebna, ale siły na pewno wrócą przed niedzielą. Gramy z Koroną u siebie, przeciwnicy nic z naszego stadionu ostatnio nie wywożą, więc musimy kolejnej drużynie udowodnić, ze to nasza twierdza - opowiada stoper Lecha Marcin Kamiński. 

Dla niego ważne jest to, że Lech potrafił przełamać się mentalnie. 

- W ostatnich latach mieliśmy co najmniej dwie wpadki w sezonie: jedną w Lidze Europy, drugą w Pucharze Polski. To wszystkich boli, nie tylko kibiców. My również musimy z tym żyć i pamiętamy takie spotkania. Cieszy więc fakt, że potrafiliśmy się przełamać po nieudanym meczu - dodaje Kamiński.

- Nie ma obaw, wytrzymamy z Koroną! Z Błękitnymi powalczyliśmy, gdyby nie fakt, że grali z Lechem, to bym im kibicował. W drugiej lidze gra się inaczej, stąd więcej walki na ziemi z ich strony. Na pewno nas wymęczyli, ale jesteśmy dobrze przygotowani i w niedzielę nie będzie widać skutków tego meczu w pucharze - mówi pomocnik Lecha Karol Linetty. 

Po spotkaniu z Błękitnymi do klubowego lekarza Andrzeja Pydy ustawiła się dość długa kolejka zawodników narzekających na urazy. Na szczęście dla Lecha, większość z nich okazała się niegroźna. Przeciwko Koronie nie zagra tylko Gergo Lovrencsics, wątpliwy jest też udział Muhameda Keity, który zgłosił uraz mięśnia dwugłowego. Z kolei Szymon Pawłowski, kopnięty w twarz przez Macieja Liśkiewicza, ma sześć szwów na czole, ale ma być do dyspozycji trenera w niedzielę. 

- Ja tę kolejkę ominąłem, nie spieszy mi się do doktora i analizy. Mam jakieś zbicie, ale to chyba nic groźnego, bo mogę normalnie chodzić - stwierdził po meczu z Błękitnymi Linetty.

Niedzielny pojedynek Lecha z Koroną rozpocznie się na Inea Stadionie o godz. 18.

Andrzej Grupa

INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem