Partner merytoryczny: Eleven Sports

Bartosz Bosacki: "Łaty" reprezentacji nie osłabiają zespołu

- Gdyby ktokolwiek z naszej reprezentacji powiedział, że jedziemy na mundial, byłby to pierwszy krok do tego, żeby do Rosji nie pojechać - przekonuje w rozmowie z Interią Bartosz Bosacki. Były kapitan Lecha Poznań, reprezentant Polski, który w MŚ w 2006 strzelił dwa gole, opowiada też o szansach "Kolejorza" na tytuł, reformie rozgrywek i... powrocie na boisko.

Bartosz Bosacki w roli kapitana Lecha Poznań w 2011 roku
Bartosz Bosacki w roli kapitana Lecha Poznań w 2011 roku/AFP

Łukasz Szpyrka, Interia: Czy po wygranej z Czarnogórą (2-1) może pan powiedzieć, że jest przekonany, że awansujemy na MŚ w Rosji?

Bartosz Bosacki, były reprezentant Polski i kapitan Lecha Poznań: - Nie mogę powiedzieć, że jestem przekonany. Każdą przewagę można roztrwonić, bo jeszcze cała runda rewanżowa. Trzeba o tym pamiętać. Gdyby ktokolwiek z tej reprezentacji powiedział, że jedziemy na mundial, byłby to pierwszy krok do tego, żeby do Rosji nie pojechać. Znając trenera Adama Nawałkę i naszych reprezentantów, takiego myślenia tam nie ma. Tylko takie podejście gwarantuje dobry styl i determinację do końca eliminacji MŚ. Jak na razie, w dotychczasowych meczach, pokazujemy, że zasługujemy na awans. Oby tak pozostało.

W czerwcu "Biało-czerwoni" zmierzą się w kluczowym meczu z Rumunią. W tym spotkaniu nie zagra pauzujący za kartki Kamil Glik. Pan był środkowym obrońcą, więc kto mógłby go zastąpić na tej pozycji?

- Każdy z tych, których wytypuje Nawałka. Nie chcę wchodzić w personalia. Czasem selekcjoner stawia na kogoś, kto nie był pewniakiem, co sprawia niespodziankę. Przypominam jednak, że nigdy nie zdarzyło się, by ten zawodnik zawiódł. Kartki i kontuzje są nieodłączną częścią piłki i trzeba się z tym liczyć. Wchodzi ktoś, by załatać dziurę, ale nie są to "łaty", które osłabiają zespół. Kamil Glik ma naprawdę udany sezon i faktycznie ciężko będzie go zastąpić, ale zaufajmy trenerowi.

Może awaryjnie powołać Bartosza Bosackiego? Swego czasu przyniosło to efekty.

- (śmiech) Dlaczego nie! Musiałbym dostać sygnał już dziś, żeby zbudować formę.

Zdążyłby pan w trzy miesiące?

- Trudno powiedzieć. Ciągle jestem aktywny, dużo biegam. Brakowałoby mi jedynie ogrania.

Mówiąc poważnie, znakomitą formę utrzymuje Arkadiusz Głowacki, który jest od pana tylko cztery lata młodszy. Pan nie miał ochoty, by dłużej pograć?

- Miałem. Myślałem, że będę kontynuował karierę jeszcze przez rok lub dwa. Kończyłem jednak w dziwnej sytuacji, ale nie chcę dziś do tego wracać. Wszystko nie było takie proste. Arek natomiast jest ode mnie młodszy, więc może jeszcze grać. Zresztą, nie zaglądajmy nikomu w metrykę. W lidze wciąż występują jeszcze starsi od Arka, prezentują dobrą formę i nie oddają miejsca młodym.

Z Lecha Poznań pamięta pan jeszcze Wojciecha Gollę? To środkowy obrońca, który coraz lepiej spisuje się w holenderskim NEC Nijmegen. Może byłby ciekawym rozwiązaniem dla Nawałki?

- Możliwości miał duże. Jeśli wciąż się rozwija, to jak najbardziej. Pamiętajmy też o innym byłym piłkarzu Lecha, Marcinie Kamińskim. Też regularnie gra w 2. Bundeslidze, więc można mu się przyjrzeć. Jemu jednak lekką krzywdę zrobił Smuda, który trochę za wcześnie zabrał go na ME, gdzie Kamiński nie wystąpił. Zaufajmy jednak trenerowi Nawałce. Powtórzę, dotychczasowe jego decyzje pokazują, że się nie myli.

Lech Poznań jest głównym faworytem do zdobycia mistrzostwa Polski, czy tylko jednym z faworytów?

Jednak jednym z faworytów. W tej chwili prezentuje dobrą formę, ale do końca sezonu zostało trochę czasu. Z doświadczenia wiem, że różnie to bywa i trzeba utrzymać równą dyspozycję przez cały czas. Trzymam jednak kciuki za mój były klub.

Co w Poznaniu zmienił Nenad Bjelica? Lech w zasadzie nie został wzmocniony, a wiosną prezentuje się bardzo dobrze.

- Poukładał drużynę, co widać, ale też zrobił jedną ważną rzecz. Zadbał o atmosferę w szatni, która teraz wydaje się zdecydowanie lepsza. Trzeba mieć jednak w pamięci poprzedni sezon, kiedy to w rundzie zasadniczej "Kolejorz" grał dobrze, a w finałowej słabiej. Taki jest sport. Bjelica musi się postarać, by poznańska lokomotywa jechała w takim tempie do końca rozgrywek.

Cztery zespoły wyraźnie przewodzą stawce. To: Jagiellonia Białystok, Lech Poznań, Legia Warszawa i Lechia Gdańsk. Ktoś odpadnie z wyścigu po tytuł?

- Te cztery drużyny powinny bić się do końca. Wiele jednak może się zdarzyć, bo pamiętajmy o tym dzieleniu punktów. Tabela wtedy się spłaszczy, a ten, kto złapie formę w rundzie finałowej, może wyskoczyć. Może to być nawet ktoś spoza tego zestawu, kto poprzewraca tabelę i namiesza. W tym systemie trzeba przygotować zespół na dłużej, by nie było słabych momentów.

To uroki reformy ESA37. Podoba się panu ten system rozgrywek?

- Dla kibiców jest atrakcyjniej, bo meczów jest więcej, a w dodatku są emocje. Wolałbym jednak, żeby odbywała się jedna faza, bez tej dodatkowej rundy finałowej, a żeby meczów było więcej. Zdaję sobie sprawę, że Ekstraklasa nie ma obecnie odpowiedniego zaplecza, szczególnie jeśli chodzi o finanse. Jest problem z dokooptowaniem nawet dwóch drużyn z niższej ligi, które zapewniłyby odpowiedni poziom sportowy i organizacyjny. Budżety w poszczególnych ligach znacząco się różnią.

- O reformę trzeba zapytać w klubach. Powinni się wypowiedzieć ludzie, którzy zajmują się tym od strony organizacyjnej i sportowej. To do nich powinno należeć ostateczne słowo, bo to przecież kluby najwięcej mogą na takich rozgrywkach zyskać lub stracić.

Rozmawiał Łukasz Szpyrka

Czarnogóra - Polska 1-2. Robert Lewandowski: Nie zagraliśmy perfekcyjnie. Wideo/Michał Białoński/INTERIA.TV
INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem