Gitarzysta zespołu KAT, zanim skomponował hymn Piasta Gliwice, słuchał rycerskich pieśni
- Kocham Gliwice. Kiedy tu przyjechałem, poszedłem z żonką do klubu muzycznego się pobawić. Kupiłem sobie na ulicy zapiekankę, mija mnie gość na ulicy i mówi: "smacznego". Zdębiałem. " O cholera", myślę, "zaraz będzie jakaś zadyma". Tymczasem... nie. Myślałem, że to zaczepka, a był to jedynie... przejaw kultury osobistej - uśmiecha się Adam "Harris" Jasiński, basista zespołu KAT, uważany w Polsce za najlepszego muzyka wśród łobuzów i największego łobuza wśród muzyków.
- Mój ojciec grał jako napastnik w klubie Olimpia Kamienna Góra. Dostał propozycję z ekstraklasy, z Górnika Wałbrzych, ale to wiązało się z przeprowadzką, sport wtedy nie był zawodowy i ojciec się nie zdecydował. Potem był nieszczęśliwy z tego powodu, żałował, że nie spróbował. Po latach kiedy zacząłem odnosić jakieś sukcesy w muzyce tata stwierdził: "Przestań grać dopiero jak ci ręce obetną. Bo będziesz nieszczęśliwy jak ja, przez całe życie...". Zapamiętałem te słowa - mówi gitarzysta grupy KAT.
Paweł Czado: Niecodziennie można pogadać z muzykiem rockowym o futbolu. A ty jesteś nie tylko kibicem. Zapisałeś się w historii Piasta Gliwice także w inny sposób: skomponowaniem hymnu.
Adam "Harris": - Odkąd przeprowadziłem się do Gliwic w 2012 roku, zacząłem chodzić na mecze Piasta. Rzucałem komentarze na klubowej stronie. W 2017 roku dostałem na FB zaproszenie do klubu. Na spotkaniu poznałem Maćka Smolewskiego i Kamila Sarapatę, byłych pracowników klubu. Zapytali mnie czy jestem w stanie zrobić hymn dla Piasta Gliwice. Maciek był osobą która prowadziła cały proces od pomysłu aż do dnia gdy utwór poleciał na stadionie po raz pierwszy.
Wahałeś się?
- Nawet dość długo: jakieś pięć sekund.
Dla muzyka heavymetalowego jako wyzwanie?
- Poczułem dużą odpowiedzialność. Uznałem, że hymn Piasta nie jest tylko hymnem Piasta, on niesie całe miasto! Pomyślałem, że jak coś się nie uda to będą mówić: A w tych Gliwicach to taki ch... hymn mają"... Nie chciałem do tego dopuścić. Podszedłem do tego wyzwania bardzo poważnie. W zespole gramy co kochamy, co najlepiej czujemy i kompletnie nie zwracamy uwagi na to co ludzie powiedzą. Jednak w wypadku hymnu doskonale zdawałem sobie sprawę, że nie mogę myśleć w ten sposób. Hymn w założeniu ma łączyć, podobać się różnym ludziom o różnym wieku, statusie społecznym, wykształceniu, których łączy Piast. Wiedziałem, że muszę skomponować utwór z którym będą chcieli się utożsamiać.
Zrób to zadanie było utrudnione: trudności w wykonaniu Piasta w murawę przed meczem leciał utwór "Jump" zespołu Van Halen. Zrobić kawałek, który go zastąpi - to nie było proste.
- No jasne, że nie. Chodziło o to żeby ludzie nie mówili: "co wy nam tu puszczacie! Puśćcie tamto z powrotem". Umówiłem się z chłopakami z Piasta, że zanim skomponuję utwór, chcę w trakcie meczu incognito obejść cały stadion, poczuć to miejsce, przyjrzeć się ludziom, poczuć atmosferę. Dostałem więc wejściówkę, i byłem wszędzie: na strefie VIP, na sektorze za bramką zajmowaną przez najbardziej zagorzałych fanów. Przechodziłem i widziałem: tutaj panią z dzieckiem, tam biznesmena w garniturze droższym niż moja gitara, jeszcze gdzie indziej łysych kibiców w dresach. Poczułem, że zadanie jest trudne. "Jak mam zrobić coś co im się wszystkim spodoba?".
Wiedziałem, że to musi być jakaś melodia wpadająca w ucho. Taka jaką mamy w filmach, których motywy muzyczne wszyscy sobie nucą. W klubie usłyszałem, że chcą zrobić kampanię reklamową odnoszącą się do dynastii Piastów: Waldek King na tronie, Czerwiński rycerzem itd. W tym momencie przestawiło mi się w głowie. Ciach! Mówię: wiem, w którą stronę muszę pójść. Zacząłem słuchać... starych rycerskich pieśni, które wyszukiwałem na You Tube, nabierałem w siebie tę pompę... Trwało to ponad miesiąc. Próbowałem, szkicowałem, nagrywałem - ciągle nie byłem zadowolony. To do dupy, to do dupy, to do dupy... Aż pewnego dnia wstałem i idąc na kuchni zaspany coś sobie zanuciłem. Aż przystanąłem: MAM! Złapałem za telefon, zanuciłem i nagrałem sobie linię melodyczną żeby jej nie zapomnieć (śmiech). Wychodzi na to, że ja nie skomponowałem tego hymnu. On sam do mnie przyszedł!
Co było dalej?
- Puściłem szkic utworu w klubie. "Żre, kopie" - usłyszałem pochwały. Puściłem kilku znajomym, choćby stadionowemu spikerowi Andrzejowi Sługockiemu. Andrzej na co dzień takiej muzyki nie słucha. No i dobrze: zależało mi właśnie na opinii ludzi, którzy na co dzień nie słuchają muzyki rockowej. Chodziło tylko o to czy mu się spodoba albo nie spodoba. Andrzej mówi: "noga mi tupie, cały dzień chodziło mi w głowie". Inny kolega puścił w domu dwa razy a potem usłyszał jak żona wychodząc spod prysznica... nuciła! Pomyślałem, że trafiłem.
Chciałem połączyć gitary z orkiestrą więc... zatrudniłem kwartet smyczkowy z Opery Bytomskiej. Na co dzień grają Bacha czy Mozarta więc ta melodia była dla nich pestką. Profesjonaliści. Przyszli, usiedli, nie zdążyli się nawet wysmarkać, nagrali i wyszli. Nawet kurtek nie musieli ściągać (uśmiech). Utwór nabrał wzniosłości. Ale to ciągle była sama muzyka. W większości przypadków - rap czy pop - komponuje się muzykę do słów, tym razem było odwrotnie, rockowo - najpierw muzyka, klimat, serce, emocje.
Okazało się, że chłopaki z Piasta mieli gościa, który pisze bardzo fajne teksty, Jacka Nowosielskiego, pracującego w teatrze. Usiedliśmy przy pianinie. Jacek wiedział co ma robić, trzy dni później tekst był dopasowany do muzyki. Musisz jednak wiedzieć, że zrobienie tego hymnu od przyjęcia propozycji do wykończenia trwało... dwa lata!
O! Dlaczego tak długo?
- Bo Piast dostał wiele propozycji hymnów i trzeba było dokonać wyboru. Wiem, że to była też decyzja kibiców. Na spotkaniu z kibicowską delegacją puszczono hymn. Bałem się, że to będzie dla nich za mocne, za rockowe, teraz słucha się hip-hopu. Ale nie, po wysłuchaniu mieli stwierdzić, że dobre. "A nie za bardzo rockowe?" - dostali pytanie. "No trochę tak" - miał odpowiedzieć jeden z nich. Na co przywódca: "zamknij ryj, takie ma być!". Kibice klepnęli, zaakceptowali.
Wtedy dopiero hymn powstał w pełnej wersji, Gra instrumentów, którą wcześniej zrobiłem na komputerze jako szkice, musiała teraz zostać wykonana przez zawodowych muzyków. Zaprosiłem m.in. znakomitego perkusistę Michała Dziewińskiego, a jeśli chodzi o gitary to wszedł w to Piotr Luczyk z KAT-a. Bardzo ważne było też dobranie odpowiedniego wokalisty. Musiał umieć nie tylko zaśpiewać z pompą, dumą, z lekkim zadziorem ale również zinterpretoować to ciut... kibolsko, z takim łobuzerstwem w głosie. Przesłuchałem dziesiątki wokalistów i ostatecznie wybrałem Łukasza Małodobrego. To jeden z nielicznych wokalistów który ma wszystko co łączy stadion, dumę i umiejętności.
Jak w ogóle trafiłeś na trybuny Piasta?
- Pochodzę spod Jeleniej Góry. Mój ojciec Franciszek grał jako napastnik w klubie Olimpia Kamienna Góra. Mój stary był byczkiem, wszyscy się od niego w polu karnym odbijali. Zawsze chodziłem z nim na mecze więc jako dziecko wrosłem w te klimaty. Do szatni tata zabierał mnie kiedy miałem 2-3 lata. To był malutki klubik gdzie było kilkanaście ławek i drzewa z boku. W latach 80. chodziłem na mecze Górnika Wałbrzych, pamiętam choćby Włodzimierza Ciołka [członka reprezentacji, która zajęła trzecie miejsce na mundialu w Hiszpanii w 1982 roku, strzelca piątego gola w meczu z Peru, przyp. aut.]. Mój ojciec też dostał propozycję z Górnika Wałbrzych, ale to wiązało się z przeprowadzką, sport wtedy nie był zawodowy i ojciec się nie zdecydował. Potem był nieszczęśliwy z tego powodu, żałował, że nie spróbował. Po latach kiedy zacząłem odnosić jakieś sukcesy w muzyce tata stwierdził: "Przestań grać dopiero jak ci ręce obetną. Bo będziesz nieszczęśliwy jak ja, przez całe życie...". Zapamiętałem te słowa.
Do Gliwic przeprowadziłem się w 2012 roku i trafiłem na najlepsze lata Piasta. Nowy stadion, gdzie teraz rozmawiamy, powstał niewiele wcześniej, formowała się coraz silniejsza drużyna. Miałem dużo zajęć, mecze Piasta oglądałem głównie w telewizji. Mieszkałem na ulicy Grodowej i często widziałem jakiegoś małego, ciągle uśmiechniętego faceta, który zawsze mówił "cień doby". Mieszkał w bramie obok, kogoś mi przypominał. Uzmysłowiłem sobie to podczas kolejnej transmisji z meczu Piasta. Mówię do żony: patrz to nasz sąsiad! To był... Gerard Badia! On był w Gliwicach nowy, ja byłem w Gliwicach nowy, przypadkowo zamieszkaliśmy koło siebie. Potem miałem z nim dobry kontakt, okazał się świetnym facetem.
Słyszę w twoim głosie, że uwielbiasz Gliwice.
- Muszę powiedzieć, że je kocham! To wielokulturowe, tolerancyjne miasto z wspaniałą atmosferą. Nie za duże, nie za małe. Świetnie mi się tu żyje. Jestem przyjezdny a Gliwice mnie przyjęły i od początku czuję się tutaj jak u siebie. Wcześniej pomieszkiwałem trochę tu i trochę tam, także w Rudzie Śląskiej i na każdym kroku słyszałem, że jestem "gorol". To było dla mnie przykre. W Gliwicach nigdy tego nie doświadczyłem. Kiedy tu przyjechałem, poszedłem z żonką do klubu muzycznego się pobawić. Kupiłem sobie na ulicy zapiekankę, mija mnie gość na ulicy i mówi: "smacznego". Zdębiałem. " O cholera", myślę, "zaraz będzie jakaś zadyma". Tymczasem... nie. Myślałem, że to zaczepka tymczasem był to jedynie przejaw kultury osobistej (uśmiech).
Czy jest jakiś hymn piłkarski, który robi na tobie wrażenie? Wiadomo, że kiedy leci "You never walk alone" Liverpoolu wielu ludzi ma ciarki.
- Cała muzyka rockowa to muzyka anglosaska, oni tam mają inną kulturę śpiewania, także na stadionach. Oni to mają w genach a my... My mamy w genach naszą muzykę ludową: kujawiaki i oberki, hopsasa, hopsasa i tak od 300 lat... Potem masz disco polo i inne hopsasa... U nas, może poza góralami, nie ma tradycji wspólnych śpiewów.
A hymny? W Polsce oprócz Piasta (wymowny uśmiech) bardzo fajny hymn ma Pogoń Szczecin. To też utwór rockowy, z tego co wiem robił go wokalista Quo Vadis, legenda heavy metalu. Szczecin to zawsze było rockowe miasto, czcionka, którą pisze się "Pogoń" to czcionka zespołu Iron Maiden (uśmiech). Bardzo dobry hymn ma też Cracovia, którego autorem jest Maciek Maleńczuk. Kraków zawsze był miastem artystycznym więc zaprosili artystę. To takie oczywiste prawda? No właśnie... nie dla wszystkich! Dla mnie to dowód, że kiedy za muzykę biorą się muzycy a nie pan Gienek z kotłowni, który ładnie gra na organach to są efekty. Właśnie tak ma być.
Jestem też zwolennikiem tworzenia własnych hymnów dla klubów a nie zawłaszczania istniejących utworów. Dlatego nie podoba mi się, że przed meczami Legii śpiewa się "Sen o Warszawie" Niemena. Czy to właściwa droga budowania tożsamości klubu?
Długo ludzie w Gliwicach nie wiedzieli, że to ty jesteś autorem hymnu.
- To wynika z moich doświadczeń. Niewiele przed hymnem zespół KAT robił muzykę do filmu "Dywizjon 303". Film był robiony też na zachód, w pierwotnej wersji filmowcy chcieli zapożyczyć utwór Iron Maiden "Aces High". Potem wyszło im, że w zasadzie to może być polski, bo film jest o polskich pilotach. Zrobiliśmy więc soundtrack i w wersji angielskojęzycznej jest nasz utwór “Flying Fire". Na premierze w Anglii w obecności rodziny królewskiej leciał nasz kawałek. W Polsce nas jednak odstrzelili. "Jak to?! Zespół heavymetalowy"?! W kinach poleciała więc wersja z piosenką Edyty Górniak.
Na zachodzie gdzie mamy podpisany kontrakt i dobre recenzje za płyty, nie potrafią zrozumieć jakim cudem tu się to nie podoba. Cóż, tu się wszystko wszystkim nie podoba, nawet dzieci niepełnosprawne potrafi się wyzywać od pasożytów gdy ich matki protestowały w sejmie. Tak więc nie chciałem ani narażać klubu na nieprzyjemne sygnały ani też na krytykę zanim utwór sam by się nie obronił. Zdaję sobie sprawę że dla klubu to też nie była łatwa decyzja żeby jakiś rockowiec pisał hymn. Widocznie jednak w Gliwicach są odpowiedni ludzie na odpowiednich stanowiskach...
Właśnie dlatego zaproponowałem nie ogłaszać kto co i jak - pełne incognito. Uszanowano moją prośbę. Nie ukrywam sprawiał mi przyjemność moment kiedy potem przychodziłem na mecz, zasiadałem na trybunach i przed spotkaniem słyszałem za plecami: "zajebiste!!", "ale mi serce rośnie". Kibice, którzy to mówili nie wiedzieli, że jestem jego autorem. Wyszło to dopiero w grudniu zeszłego roku. Powtórzę: wszystko dlatego, że nie chciałem narażać klubu na nieprzyjemności za to, że wybrał "nie tego" muzyka. Ale minęły dwa lata i ujawniłem się, bo przecież jestem cholernie dumny z tego, że jakaś część mnie jest w Piaście.
Żałuję tylko, że nie udało mi się zebrać do kupy różnych ludzi z Gliwic do tego projektu. Oni także własne hymny napisali i fajnie byłoby w przyszłości zrobić wersję gdzie wszyscy są razem. Przecież każdy robił to z miłości do klubu. A może udałoby się nawet wydać płytę i zebrać na niej wszystkie utwory jakie przez ostatnie lata skomponowali dla klubu kibice i muzycy?