Partner merytoryczny: Eleven Sports

Aleksander Kaniszczew, pierwszy po wojnie obcokrajowiec w Legii Warszawa: Zaskoczyło mnie to, że w Polsce piłkarze pili jeszcze więcej niż w Rosji

W czasach kiedy w jednym okienku transferowym Legia Warszawa kupuje pięciu obcokrajowców, trudno wyobrazić sobie rzeczywistość, gdy nie było ich w tym klubie w ogóle. Dopiero w 1991 r. do stolicy przyjechał pierwszy po II wojnie światowej zagraniczny gracz - pomocnik Aleksander Kaniszczew.

Strefa Euro 12:00 - Blondi pyta, kto jest faworytem (odc. 22.)/IPLA

Pierwszym był też Rosjanin, bramkarz Paweł Akimow, wzięty do niewoli po Bitwie Warszawskiej w 1920 r. W 1937 r. uzyskał jednak polskie obywatelstwo. Można go więc traktować także jako swojego, wtedy Kaniszczew byłby pierwszym obcokrajowcem w historii mistrza Polski.

Wiele w Legii nie pograł, bo już w trzecim spotkaniu z Górnikiem Zabrze odniósł kontuzję, która zakończyła jego karierę. Zanim trafił do naszego kraju występował m.in w Zenicie Leningrad, Daugavie Ryga i Metaliście Charków. W Petersburgu jest dziś bardzo szanowaną i cenioną personą. Na początku lat 90. zajął się biznesem, zainwestował w przemysł spirytusowy. Zarobił na tyle dużo, że postanowił założyć fundację "Zenit-84", która pomaga weteranom tego klubu, którzy znaleźli się w trudnej sytuacji materialnej. Nazwa funkcji nawiązuje do jedynego mistrzostwa dla klubu z Leningradu za czasów ZSRR w 1984 r. Kolejne klub zdobył już za czasów swojego wielkiego sponsora "Gazpromu" w 2007 r.

Komentujemy każdy mecz Euro na żywo - Posłuchaj naszych relacji!

Strefa Euro - zaprasza Paulina Czarnota-Bojarska i goście - Oglądaj!

Z Kaniszczewem spotkaliśmy się w pubie "The Wall", niedaleko Pietrowskiego - dawnego stadionu Zenita.

- To lokal, w którym regularnie spotykamy się z innymi weteranami Zenita - wyjaśnił. Znają go tam wszyscy. Choć w zespole obecnego mistrza Rosji spędził tylko dwa sezony -1986 i 1987 (za czasów ZSRR liga grała tam systemem wiosna-jesień), to były legionista jest jednym z najbardziej szanowanych piłkarzy tamtych czasów.

W Legii pojawił się pan na chwilę i od razu zniknął. Co się z panem działo?

- Kiedy zakończyłem karierę w Legii, poszedłem na operację i zacząłem się rehabilitować po kontuzji. Nie wyglądało to dobrze, więc zacząłem się rozglądać za jakimś biznesem. Trafiłem w dziesiątkę, także dzięki moim znajomościom z czasów kariery na Łotwie i w Polsce. Uznałem, że nie ma żadnego sensu przedłużać grania. Dobrze mi szło w biznesie, a to były lata 90., czas kiedy w Rosji żyło się bardzo cieżko. Wielu moich kolegów, których znałem z gry w Zenicie znalazło się w bardzo trudnym położeniu. Wpadłem w tedy na pomysł, że założę fundację pomocy dla weteranów naszego klubu. No i tak to się zaczęło, a potem poszło. Bardzo dobrze poszło. Zaczęliśmy spotykać się, grać regularnie, jeździć na turnieje. Kiedy piłkarz kończy karierę, to nagle znajduje się pośrodku niczego. Nie ma co ze sobą zrobić. A my przedłużaliśmy nasze futbolowe życie. Organizowaliśmy treningi, mecze, spotykaliśmy się przynajmniej raz na tydzień. To się rozkręciło tak, że objechaliśmy pół świata. Kilka razy jeździliśmy na turnieje weteranów do USA, byliśmy w Kandzie, Japonii, wielu krajach Europy - po kilka razy w Niemczech, Austrii. Bardzo dużo tego było. I myślę, że udało nam się osiągnąć to co sobie założyłem, żeby ci emerytowani piłkarze znowu poczuli się ludźmi. To było bardzo ważne.

Aleksander Kaniszczew/INTERIA.PL

Kto grał w waszym zespole? Jakieś nazwiska, gwiazdy?

- Nie będę nikogo wyróżniał. To byli najwięksi piłkarze z naszego miasta Leningradu, obecnego Sankt Petersburga, plus kilku innych, którzy u nas występowali, ale nie byli stąd. Proszę sobie popatrzeć na skład Zenita, który zdobył mistrzostwo ZSRR w 1984 r. Oni w większości grali w naszym zespole weteranów. Nie licząc tych, którzy niestety w międzyczasie zmarli. Poza nimi my wszyscy piłkarze występujący w latach 80. i na początku lat 90. cały czas jesteśmy w treningu. Spotykamy się i regularnie gramy, choć jesteśmy koło sześćdziesiątki.

A czy wykorzystał pan jakieś kontakty z czasów gry w Polsce, żeby spotkać się z naszymi weteranami?

- Bardzo tego żałuję, ale nie mam już żadnych kontaktów z byłymi kolegami z Polski, ani z tymi, z którymi grałem z Stilonie Gorzów, ani z Pogoni Szczecin, ani z tymi z Legii. Menedżer, który mnie tam sprowadził i dzięki któremu miałem kontakty z Polską niestety nagle zmarł i wszystko się pourywało.

Trafił pan do Legii w bardzo ciężkich czasach. W klubie raczej się nie przelewało...

- To prawda. Było ciężko, pieniędzy nie było. Chciałbym się urodzić w tych czasach i grać w Zenicie i Legii. To zupełnie inny świat. Ale cieszę się, że moim byłym klubom teraz tak dobrze się wiedzie.

No to teraz poproszę z nazwiskami. Najlepszy piłkarz tamtej Legii?

- Wszystkich oczywiście nie pamiętam i trudno byłoby mi wymienić nasz skład. Ale najlepszym naszym piłkarzem był wtedy Jacek Zieliński. Fantastyczny obrońca, wielka klasa. On jest może jakoś spokrewniony z Piotrem Zielińskim z waszej reprezentacji.

Nie. Zieliński, to u nas popularne nazwisko.

- Nie wiedziałem, ale oni obaj to fantastyczni piłkarze. Jacek pracuje nadal w Legii? To świetnie. Wspominam go bardzo dobrze. Klasa człowiek i obrońca.

A z drugim Rosjaninem z Legii tamtych czasów, Siergiejem Szestakowem ma pan jakiś kontakt?

- Tak, czasem do siebie dzwonimy. On nie jest z Petersburga, mieszka w Moskwie. Tam ma pracę. On jest cenionym fachowcem w Rosji, był skautem CSKA. Wszystko u niego w porządku.

Stadion Zenita robi wrażenie, klub strasznie urósł, jest pewnie najbogatszy w Rosji. Pamiętają o weteranach?

- Oczywiście. Wspierają nas, cały czas. Nie wiem, jak w Polsce, ale u nas dba się teraz o takie sprawy, jak historia klubu, szanuje się byłych zawodników. Zawsze mamy darmowe bilety na mecze. Nawet na reprezentację, jak gra w Petersburgu. Właśnie byliśmy dużą grupą na meczu Rosja - Finlandia. Jesteśmy gośćmi honorowymi i nie ma z tym żadnych problemów.

Kto finansował waszą fundację?

- Kto? Na początku przede wszystkim ja. Wszystko zaczęło się od mojego wkładu. Potem zaczęli się pojawiać inny sponsorzy, których ja załatwiałem.

Co panu zapadło w pamięć z czasów gry w Polsce?

- Wszystko wspominam bardzo miło. Chcę podkreślić, że nigdy nie powiedziałem o waszym kraju złego słowa, bo nie miałem ku temu powodów. Naprawdę wszyscy odnosili się do mnie bardzo przyjaźnie, kto mógł pomagał. Ludzie byli serdeczni. Podobało mi się. Wasza piłka też. Zdaję sobie sprawę, że to był ciężki czas dla piłki w Polsce. Notorycznie brakowało pieniędzy, co się odbijało na poziomie gry. Do współczesnej piłki nawet nie ma co tego porównywać. Czasem w telewizji oglądam mecze z Polski, widzę jakie macie stadiony, ilu kibiców przychodzi. To jest coś zupełnie innego niż za moich czasów. W Rosji tak samo. Wszystko się pozmieniało.

Ale w historii polskiej piłki się pan zapisał. Kaniszczew to pierwszy po II Wojnie Światowej obcokrajowiec, który zagrał w Legii, a w Pogoni pierwszy w ogóle.

- Niemożliwe? Naprawdę o tym nie wiedziałem. Czasy się zmieniły, bo jak patrzę na Legię to widzę mnóstwo obcokrajowców, ale Polaków na szczęście też. W Pogoni chyba jest podobnie. Do Szczecina akurat przyjechałem z moim kolegą z Zenita Arkadijem Afanasjewem, mistrzem z ZSRS z 1984 r. Widujemy się co tydzień, bo on gra w naszym zespole weteranów. Z Pogoni pojechał do Norwegii i tam zapuścił korzenie, do dzisiaj ma tam rodzinę, ale on sam wrócił do Petersburga. Fajnie nam tam było u was. Jest mi strasznie przykro, że polityka dzieli nasze kraje. Jak mnie ktoś pyta o Polskę, to mówię same dobre rzeczy, bo tak się u was czuliśmy.

A przed przyjazdem nie było żadnych obaw?

- Dlaczego? Jak tylko u was się znalazłem, to czułem się jakbym był u siebie w domu. Od pierwszego dnia. Było super, choć to zupełny przypadek, że się u was znalazłem. Po jednym z meczów rosyjskiej ekstraklasy podszedł do mnie pan Andrzej Kostrzewski, spytał czy nie chcę grać w Polsce. Byłem już po trzydziestce, a wtedy to był już schyłek kariery. Pomyślałem czemu nie. Chciałem zarobić, poznać inny kraj.

W Polsce rozgrał pan ostatni mecz w karierze. Zaledwie trzeci w Legii - na Łazienkowskiej z Górnikiem Zabrze w sezonie 1991/92.

- Pamiętam, że to był Górnik. Źle się wtedy czułem, bo dokuczała mi kontuzja. Żaden rywal do tego zakończenia kariery się nie przyczynił. Po prostu grałem z niezaleczonym urazem, który mi się odnowił. Miałem 33 lata, czułem się piłkarsko świetnie, fizycznie też. W Polsce naprawdę grałem bardzo dobrze do momentu tej kontuzji.

Legia rozgrywała wtedy jeden ze słabszych sezonów w historii. Ledwo utrzymała się w Ekstraklasie. Jakie pan, jako człowiek z zewnątrz, widział powody takiego stanu rzeczy?

- To proste - brakowało pieniędzy. Kadra była bardzo wąska, potrzebowaliśmy wzmocnień, a nie było kasy na nowych piłkarzy. Pamiętam takiego weterana, środkowego obrońcę, który nie powinien już występować na tym poziomie, ale grał, bo nie było nikogo innego.

Wszyscy polscy koledzy prowadzili wtedy sportowy tryb życia?

- Niestety nie. Alkohol był obecny. Nie dziwiło mnie to, bo takie rozrywki znałem też z Rosji. Ale zaskoczyło mnie, że wasi piłkarze pili jeszcze więcej niż u nas. Pamiętam, że mnie to wtedy zszokowało. Myślę, że to też był jeden z czynników, który miał wpływ na to, że rozegraliśmy tak kiepski sezon. Naprawdę pamiętam, że mieliśmy w składzie mnóstwo świetnych piłkarzy, ale imprezy przeszkadzały nam w dobrych występach.

Trochę o tych czasach napisał w swojej książce Wojciech Kowalczyk. Pamięta go pan?

- Oczywiście, że tak. To był wesoły chłopak, który strzelał dużo bramek. W ogóle pod tym względem to było tam wielu podobnych zabawowych chłopaków. Złego słowa nie powiem na atmosferę, bo była przyjacielska, nie było żadnych konfliktów. Trener też był w porządku.

Polska piłka tamtych czasów zaznaczona była korupcją. Zetknął się pan z tym w Polsce?

- Nie.

Ani razu?

- Nie.

Sezon po pana wyjeździe Legii zabrano mistrzostwo pod zarzutem korupcji.

- Niczego takiego nie było. Nic nie powiem na ten temat.

A jak panu podobała się postawa reprezentacji Rosji na Euro?

- Jeszcze niedawno takie mecze, jak z Finlandią, były u nas traktowane jak trening. Teraz po wyrównanym meczu ledwie wygraliśmy i byliśmy szczęśliwi jakbyśmy dokonali czegoś wielkiego. To mówi wiele o poziomie futbolu w Rosji. On strasznie się obniżył. Oglądaliśmy tu świetne mecze różnych reprezentacji. Poziom mistrzostw jest bardzo wysoki. Niestety nie dotyczy to Rosji. Mamy tylko pojedynczych dobrych piłkarzy, jak Miranczuk, czy Gołowin. Reprezentacja nie pokazała nic ciekawego.

Selekcjoner waszej Sbornej Stanisław Czerczesow to też były legionista. Doprowadził warszawski klub do mistrzostwa Polski na stulecie w 2016 r.

- Wiem, oczywiście, że wiem. Jak go w Polsce odbieraliście?

Srogi, wymagający, ze specyficznym dowcipem. Rezultaty miał świetne i wszyscy żałowali, że odszedł. Chyba jako jedyny trener, który sam rozwiązał kontrakt, a nie został wyrzucony.

- U nas też wszyscy go ceniliśmy. W 2018 r. graliśmy bardzo dobrze na mundialu, ale teraz poziom naszej reprezentacji jest dużo niższy. Czerczesow odbierany jest w Rosji, podobnie jak w Polsce. To co mówiliście, o srogości i dowcipach, to u nas widzimy to tak samo. Teraz mieliśmy jednak dużo trudniejszą grupę niż wtedy z Egiptem i Arabią Saudyjską na mistrzostwach świata. Dania i Belgia, to nie ten poziom. Teraz czekam jeszcze na turniej, w którym swój potencjał w końcu potwierdzi Polska. Oglądam waszych piłkarzy w innych ligach i jestem pod wrażeniem gry Lewandowskiego i Zielińskiego. Macie też kilku innych świetnych piłkarzy. Myślę, że stać was na dużo więcej niż prezentujecie na ostatnich turniejach i jestem pewien, że jeszcze obejrzę dobry turniej w wykonaniu Polaków.

Rozmawiał Artur Szczepanik

INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem