Partner merytoryczny: Eleven Sports

Co będzie ze stadionem w Gdańsku i jego nazwą?

Z końcem października wygasa umowa z Energą. Czy spółka skarbu państwa ją przedłuży i firma nadal będzie w nazwie stadionu w Gdańsku?

Lechia. Piotr Stokowiec po przegranym meczu z Górnikiem. Wideo/Lechia Gdańsk/INTERIA.TV

W naszym kraju, w którym żyją dwa wrogie sobie plemiona, wszystko jest polityczne. Nawet nazwa stadionu. Ten w Gdańsku nosi nazwę "Stadion Energa" od 2015 roku, z tego tytułu do miejskiej spółki o nazwie "Arena Gdańsk Operator" co roku wpływały trzy miliony złotych. Za kilka tygodni, z końcem października pięcioletnia umowa wygasa.  Czy zostanie przedłużona? Tu się zaczynają schody - Energa to spółka skarbu państwa, własność budżetu centralnego, z władzami obsadzanymi przez rząd. Jak wiadomo Miastu Gdańsk nie po drodze z obecnie rządzącymi. Dość napisać, że w drugiej turze tegorocznych wyborów prezydenckich kandydat opozycji Rafał Trzaskowski uzyskał 59,74 procent głosów na Pomorzu, w Gdańsku 70 procent wszystkich głosów. Władze stolicy regionu z prezydent Aleksandrą Dulkiewicz wyraźnie odcinają się od polityki rządu Mateusza Morawieckiego, co doskonale widać było przy obchodach 40. rocznicy podpisania Porozumień Sierpniowych urządzanych osobno przez władze państwowe i Miasta Gdańska.

Problem tym większy, że przynajmniej teoretycznie do tej pory decyzje dotyczące sponsorowania różnych podmiotów przez Energę zapadały w Gdańsku. Teraz już nie. Od kwietnia Energa została wchłonięta przez Orlen, który nie jest klasyczną spółka skarbu państwa, a już na pewno nie posiada ośrodka decyzyjnego nad Morzem Bałtyckim.

Nasi informatorzy ścierają się w dwóch koncepcjach - jedni mówią, że są to jedynie strachy i na lachy i w końcu ktoś z obozu władzy, zadzwoni gdzie trzeba i do przedłużenia umowy, być może na zmienionych warunkach, dojdzie. W obozie władzy jest jeden ważny kibic Lechii - prezes TVP, Jacek Kurski.

Słychać też głosy, że Energi nie będzie już w nazwie stadionu w Gdańsku. Bo w zasadzie czemu państwowe pieniądze miałyby płynąć do miasta, któremu z władzą nie po drodze? Zagłosujcie inaczej, wtedy zapłacimy - można i tak.

Na marginesie obecnego sporu, może to i dobry moment, by porozmawiać o dalszych losach stadionu? W krajach anglosaskich o takich obiektach mówi się "white elephant", co oznacza niepraktyczny i właściwie niepotrzebny prezent, którego trudno się pozbyć. Ten zwrot pochodzi od historycznej praktyki króla Syjamu (obecnie Tajlandia), który dawał słonie albinosy tym dworzanom których nie lubił, by ich zrujnować  kosztem utrzymania zwierząt.

Stadion powstał w 2011 roku, głównie po to by rok później gościć finalistów Euro 2012. Jego rozmiar został zaplanowany z myślę o ćwierćfinale tej imprezy. Turniej się odbył, turyści wyjechali ze wspaniałymi wspomnieniami, wielu wraca. Gdańsk od tamtej pory zmienił się bardzo na plus, a Wyspa Spichrzów to klasa sama w sobie. Pytanie jednak, czy miejscowej drużynie Lechii Gdańsk, potrzebny jest obiekt na 44 tysięcy widzów? Stadion zapełnia się tylko na mecze reprezentacji, które odbywają się raz-dwa razy w roku. Mecze ligowe najwięcej przyciągały w sezonie 2016/17, bo ponad 17 tysięcy widzów. Ostatnie spotkania Lechii, częściowo przez pandemię koronawirusa, oglądało około pięć tysięcy kibiców. Jak wieść gminna niesie wynajem Stadionu Energa na mecz ligowy kosztuje 130 tysięcy złotych netto. Lechia nadmiarem gotówki nie grzeszy. Pisaliśmy o sporym zastrzyku finansowym od miasta, ale te środki nie trafiają do klubu, a władze municypalne przekładają je "z jednej kieszeni do drugiej".

Co zrobić z takim "białym słoniem"? O połowę mniejszy stadion byłby dla miejscowej drużyny całkiem w porządku. Zburzyć górny taras? Czy tak się da? Nawet jeśli tak, to przecież też sporo kosztuje.

Maciej Słomiński

Stadion Energa Gdańsk/KAROLINA MISZTAL/REPORTER/East News
INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem