Partner merytoryczny: Eleven Sports

Białas: Legia nie wyciągnęła wniosków po zimie 2012 roku

- Godząc się na transfer Radovicia Legia nie wyciągnęła wniosków z tego, co stało się w zimie 2012 roku, gdy w jednym oknie transferowym odeszli Borysiuk, Rybus i Komorowski. Nie można upiec wszystkich pieczeni na jednym ogniu. Pieniądze dla klubu są ważne, ale Legia straci znacznie więcej, jeśli np. nie zagra o Ligę Mistrzów - powiedział w rozmowie z Interią były trener stołecznego zespołu Stefan Białas.

Lechita Karol Linetty (z lewej) w starciu z Tomaszem Jodłowcem z Legii
Lechita Karol Linetty (z lewej) w starciu z Tomaszem Jodłowcem z Legii/Bartłomiej Zborowski/PAP

W rozmowie z Interią Stefan Białas skomentował aktualną sytuację w grupie mistrzowskiej Ekstraklasy, która po porażce Legii z Lechem (1-2) uległa zmianie. Były trener m.in. Legii Warszawa, Jagiellonii Białystok i Cracovii wskazał przyczynę słabszej gry stołecznej drużyny w rundzie wiosennej oraz powiedział, kto jego zdaniem będzie czarnym koniem finiszu rozgrywek.

Interia: Jak pan ocenia sobotni hit Ekstraklasy Legia - Lech?

Stefan Białas: Dla mnie zwycięstwo Lecha było mimo wszystko niespodzianką. Myślałem, że wygrany Puchar Polski będzie dla Legii dodatkowym atutem i bodźcem do tego, by ten zespół kroczył pewnie po tytuł mistrza. Tymczasem pierwsza połowa była w wykonaniu legionistów słaba, praktycznie nie stworzyli sobie oni sytuacji pod bramką Lecha, a kontry poznaniaków wyglądały groźnie. Potem nadeszły cztery minuty po przerwie, które wstrząsnęły Legią. Dwie stracone bramki i piłkarze Legii zgubili gdzieś koncepcję. To był zimny prysznic, po którym legionistów stać było tylko na jedną bramkę. To zdecydowanie za mało.

Co zadecydowało o porażce Legii w starciu z Lechem?

- Legia zaczęła ten mecz za bardzo "po senatorsku" i została skarcona. Piłkarze poczuli się zbyt pewnie po zwycięstwie w Pucharze Polski. Stadion był pełny, atmosfera świetna i zawodnicy zaczęli spotkanie tak, jakby sądzili, że mecz sam się wygra. Poza tym, podobnie jak wielu kibiców, uważam, że od początku powinien zagrać Orlando Sa. Z całym szacunkiem dla Marka Saganowskiego, jestem zdania, że to Portugalczyk wywiera bardziej pozytywny wpływ na grę drużyny. Orlando jest skuteczny i moim zdaniem to on powinien być pierwszym wyborem. "Sagan" mógłby wchodzić na końcówki, bo potrafi wykorzystać zmęczenie przeciwników.

Po 31. kolejkach Legia ma aż dziewięć porażek. Czy to nie zbyt wiele jak na drużynę, która ma ambicje grać w Lidze Mistrzów?

- Jak na zespół walczący o mistrzostwo, to bardzo dużo. Na razie nie ma co narzekać, bo Legia wciąż jest w tabeli tuż za liderem. Ale jak na możliwości kadrowe stołecznej drużyny, sądzę, że nie realizuje ona pełni potencjału. Legia zdobywa za mało punktów, a system rotacji w składzie jest dla mnie niezrozumiały. Przypomnijmy sobie rundę jesienną - najpierw Superpuchar przegrany na własne życzenie, potem granie dwoma różnymi jedenastkami w kolejnych meczach. Żaden klub w Europie tak nie gra! Oczywiście kilku zawodników wchodzi, gdy koledzy są zmęczeni, ale cała jedenastka to za dużo. Błędy popełnione w pierwszej fazie sezonu do teraz przynoszą negatywny efekt. W konsekwencji jeden przegrany mecz w finałowej fazie ligi wystarczył do tego, by Legia się pogubiła i musiała oglądać plecy Lecha. Teraz nie wszystko zależy od legionistów.

Co powinien zrobić trener Henning Berg, aby drużyna znowu zaczęła grać na wysokim poziomie?

- On jest najbliżej zespołu i wierzę w to, że wie, co trzeba zrobić. Obawiam się jednak, że Legii w decydującej fazie sezonu będzie brakowało zgrania i takiej "żelaznej jedenastki", która często potrafi przechylić szalę zwycięstwa w wyrównanym meczu na swoją stronę. Te dziewięć porażek, o których wspomnieliśmy, to jest duża liczba. Szczególnie, że Lech przegrał tylko cztery razy. Ta różnica jest dość duża i może mieć negatywny wpływ na zawodników Legii. Poza tym pokazuje ona rywalom, że mistrz kraju jest do pokonania. W fazie finałowej sezonu legioniści będą się mierzyć tylko z trudnymi rywalami, a tymczasem tracili już punkty ze słabszymi zespołami: np. Łęczną czy Bełchatowem. Niespodzianki są oczywiście dobre dla kibiców, Legia na wpadki mogłaby jednak pozwalać sobie choćby w Pucharze Polski. W lidze stołeczny zespół powinien budować pozycję hegemona, bo ma budżet, który go do tego predestynuje.

Jaka jest największa różnica pomiędzy Legią z jesieni, która potrafiła wygrywać w Lidze Europy a tą z wiosny - nieregularną i zawodzącą kibiców?

- Odejście Radovicia zachwiało tym zespołem. Brakuje jego współpracy z Ondrejem Dudą. Legia nie jest już tak pewna, nie wygląda na zespół, który w każdej chwili może zaskoczyć rywala. Moim zdaniem mistrzowie Polski nie wyciągnęli wniosków z tego, co stało się w zimie 2012 roku, gdy w jednym oknie transferowym odeszli Borysiuk, Rybus i Komorowski. Nie można upiec wszystkich pieczeni na jednym ogniu. Pieniądze dla klubu są oczywiście ważne, ale Legia straci znacznie więcej, jeśli np. nie zagra o Ligę Mistrzów. Wejście do fazy grupowej tych rozgrywek byłoby dla klubu wielkim zastrzykiem finansowym, przy którym pieniądze ze sprzedaży Radovicia to prawie nic.

Czy Michał Masłowski jest w stanie zastąpić Radovicia?

- Przyszedł z Zawiszy, gdzie presja i wymagania są znacznie mniejsze. To bardzo dobry zawodnik, ale potrzebuje czasu aby grać na swoim najlepszym poziomie. Tego czasu w nowym systemie rozgrywek brakuje. Wzrosła liczba meczów, faza finałowa trwa niespełna miesiąc. Nie ma czasu na wielkie eksperymenty. Berg to rozumie i w sobotnim meczu z Lechem wpuścił na boisko sprawdzonych Sa i Guilherme. Osobiście żałuję trochę, że szansy nie dostał Jakub Kosecki, który potrafi zrobić spore zamieszanie. Ten zawodnik w poprzednich sezonach pomagała drużynie zdobywać tytuły.

Co pan sądzi o bojkocie mediów, jaki urządzili sobie po zdobyciu Pucharu Polski piłkarze Legii?

- Jako trener i piłkarz większość czasu spędziłem za granicą i dla mnie ten bojkot jest dziwny. Parę tygodni temu we Francji zawodnicy PSG i Olympique Marsylia również ogłosili, że nie będą rozmawiać z prasą, ale trwało to bardzo krótko. Zawodnicy muszą zrozumieć, że żyją z tego, co klubowi dają sponsorzy, a w ich interesie jest to, aby o piłkarzach pisać dużo i - najlepiej - dobrze. Uważam, że jeśli piłkarze mieli jakiś konkretny problem z dziennikarzami, to mogli usiąść wspólnie do stołu i sobie go wyjaśnić.

Czy oprócz Legii i Lecha jest jeszcze jakiś zespół, który pana zdaniem może w tym sezonie powalczyć o mistrzostwo Polski? W końcu Jagiellonia traci do lidera tylko cztery punkty, a Wisła Kraków - pięć.

- Do końca zostało jeszcze sześć kolejek i aż osiemnaście punktów do wzięcia. W ostatni weekend bardzo przekonywująco wypadła Wisła Kraków, która pokonała Górnika aż 4-1. To zwycięstwo powinno dodać wiślakom animuszu i może będzie pierwszym krokiem do mistrzostwa. Wisła ma trudniejszy terminarz niż Legia i Lech, ale stać ją na wiele. Myślę, że trener Moskal ma dobry wpływ na ten zespół. Krakowską drużynę stać na to, by zagrozić zespołom, które są przed nią. Teraz wszystko w nogach piłkarzy spod Wawelu.

Już wiadomo, że w kolejnym sezonie reforma Ekstraklasy nadal będzie obowiązywała. Jak Pan ją ocenia?

- Nie jestem nią zachwycony. Dzielenie punktów nie jest w porządku wobec tych, którzy zebrali ich najwięcej po fazie zasadniczej sezonu. Oglądając mecze 31. kolejki, miałem wrażenie, że Wisła złapała teraz drugi oddech i może być czarnym koniem rozgrywek. Niewykluczone, że "Biała Gwiazda" w tym sezonie sporo zyska na reformie Ekstraklasy. Wisła może być nawet mistrzem, jeśli tylko utrzyma formę, jaką zaprezentowała w meczu z Górnikiem. Teraz wiślacy będą na fali.

Rozmawiał: Bartosz Barnaś

INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem