Partner merytoryczny: Eleven Sports

Bogusław Leśnodorski: Wizerunek kibica w mediach jest totalną manipulacją

- Legia ma być silnym klubem wielosekcyjnym, który nie jest nastawiony wyłącznie na biznes, ale realizuje misję społeczną. Wielosekcyjność powoduje, że społeczność klubu rośnie jak na drożdżach, wywiera pozytywny wpływ na rozwój dzieci i młodzieży. Klub wszczepia się im w DNA. Kluby są oparte o konkretne wartości. Wartości, za którymi warto podążać. Dlatego boli mnie bardzo, gdy jesteśmy przedstawiani jak jacyś rasiści. Boli mnie, gdy cała retoryka chuligańska jest z nami łączona. Wizerunek kibica, jaki często prezentują media, jest totalną manipulacją - powiedział w rozmowie z INTERIA.PL Bogusław Leśnodorski - prezes największego polskiego klubu - Legii Warszawa.

INTERIA.PL: Jest pan człowiekiem spoza środowiska piłkarskiego, który próbuje robić biznes w największym polskim klubie. Czy to wykonalne zadanie wobec tego, że system podatkowy i przepisy antyhazardowe nie ułatwiają życia polskiej piłce? Na dodatek są jeszcze wojewodowie, którzy czekają, aby z powodu odpalonej racy czy wywieszonego transparentu zamknąć stadion.

Bogusław Leśnodorski, prezes Legii Warszawa: To trudna sprawa. Już od dawna powtarzam, że od instytucji państwowych nie oczekujemy żadnej pomocy. Grunt, żeby nie przeszkadzały. My sobie sami poradzimy! Ekstraklasa SA jest całkowicie prywatną organizacją i wespół z PZPN-em radzi sobie świetnie. Ale jeśli robi się nam "pod górkę", poprzez m.in. zamykanie stadionów, to jest dużo trudniej.

A może za bardzo idziecie na układ z kibicami? Policja, wojewodowie, oczekują większego wsparcia w walce z chuliganerią stadionową.

- Na stadionach Ekstraklasy nie dzieje się nic złego, tam nie ma miejsca na zło, a jeśli do czegoś dochodzi, to są to zupełnie sporadyczne przypadki. Mam wrażenie, że wszyscy zapomnieli o tym, że to, co się działo na trybunach 10-20 lat temu, dawno minęło. Na kilkaset meczów w tej rundzie mieliśmy dwa przypadki zakłócenia porządku.

Np. w Bydgoszczy, z udziałem kibiców Zawiszy, Widzewa i ŁKS-u, których tam być nie powinno.

- Ale to jest dla mnie nieporozumienie, że policja tych z ŁKS-u, bez biletów, podwiozła jeszcze pod stadion. To jakiś absurd.

- Oczywiście zdarzają się ludzie, którzy są łobuzami. My jako Legia mamy mnóstwo kibiców, ludzi, którzy wyrobili sobie nasze karty jest 250 tys., więc w tym gronie jest parę osób, które wywiną czasem jakiś "numer". To wynika z krzywej Gaussa (śmiech). W Zakopanem, gdzie teraz jesteśmy, też się pewnie jakiś łobuz znajdzie.

Stadion Cracovii zamknięto po najspokojniejszych od lat derbach, bo 15 osób odpaliło race, a kilkanaście innych rzuciło petardy. Nie pomogły argumenty, że nikomu spośród 15 tys. kibiców nic się nie stało.

- Moja kuzynka działa w Stowarzyszeniu Kibiców Cracovii, organizuje wyjazdy, oprawy i opowiadała mi, że to najspokojniejsze derby, na jakich była, a nie opuściła żadnych od 20 lat.

- Ja uważam, że twierdzenie, że jest problem z kibicami to jest kompletna "ściema" i "w realu" w ogóle go nie ma. Wojewodowie nie mają czym się zajmować? W wakacje na Pomorzu utonęło 300 ludzi - to są poważne problemy!

- Zastanawiam się, po co w tym wszystkim są wojewodowie? Oni nie wnoszą żadnej wartości dodanej, tylko mnożą problemy! Z bezpieczeństwem na stadionach świetnie radzą sobie Ekstraklasa SA, kluby i policja.

 Jeśli nawet race są zakazane to karać powinno się tych, które je odpalają, a nie całe stadiony.

- Prowadzenie odpowiedzialności zbiorowej to kolejny żart i nie ma się co rozwodzić na ten temat. Podczas wielu imprez ulicznych, chociażby Marszu Niepodległości, tych rac odpalano setki, jeśli nie tysiące i nikomu to nie przeszkadzało. Wydaje mi się, że kibice to jest faktycznie temat zastępczy. Skoro zniknęły ze stadionów chuligańskie wybryki, które dawniej miały miejsce, to trzeba było znaleźć coś innego. Race w gazecie wyglądają bardzo dobrze, bo jak się zrobi zdjęcie, tam coś płonie, a ogień kojarzy się z niepokojem. Nie ma sensu poświęcać temu wydumanemu problemowi za dużo czasu. Tu się prochu nie wymyśli.

Na Wembley kilku Polaków odpaliło race i nikt nie zamknął stadionu, tylko grzecznie wyprowadzono sprawców tego czynu. U nas policja mówi, że to nierealne, bo musiałaby wejść z oddziałem i na trybunie byłaby masakra.

- Przed stadionem Legii, przy kasach ustawiają się posterunki ciężko uzbrojonych oddziałów. Chodzą wokół nich kobiety i dzieci, patrzą jak na ZOMO. Odnoszą wrażenie, że to jakaś wojna jest. Tymczasem od roku nie mieliśmy żadnego przypadku zakłócenia porządku. Nawet nikt się nie potknął i ręki nie złamał!

Gdy przyszedł pan do klubu, Legia miała za sobą poważną wojnę z kibicami. Jak się udało unormować tę sytuację?

- Wyszedłem z prostego założenia - kibice mają to do siebie, że kochają kluby, które reprezentują, więc nie ma żadnego problemu. On się rodzi wtedy, gdy ludzie mają różne cele. A przecież wszyscy normalni kibice chcą dla klubu dobrze. Przejmują się nawet tymi karami, które nakłada na nas UEFA, czy wojewoda. Trzeba z fanami rozmawiać i szukać rozwiązań w sytuacjach, które nie zawsze są jednoznaczne.

UEFA karała was za race i transparenty.

- Race to była w ogóle nieistotna kwestia. Problemem były flagi, które od długich lat wisiały na Legii. Nikt nie podejrzewał, że jeśli przez 20 lat wisi flaga, to nagle może okazać się, że jest nielegalna.

- Przed pierwszym meczem rozmawialiśmy z delegatami UEFA. Pokazaliśmy im te wszystkie flagi. Powiedzieli, że jest OK. Po czym okazało się, że organizacja "Nigdy Więcej" napisała do UEFA skargi i na podstawie jej raportów zamknięto nam stadion. I to było największe zaskoczenie, że zostaliśmy potraktowani jak jacyś rasiści, podczas gdy na Legii nie było żadnych przejawów rasizmu. Oczywiście, czasami są jakieś dowcipy, ale w Polsce są dowcipy o wszystkich nacjach. O Czechach, Ukraińcach, Żydach, Murzynach. O wszystkich. Ja byłem wychowany na tych o Polaku, Rusku i Niemcu. Na takiej zasadzie mogło się coś zdarzyć na stadionie, ale ja nawet takich rzeczy nie pamiętam.

- Przy okazji meczu z Lazio doczekaliśmy się takiego absurdu, że jak nie mieli się już totalnie do czego doczepić, to w toalecie znaleźli jakieś naklejki z symbolami, które nie były oczywiście negatywne, ale podchodziły pod zabronione. Normalny człowiek by w ogóle nie wiedział, że to jest symbol, który ma jakiekolwiek złe konotacje. Dziewięciu na dziesięciu ludzi by w ogóle nie wiedziało o tym. Ludzie z "Nigdy Więcej" zrobili zdjęcia nalepek, które musieliśmy usuwać. To są rzeczy, które zakrawają na kiepski dowcip.

Szukanie dziury w całym?

- Mamy filozoficzne podejście do tego - kompletnie się tym nie przejmujemy. Oczywiście słabe było to, że te kary kosztowały nas dużo pieniędzy. To kwoty idące w miliony. Najbardziej cierpi wizerunek klubu i wizerunek całej polskiej piłki.

- Ludzie, którzy nie chodzą na mecze nie zdają sobie sprawy z tego, jak jest na stadionach. Dysonans poznawczy jest niesamowity między stanem faktycznym a tym kreowanym. Ludzie, którzy interesują się piłką, ale mecze oglądają tylko w telewizji, sądzą, że na stadionach jest niebezpiecznie. Z drugiej strony ci, którzy na mecze przychodzą, to 99 procent spośród nich czuje się bezpiecznie na arenach.

- Na meczu ze Steauą mieliśmy nawet taki przypadek, że na sektorze rodzinnym znalazła się oprawa meczowa. Sam byłem z deka przestraszony, bo pomyślałem, że te dzieci i kobiety znalazły się w okolicy, gdzie odpalano race, był głośny doping. Mieliśmy tylko cztery przypadki reklamacji na 10 tysięcy osób. Nie to, że były oburzone, tylko nie spodobało im się, że ktoś się nieładnie odezwał. Poza tymi czterema osobami, cała reszta była zachwycona.

Czy z perspektywy roku nie żałuje pan rozstania z Danijelem Ljuboją? Problemy natury obyczajowo-wychowawczej z tym piłkarzem są znane, ale czas pokazał, że brakowało wam herszta na boisku, który pociągnąłby zespół zwłaszcza w walce o Ligę Mistrzów, a później w Lidze Europy.

- Jak w życiu, tak i w piłce nożnej ocenianie i stawianie opinii - przesądzających tak w jedną, jak i drugą stronę - jest dużym nadużyciem. Na boisku gra kilkunastu chłopaków, drużyna - łącznie z rezerwowymi - składa się z 18 ludzi. Nasza drużyna wielokrotnie pokazała, że bez Danijela gra lepiej. Druga rzecz jest taka, że choć był on bez wątpienia bardzo dobrym piłkarzem, to jego kariera nieuchronnie się zbliżała i nadal zbliża do końca. Dzisiaj nie jest powiedziane, że on by grał w naszym składzie. Przecież w momencie, gdy odchodził od nas był jednym z najstarszych zawodników w lidze.

- W drugoligowym Lens Ljuboi nie idzie jakoś rewelacyjnie. Na początku strzelił dwa gole z rzutów karnych, a później długo nie mógł trafić do siatki. Gdybanie, co by było gdybyśmy mieli Ljuboję, nie ma sensu.

- Mogę powiedzieć inaczej - gdybyśmy mieli napastnika, który niemal sam byłby w stanie rozstrzygnąć mecze, to na pewno byłoby lepiej w Lidze Europejskiej.

Pierwotnie miał być nim Władimir Dwaliszwili?

- Zatrudnienie go nie było tylko moją decyzją, ale efektem przemyśleń kilkunastu osób. Zaczynaliśmy sezon w sytuacji, w której Marek Saganowski strzelił trzy gole ze Śląskiem. Wiadomo było, że potrafi wykończyć akcję, gra dobrze głową. Włado Dwaliszwili prezentował się solidnie, Michał Efir grał obiecująco, podobnie jak Patryk Mikita, który w pierwszym meczu zasygnalizował, że też może coś wskórać. To wszystko razem powodowało, że - może zbyt optymistycznie - sądziliśmy, że przód mamy zabezpieczony.

- Skończyło się tak, że Markowi złamano nogę, Włado nie wytrzymał tempa, a Patryk Mikita - po pierwszych trzech tygodniach, co często się u młodych chłopaków zdarza, podpisał kontrakt i przez kolejne dwa miesiące miał bardzo dużą obniżkę formy. To jest oczywiste, że z europejskiej klasy napastnikiem w Lidze Europejskiej zagralibyśmy lepiej. W lepszym występie pomógłby nam także Duszan Kuciak, który doznał kontuzji. W ten sposób wszystko się trochę posypało.

Prezes Legii Bogusław Leśnodorski (z prawej) i dyrektor zarządzający Jakub Szumielewicz podczas wypoczynku w polskich Tatrach./INTERIA.PL

Chyba każdy klub na świecie szuka rasowego napastnika i klasowego lewego obrońcy, na brak którego Legia akurat nie musi narzekać.

- Po roku pracy w Legii mogę powiedzieć na pewno, że największym wyzwaniem dla polskiego klubu jest pozyskanie właśnie rasowego napastnika, który będzie dawał gwarancję gry na europejskim poziomie. To niezwykle trudne zadanie. Jeśli proponują nam takich zawodników, to znaczy, że gdzieś musi tkwić jakiś haczyk. Albo to musi być człowiek, który kończy karierę i ma bardzo trudny charakter i w innych miejscach już go nie chcą, albo ktoś, kto długo nie grał z powodu kontuzji, albo ktoś, kto z innych powodów decyduje się na przyjście do nas. Np. jest trzecim napastnikiem w bardzo dobrej drużynie, która na tej pozycji ma czterech-pięciu piłkarzy. Taki zawodnik chce się odbudować i pokazać, że znowu gra, więc na półtora roku może przyjść do polskiej ligi z opcją pierwokupu.

- Ale kupienie na rynku zdrowego, 26-letniego napastnika, który ma za sobą dwa sezony gry na wysokim poziomie, co weryfikowałby jego umiejętności, jest nieosiągalne dla polskich klubów.

Mówi to prezes najbogatszego polskiego klubu z budżetem ponad 80 mln złotych?

- Nasz budżet wynosi 106 mln zł, w samym sklepie sprzedajemy za 10 mln.

To jeszcze lepiej, ale chodzi mi o to, że stać was na wydatek na napastnika rzędu miliona euro, a to na dzisiaj nie gwarantuje nic.

- Kwoty wydawane na transfery między milionem a dwoma milionami euro świadczą tylko o słabości klubu. Na Polaków takie sumy wydają rosyjskie kluby, które nie mają rozbudowanego skautingu. Wiedzą tylko, że gość gra w kadrze Polski, potrafi grać w piłkę i gwarantuje pewien poziom. Zawodników, którzy z polskiej ligi odchodzą za około dwa miliony euro, można znaleźć gdzie indziej za kilkaset tysięcy euro.

- Artur Jędrzejczyk jest świetnym obrońcą, kosztował Rosjan ponad dwa miliony euro, ale na jego miejsce sprowadziliśmy znacznie taniej Dossę Juniora, który - w naszej ocenie - nie jest gorszy, pomimo tego, że pierwsze pół roku miał nierówne. Kolejnym przykładem może być sprzedany korzystnie Rafał Wolski.

Czyli to jest właściwy kierunek dla polskiego klubu - pozyskiwać zawodnika za kilkaset tysięcy euro, a sprzedawać za kilka milionów?

- Dziesięciokrotnej przebitki nie osiągniemy na takim interesie, ale pięcio-, sześciokrotną jesteśmy w stanie. Pięć-sześć polskich topowych klubów jest w stanie tak funkcjonować. Legia, Wisła, Lech, Górnik, czy Śląsk Wrocław powinny tą drogą pójść.

Aspekt społeczny ma dla nas kluczowe znaczenie. Prowadzenie dużego klubu ma być nie tylko biznesem, ale także misją społeczną. Naszym celem jest obejmowanie szkoleniem jak największej grupy piłkarzy i każdemu z nich danie szansy zagrania na jak najwyższym poziomie.

~ Bogusław Leśnodorski

- Na zabawę, w której uczestniczy Szachtar Donieck skupujący zawodników za kilka milionów euro, by jeszcze drożej ich sprzedać, nas nie stać. Bardziej powinniśmy iść w kierunku FC Basel, czy Sportingu Lizbona. Wschód nie jest na razie dla nas.

Na czym polega klątwa Ligi Mistrzów, że polski zespół nie może się do niej przebić od tak bardzo dawna? Nie wszystko da się zwalić na słabsze budżety, bo goszczą w niej kluby biedniejsze od Legii - np. Viktoria Pilzno, BATE Borysów, wcześniej Artmedia Petrżalka, Żylina. APOEL Nikozja, który eliminował Wisłę i dochodził do ćwierćfinału Champions League, miał wówczas od niej niższy budżet.

- I z Helio Pinto w składzie. Haczyk polega nie tylko na tym, że pieniądze nie grają, ale również na tym, że budżety w różny sposób są prezentowane. Ten nasz zawiera również wszystkie wydatki związane z zarządzaniem stadionem, co pochłania rocznie kilkanaście milionów złotych. Tymczasem za granicą i w wielu polskich klubach na utrzymanie aren łożą miasta. My jesteśmy jedynym klubem w Polsce, który płaci tak dużo za stadion. Mam na myśli podatek, czynsz, koszty utrzymania i amortyzacji. Inne kluby nie mają takich pozycji w swych budżetach.

- Sporo nas kosztuje także akademia piłkarska, jakiej inne kluby również nie mają. Zatem budżet na pierwszą drużynę - kontrakty piłkarzy, sztabu pochłania rocznie około 50 milionów złotych.

- Utrzymujemy jeszcze drugą drużynę, a także zawodników, którzy przebywają na wypożyczeniach. Ostatnio doliczyliśmy się 60 chłopaków z Legii w I i II lidze, a także kadrach narodowych. Dostarczamy najwięcej zawodników polskiej piłce. Są sytuacje, w których klubów nie stać na utrzymanie wypożyczonych od nas piłkarzy, więc to my pokrywamy ich pensje.

Dlaczego to robicie? To się może nigdy nie zwrócić.

- Aspekt społeczny ma dla nas kluczowe znaczenie. Prowadzenie dużego klubu ma być nie tylko biznesem, ale także misją społeczną. Naszym celem jest obejmowanie szkoleniem jak największej grupy piłkarzy i każdemu z nich danie szansy zagrania na jak najwyższym poziomie. Nie każdy z nich przebije się do pierwszej drużyny Legii, ale może trafią do innych drużyn z Ekstraklasy, czy z I ligi, a może wyjadą za granicę. Powinniśmy zrobić wszystko, aby dać im tę szansę.

- Mamy filię naszej akademii w Sosnowcu, na którą też wydajemy pieniądze. Tanio nie jest.

Ale jak z tą Ligą Mistrzów? Kiedy doczekamy się polskiego klubu, który raz na dwa-trzy lata trafi do fazy grupowej? Na nic innego nie możemy liczyć wobec przepaści w budżetach klubów między naszymi a tymi bardziej zamożnymi.

- Lazio ma do dyspozycji rocznie 150 mln euro. Trabzonspor 60-70, a to trzy razy większy budżet od tego naszego. Ale akurat Turcja to jest dobry przykład, gdzie państwo pomaga i to bardzo piłce nożnej. Turcy mają realne problemy z bezpieczeństwem na stadionach, a pomimo tego wszystkie topowe tureckie drużyny są w większości utrzymywane przez spółki skarbu państwa. Do tego cała infrastruktura jest budowana przez samorządy i społeczność. Trabzonspor wybudował tak wspaniałą siedzibę akademii, że aż szok! Podejrzewam, że przy takich nakładach na szkolenie Turcja ucieknie nam jeszcze bardziej.

Zwolnienie Jana Urbana uzasadniał pan sformułowaniem: "Różnica w wizji klubu". Proszę doprecyzować te słowa.

- Nie mogę tego zrobić. Ja go bardzo lubię i szanuję. Zresztą on sam powiedział, że po roku się rozstaniemy. Trener Urban jest bardzo uczciwym i porządnym człowiekiem. Sam był zdecydowany, aby nie przedłużać latem kontraktu. Można powiedzieć tak, że jak wszyscy wiedzieli, że rozwód i tak nastąpi za pół roku, to po co było czekać na ten moment? Za pół roku bylibyśmy w tym samym miejscu. Na dodatek w czerwcu jest mniej czasu na wprowadzenie nowego szkoleniowca.

- W Legii jest taka presja i poczucie misji społecznej, że nie mogliśmy sobie pozwolić na dreptanie w miejscu przez pół roku. Próbujemy innej drogi, a życie nas zweryfikuje, czy wstąpiliśmy na właściwą.

Henning Berg ma bardzo małe doświadczenie trenerskie. W Norwegii prowadził dwa mało znane kluby, z Blackburn wyleciał po 57 dniach. Co pana do niego przekonało?

- Naszym podstawowym celem była zmiana kultury i organizacji klubu. Jestem przekonany, że dzięki Bergowi to osiągniemy. Poziom profesjonalizmu, który cechuje ludzi, którzy tak długo byli w zawodowej piłce, jest dużo wyższy niż panujące w Polsce standardy.

- Jeśli pan pyta o wyniki pierwszej drużyny, to nie wiem jak to z Bergiem będzie. Liczę na to, że w średnim okresie czasu zrobimy krok do przodu. Na pewno jednak jako klub ruszymy organizacyjnie, kultura organizacji będzie dużo wyższa. Jestem przekonany, że dzięki zatrudnieniu Berga Legia, jako klub, wygra.

- Wiele aspektów, począwszy od dyscypliny, przez współpracę między pierwszą a drugą drużyną, aż po podejście do przygotowania, ulegnie teraz poprawie.

Bierze pan pod uwagę to, że wejście do szatni człowieka reprezentującego kulturę skandynawską, przywykłego do stylu fizycznej pracy z Premier League, może się okazać szokiem dla piłkarzy? Kiedyś w Wiśle takim było nastanie czasów Dana Petrescu. Po kilku miesiącach pracy z nim piłkarze zaczęli apelować do prezesa Cupiała: "Niech pan go zabierze, bo on nas wykończy tymi treningami"! Szatnia Legii zdominowana jest przez zawodników technicznych, a nie fizycznych.

- Ale technicznych na polską ligę. Mistrz Polski musi zagrać w czwartej rundzie kwalifikacji. Lista drużyn jest znana i dokładnie wiadomo, kto tam jest. Przypadkiem mogą tam trafić dwa-trzy jak np. Szachtior Karaganda, czyli bardziej egzotyczne, ale zazwyczaj poparte bardzo dużymi budżetami.

- Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy: przez najbliższe trzy lata my jako Legia, a inne polskie kluby przez najbliższe 10 lat, w czwartej rundzie kwalifikacji do Champions League nie wyjdziemy naprzeciwko drużyny, od której będziemy piłkarsko lepsi. Wobec tego musimy górować w innych aspektach, takich jak szybkość, siła, przygotowanie fizyczne, taktyczne i mentalne. Musimy być zdyscyplinowani i złapać szczyt formy we właściwym momencie. Oczywiście liczymy również na to, że nasi zawodnicy - szczególnie ci młodzi - będą się właściwie rozwijali i dzięki temu z roku na rok będziemy lepsi również piłkarsko. Ten rozwój jest ważny, ale wymaga czasu. To nie jest tak, że przyjście jednego-dwóch zawodników podniesie znacząco poziom zespołu. Rzecz jasna, rasowemu napastnikowi o to łatwiej, bo taki Danijel Ljuboja od czasu do czasu potrafił wypracować i strzelić bramkę, ale trzeba też pamiętać, że ten sam piłkarz miał kilkadziesiąt spalonych i masę egoistycznych zagrań. Zatem to nie jest czarno-białe.

- Droga do europejskiego poziomu piłkarskiego zajmuje kilka lat. Może się uda trafić do Ligi Mistrzów niejako na skróty, organizacją, taktyką, dyscypliną, przygotowaniem fizycznym i mentalnym. Niedużo nam brakuje. Dwumecz ze Steauą Bukareszt pokazał, że rywal jest lepszy, ale to nie była przepaść.

Ale jak z tą szatnią będzie? Zniesie Berga lepiej niż przed laty Wisła Dana Petrescu?

- Petrescu był najlepszym trenerem, jakiego mieliśmy w Polsce w ostatnich latach. On robi niesamowitą karierę, gdzie się tylko pojawi. Prawdopodobnie w przyszłym sezonie wyląduje w Premier League.

- Uważam, że nasza szatnia poradzi sobie. Wydaje mi się, że mentalność polskich piłkarzy w ostatnich latach się zmieniła. Może nie wszyscy, ale większość piłkarzy Legii chce zrobić progres i marzy o tym, aby się piłkarsko rozwinąć. Nawet jeśli nie są przyzwyczajeni do tego, aby funkcjonować w jakimś reżimie. Powiedzmy sobie, że piłkarze w Polsce nie są przyzwyczajeni nie tylko do ciężkiej pracy, ale do wielu innych rzeczy także. Właściwego odżywiania, spania. Ostatnio się dowiedziałem, że jeden z naszych chłopaków potrafi do czwartej rano grać w gry komputerowe, chociaż ma rano trening. Taka niby prosta sprawa - każdy człowiek wie, że trzeba osiem godzin spać przed treningiem, a dla niego nie jest oczywistością.

- Z drugiej strony, mam poczucie, że coraz więcej chłopaków - szczególnie tych z Legii - bardzo chce się rozwijać. Nikt łatwo nie odpuszcza. Chłopaki potrzebują kogoś, kto będzie przewodnikiem i pomoże im zrobić ten krok do przodu. Liczę na to, że będzie nim waśnie Henning Berg.

Czyli jest pan przygotowany na taki scenariusz, że owoce pracy Berga mogą nadejść dopiero po dłuższym okresie, a ewentualny początkowy szok dla zespołu może oznaczać utratę np. mistrzostwa Polski? Wiem, że to ciężko dopuścić do głowy, tym bardziej, że kluby, które gonią mają kłopoty z płynnością finansową.

- To się okaże, ale goniącej nas grupy nie ograniczałbym do Górnika i Wisły. Po podziale punktów Lech będzie miał do nas tylko cztery punkty straty. Poznaniacy mają wyrównaną i szeroką kadrę, która powinna grać na wysokim poziomie. Przynajmniej w naszej lidze. Ta drużyna powinna być w pierwszej trójce.

Zaskakuje pana fakt, że najmocniej depczą po piętach Górnik z budżetem 11 mln zł i mająca swoje problemy Wisła?

- Nie zaskakuje mnie, ale w wypadku Górnika słyszałem, że tam długu jest bardzo dużo, choć nie wiem, ile prawdy jest w tych pogłoskach. Od zawsze mówiłem, że Jan Urban i Adam Nawałka to dwóch najlepszych trenerów w Polsce, choć każdy z nich prezentuje nieco inne podejście do zawodu. Z tego co wiem, Adam Nawałka bardzo zwracał uwagę na dyscyplinę, reżim i jego drużyna była dobrze przygotowana fizycznie. Do tego zabrzanom dopisało szczęście i pozytywny zbieg okoliczności. Chociażby to, że nie grali w pucharach, wystrzelił Zachara, Nakoulma gra na swoim wysokim poziomie, Olkowski radzi sobie również dobrze. Do tego doszedł Sobolewski, którego w takiej formie nie widziałem od bardzo dawna. To dla mnie najlepszy defensywny pomocnik w Polsce i to zdecydowanie! On tego Górnika pociągnął, zwłaszcza przy tym, jak im się posypała obrona. To wystarczyło, aby być wiceliderem. Dodatkowo konkurentom pomogło to, że potknęliśmy się kilka razy, bo prawda jest taka, że my powinniśmy mieć z pięć punktów więcej. Do tego dochodzi podział punktów na koniec, więc walka o mistrzostwo Polski będzie ostra.

Nie dziwi pana, że trener Franciszek Smuda, z którym przekomarzał się pan na łamach mediów, tak dobrze radzi sobie z Wisłą?

- Po pierwsze, trzeba oddać cesarzowie, co cesarskie. Liczy się wynik, a za ten Smudzie należy się szacunek i tu nie ma dwóch zdań. Natomiast nie zmieniam opinii, co do podejścia trenerskiego pana Smudy i uważam, że prawdopodobnie jest tak, że ta drużyna potrzebowała takiego właśnie trenera i ... daj Boże! W Wiśle też mieli dużo pozytywnych zbiegów okoliczności. Paweł Brożek wypalił, wygrał im kilka meczów niemal w pojedynkę. Ze trzy wygrał dosłownie sam. Wisła wygrywała 1-0 po takim strzale Brożka, którego nie oddałby nikt inny w Polsce. Dodatkowo rundę życia zagrał bramkarz Miśkiewicz. Tak jest w piłce. Z nami wygrali 1-0, choć równie dobrze mogło być 0-0 i już nasza przewaga nad Wisłą byłaby większa.

Bogusław Leśnodorski w poszukiwaniu śniegu w polskich Tatrach./Tomasz Krzyżanowski/INTERIA.PL

Porozmawiajmy o planowanych przez Legię wzmocnieniach. Monitorujecie rynek krajowy, czy nastawiacie się na zagranicę?

- Monitorujemy, ale polski rynek oszalał. Jak ktoś jeszcze słyszy, że o zawodnika pyta Legia, to cena rośnie już niebotycznie. Henning Berg został trenerem Legii również dlatego, że jest osobą znaną z dobrego podejścia do młodzieży i z rozwijania talentów.

- Szkoła hiszpańska - to filozofia, której hołdował Jan Urban - zakłada, że zawodnik, który przychodzi do pierwszej drużyny umie grać w piłkę na wysokim poziomie. Tymczasem w polskiej lidze wielu chłopaków, którzy trafiają do niej, nie potrafi grać w piłkę. Dlatego powinni mieć zindywidualizowany trening, stawiający na ich rozwój.

- To jeden z tematów, o których z Bergiem rozmawialiśmy. Berg właściwie zaczął od tego, że chce mieć w sztabie trenera od rozwoju indywidualnego. Człowieka, który od strony piłkarskiej, fizycznej i mentalnej pracuje z tymi piłkarzami, pilnuje ich. Pracuje szczególnie z młodymi, aby osiągali krótko-, średnio- i długoterminowe cele czyniące ich lepszymi piłkarzami. Tego brakowało mi najbardziej, a Berg jest do takiej pracy absolutnie przekonany. Jego filozofia jest taka - wszyscy zawodnicy muszą się rozwijać indywidualnie, aby na koniec tworzyć lepszy zespół.

Jak trafiliście na trenera Berga?

- Był w orbicie kilkudziesięciu fachowców, którymi się interesowaliśmy. Podobnie, jak z piłkarzami, których sprowadzamy, mamy w klubie kilka osób, które się znają na temacie. Wolnych trenerów, którzy mogliby do Legii trafić jest 25, a napastników - powiedzmy, że 30. Znamy ich wszystkich. Wszystkich oglądamy i z wszystkimi rozmawiamy. Szliśmy w kierunku fachowców, którzy byli piłkarzami, a Berg do nich należy. Z wieloma trenerami się spotykaliśmy, jeździliśmy na mecze, oni przyjeżdżali do nas.

Czyli Henning Berg nie jest randką w ciemno?

- Mam nadzieję, że nie, choć nigdy nie wiadomo. Łatwo się mówi, a życie wszystko weryfikuje.

Jakie macie priorytety transferowe, poza napastnikiem?

- Z transferami jest śmiesznie, bo widzę oceny szóstki piłkarzy, która trafiła do Legii przed sezonem, czy w ciągu całego roku 2013. Właściwie wszyscy grają w pierwszym składzie. Tomek Jodłowiec zagrał w kadrze dwa najlepsze mecze, Brzyski jest wyróżniającym się lewym obrońcą, Dossa Junior w naszej ocenie jest jednym z lepszych stoperów w Polsce, Bartek Bereszyński w mojej ocenie jest pierwszym prawym obrońcą  w lidze. Zatem dwie osoby, które się nie przebiły, a i to jest zbyt mocne słowo jak na półroczny ich pobyt w Legii, to Helio Pinto i Łukasz Broź. Pamiętajmy, że Helio nie był przygotowany, a i tak strzelił pięć bramek i miał dwie asysty, choć grał niewiele. Jak na gościa, który grał na pozycji numer "osiem" to dobry wynik. Na dodatek zdobył dwa gole z rzutów wolnych, czego Legii dotąd brakowało. Transferowym niewypałem nie można nazwać również Łukasza Brozia.

- Dalej będziemy szli w tym kierunku. Chcemy nadal wzmacniać zespół, również przy pomocy młodych Polaków. Nie zapominamy o naszej młodzieży. Na pierwszy obóz zimą pojedzie Jagiełło i sześciu innych młodych. Zobaczymy, jak się będzie rozwijał.

Jaki macie pomysł na napastnika?

- Mamy, ale szczegółów nie mogę zdradzić. Nie będzie nim Paixao. Sprowadzamy piłkarza z zagranicy.

Nadal zamierzacie wypożyczyć Wolskiego?

- Rozmawialiśmy o tym, ale Fiorentina będzie wolała wypożyczyć go do włoskiej Serie B. Gdybyśmy chcieli Rafała, musielibyśmy przejąć jego pensję i byłaby ona najwyższa w lidze. Nie chodzi mi tylko o unikanie kominów płacowych, ale bardziej o dbanie o naszych chłopaków, by nie decydowali się na kończenie kariery, zanim ona na dobre się zaczęła.

Wracając do Wolskiego, nie ma co ukrywać, że miniony rok był sportowo dla Rafała stracony. Uważamy, że powinniśmy mu pomóc. Jeśli tylko będziemy mogli to zrobić, to postaramy się.

Jest pan gotów na straty transferowe?

- Zawsze trzeba być na nie gotowym. Tym bardziej, że kilku chłopaków ma wpisane w kontrakty kwoty odstępnego.

I nie są one na poziomie 150 mln euro, jak mają w Barcelonie.

- Ale i tak jest lepiej niż było, bo każda z klauzul przekracza dwa miliony euro. Jeszcze rok temu mieliśmy klauzule rzędu kilkuset tysięcy euro.

- Wraz z nadejściem Berga będziemy chcieli zmienić wyraźny podział, który istniał w Legii - na pierwszą drużynę i resztę klubu. Ja uważam, że wszyscy musimy tworzyć jedną rodzinę, bo wszyscy pracują na sukces. Piłkarze, pracownicy klubu i kibice. Na świecie w dużych klubach do tego dochodzą jeszcze media, które są z klubami kojarzone, bądź starają się szukać tego, co jest dobre, a nie tylko to, co jest złe. A w Polsce jest tak, że dostajesz po głowie od wszystkich mediów.

- Nie ma innej drogi - wspólnie z kibicami tworzymy ten klub. Wierzę też w misję wobec społeczności lokalnej, w tworzenie klubów wielosekcyjnych.

Takich jak Barcelona?

- Flagowym przykładem tego jest Barcelona, w pewnym stopniu także Cracovia. Ona ma nie tylko futbol, ale też np. silny hokej. My na jego odbudowę dajemy sobie trzy lata.

- Wielosekcyjność powoduje, że społeczność klubu rośnie jak na drożdżach, wywiera pozytywny wpływ na rozwój dzieci i młodzieży. Wszczepia się im w DNA, kluby są oparte o konkretne wartości. Wartości, za którymi warto podążać. Dlatego boli mnie bardzo, gdy jesteśmy przedstawiani jak jacyś rasiści. W Legii nie ma takiego problemu jak rasizm. Boli mnie, gdy cała retoryka chuiligańska jest z nami łączona. Wiadomo, że są kibice chuligani, ale słowo "chuligan" w kontekście społecznym ma zupełnie inny wydźwięk. Wizerunek kibica, jaki często prezentują media, jest totalną manipulacją.

Rozmawiał w Zakopanem: Michał Białoński 

INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem