Adam Nawałka. Trener po przejściach i z autorskim kodem
Wrócił! Nawałka is back! Dawno nie było w polskiej lidze trenera, który by tak bardzo intrygował, przyciągał reflektory, a jednocześnie wzbudzał delikatny uśmiech swoimi tyradami, z których niewiele wynika. Porażka w inauguracyjnym spotkaniu na ławce Lecha Poznań doskonale wpisuje się w dobrze znany scenariusz – były selekcjoner nieraz pokazał, że potrafi się podnieść, bo jego życie piłkarskie zawsze składało się z niemałych upadków i jeszcze większych wzlotów. A jak ściągnął do Wisły jej późniejszą wielką gwiazdę Pawła Brożka? Trzy razy pukał do mieszkania rodziców.
Jeśli jednak warto dzisiaj znowu spojrzeć na Nawałkę, to trochę szerzej. Nie tylko jak na trenera, który miał w swojej karierze lepsze i gorsze momenty, z oczywistą przewagą tych pierwszych, ale jak na człowieka, który wprowadzał do polskiej piłki nowe trendy. Uczył zawodników właściwej higieny życia. Wymagał, jak się prowadzić, aby cały czas zachowywać gotowość do ciężkiego treningu.
Do historii przejdzie już pewnie jego stwierdzenie, którym najczęściej witał zawodników na zgrupowaniach reprezentacji: Jak forma?
Trener, Który Pokonał Niemców
Choć po latach pracy z kadrą można stwierdzić, że wielu pewnie odetchnęło z ulgą, bo selekcjoner potrafił dać w kość i stosować niemal żołnierskie zasady.
Tajemnicą poliszynela było, że Nawałka nie chciał nic zostawiać przypadkowi. Zresztą, dyscyplinę i punktualność miał wpojone od dziecka. Dosłownie. Gdy z podkrakowskiej Rudawy, gdzie się wychował i o której nigdy nie zapomniał (przyjeżdżając choćby tuż po Euro 2016 na jubileusz klubu), dojeżdżał przez wiele lat na treningi w Wiśle, nawet cztery raz w tygodniu, nie miał w zwyczaju, aby się spóźnić. Nigdy. I tak już zostało.
Cokolwiek się stanie, Adam Nawałka już na dobre pozostanie Trenerem, Który Pokonał Niemców. Właśnie tak, dużymi literami, na miarę tamtego sukcesu z mistrzami świata sprzed czterech lat. Pierwszy raz w historii polskiego futbolu, po latach rozczarowań i zwykłego braku szczęścia. On szczęście miał, ale potrafił mu też pomóc.
Kto wtedy mógł przypuszczać, że uda się pokonać Niemców z Milą, Jodłowcem, Wawrzyniakiem albo Sobotą. A jednak Nawałka potrafił znaleźć odpowiedni klucz. Iść pod prąd. Zaryzykować. Wbrew wszelkiego rodzaju sugestiom.
Tamten mecz, zakończony historycznym zwycięstwem 2-0 tak naprawdę "zbudował" selekcjonera i jego drużynę. Był takim aktem założycielskim tworzącej się ekipy, najlepszej polskiej reprezentacji w XXI wieku.
Porażka na początek? Klasyka
Nawałka jako trener nie zaczyna dobrze? A nawet fatalnie? To nic nowego, wręcz klasyka. Tak było już w pierwszej samodzielnej pracy na ławce, w Świcie Krzeszowice. Późniejszy selekcjoner wprowadził tam nowe twarde zasady, walczył z alkoholem u piłkarzy, ale na boisku ostatecznie przegrał. Znaczy - nie wydźwignął drużyny z marazmu, nie dał jej nowego impulsu.
Świt przegrywał mecz za meczem, nie potrafił odwrócić negatywnej tendencji i uratować drużyny przed spadkiem z III ligi. Ostatnie miejsce, 22 punkty straty do pierwszej niezagrożonej lokaty, tylko cztery zwycięstwa w całym sezonie. Nie tak miał wyglądać trenerski debiut. A jeszcze na dodatek - prawie u siebie, rzut beretem od rodzinnej Rudawy.
Po spadku liczył na awans, ale też się nie udało. Na ostatni mecz, z liderującym Górnikiem Wieliczka, który ostatecznie wygrał ligę z 13-punktową przewagą nad Świtem, Nawałka nawet nie pojechał. Jerzy Ciężki, były masażysta ekipy z Krzeszowic, tak wspomina tamten czas w książce Łukasza Olkowicza "Nawałka. Droga do perfekcji": - Pochorował się. Był tak ambitny, że każdy mecz rozgrywał w środku. Wszystko chciał robić perfekcyjnie, a organizm tego nie wytrzymywał.
Dlatego efekt był mizerny. Już na początku swojej przygody z ławką trenerską Nawałka dwa razy przegrał. Najpierw nie utrzymał Świtu w III lidze, potem nie zdołał do niej wrócić. Metody, które wprowadzał, czasem trochę rewolucyjne, nie zdały egzaminu.
Początek był taki sam, jak w kadrze. Zanim nastąpił lepszy okres, trener musiał przejść przez mękę.
Świt miał dopiero nadejść
Aby lepiej zrozumieć tę sinusoidę i syzyfowe wspinanie się do sukcesów przez byłego selekcjonera, trzeba cofnąć się do kariery piłkarskiej, a mówiąc dokładniej - do tego, co ją zbyt szybko przerwało. Do uciążliwych kontuzji.
Przychodząc jako młody chłopak do Wisły, cierpiał już na wrodzoną wadę stóp, płaskostopie, miał też koślawość kolan. Łukasz Olkowicz przypomina w biografii Nawałki, jak 14-latek przyjechał po raz pierwszy do wiślackiego lekarza Jerzego Jasieńskiego. Diagnoza: skręcenie stawu skokowego. Późniejsze kłopoty zdrowotne zaczęły się właśnie wtedy. W "Przeglądzie Sportowym" trener sam opowiadał po latach: - Przez miesiąc miałem założony gips. Młody organizm rozwijał się jednak nadal i kości wciąż rosły. Jak się okazało, kontuzjowana noga była o cztery milimetry krótsza. Nastąpiła utrata statyki i cała seria związanych z tym powikłań - mówił Nawałka.
Innymi słowy, problemy ze zdrowiem zaczęły się powtarzać. A to zerwanie mięśnia dwugłowego, a to kolano, potem jeszcze biodro. Dobra forma była przeplatana kontuzjami. Siedem razy (!) przechodził Nawałka operacje. Przez fatalny stan kolan upadł nawet transfer do belgijskiego Beveren. I pomyśleć, że ta kariera mogła zupełnie inaczej wyglądać, gdyby nie doszły tak ogromne obciążenia, gdyby Nawałka - po znakomitym mundialu w Argentynie, gdzie wybrano go do najlepszej jedenastki - nie pojechał rok później do Hawany, a potem nie wrócił szybciutko na boiska ligowe. Organizm nie wytrzymywał tej huśtawki. Największym paradoksem pozostanie już fakt, że zawodnik, który w zasadzie najlepiej starał się dbać w Wiśle o formę i dobrze prowadzić, musiał najszybciej zrezygnować z dalszej kariery.
Pobudka o 6.30
Po słabym początku w roli trenera Świtu było już lepiej. Jako koordynator młodzieży w Wiśle (wrócił do "swojego" klubu po trzynastu latach!), to on wypatrzył i sprowadził do Krakowa braci Brożków. Trzy razy pukał do mieszkania rodziców, ale starania zakończyły się sukcesem.
Przy okazji zaliczał staże w zachodnich klubach i to tych wielkich - Barcelonie, Romie, Lazio, Torino, nie licząc Osasuny albo Realu Sociedad.
Do Wisły też wchodził w sumie trzy razy. Powiedzielibyśmy - w roli strażaka, bo zawsze przejmował ekipę w sytuacji awaryjnej, w trakcie sezonu. Pierwszy raz, w 2000 roku, ledwie na dwa miesiące. "Biała Gwiazda" skończyła rozgrywki na drugim miejscu. Nieźle, ale pozostał niedosyt. Po raz drugi wskoczył w buty pierwszego trenera rok później, za Oresta Lenczyka, i krakowianie zdobyli mistrzostwo, choć... trener zaraz potem złożył dymisję. Powód? Nie było oczekiwanych wzmocnień przed Ligą Mistrzów, więc, jak mówi Andrzej Iwan, Nawałka zachował się honorowo.
Na ławce Wisły jeszcze jednak usiadł, w sezonie 2006-2007. I oczywiście zaczął wprowadzać swoje niebanalne zasady. Jeszcze ostrzej. Na zimowym zgrupowaniu w Turcji, mimo że drużyna dotarła na miejsce już po północy, zarządził pobudkę o... 6.30. Po to, żeby kwadrans później wyjść na bieganie. Cały Nawałka. Ale pięć remisów z rzędu w rundzie wiosennej nie mogło uratować mu posady. Nie w Wiśle.
Największą porażkę, wręcz klęskę, poniósł jednak w Zagłębiu Lubin. Miał zbudować wielką drużynę, a skończyło się fatalnie, bo nie skleił zespołu rozbitego na różne obozy. Z dziewięciu meczów, wygrał tylko dwa. Gdy odchodził, lubinianie byli na przedostatnim miejscu, a na koniec sezonu spadli po barażach. Na pewno w niemałym stopniu odpowiadał za to Nawałka. W III-ligowej Sandecji Nowy Sącz też nie odcisnął swojego piętna. 12. miejsce było poniżej oczekiwań, choć trzeba też przyznać, że skład nie był najsilniejszy, a sytuacja finansowa w klubie - niepewna.
Nieoczekiwany telefon ze sztabu Beenhakkera
Skok w górę, dosłownie i w przenośni, nastąpił w Jagiellonii Białystok, choć... skończyło się też upadkiem. Gdy przejmował drużynę na zapleczu Ekstraklasy, cel był jasny: jak najszybszy awans. W pierwszym sezonie jeszcze się nie udało (6. miejsce), ale działacze byli przekonani, że znaleźli właściwego człowieka na właściwe miejsce. Dopiero potem zaczęło się psuć. Po pierwszym meczu w rundzie wiosennej i porażce z Lechią, kredyt zaufania skończył się definitywnie. - Nie zmarnowałem czasu w Białymstoku. Przyszedłem do zespołu, który był na ostatnim miejscu, a zostawiłem go na szóstym - bronił się jak mógł Nawałka.
Już po Jagiellonii i po kolejnej przygodzie z Wisłą, dość nieoczekiwaną odskocznią - spowodowaną niedyspozycją Dariusza Dziekanowskiego - było stanowisko asystenta Leo Beenhakkera w kadrze grającej na Euro 2008. To jedno z cenniejszych doświadczeń przyszłego selekcjonera, bo przyglądając się z bliska warsztatowi Holendra, wiele się nauczył. Przy reprezentacji pracował wtedy ponad rok.
Za to w Katowicach, gdzie do GKS-u ściągnął go ówczesny prezes Jan Furtok, znalazł współpracowników, z którymi przeszedł do Górnika Zabrze, a potem do kadry. Trener bramkarzy Jarosław Tkocz w GKS-ie już był, podobnie jak masażysta Bartłomiej Spałek, wkrótce pojawił się asystent Bogdan Zając.
Piętnaście miesięcy spędził Nawałka w Katowicach, zostawił drużynę w środku tabeli I ligi, ale to był całkiem niezły czas, z młodej ekipy wyciągnął niemal maksimum. Okres w Zabrzu, prawie czteroletni, trudno z kolei ocenić jednoznacznie. Szybko awansował do Ekstraklasy a tam najlepsze miejsce, jakie zajął to piąte. Ale właśnie u niego grali zawodnicy, których potem umiał wykorzystać w kadrze. Arkadiusz Milik, Michał Pazdan, Krzysztof Mączyński. Szczególnie ten ostatni jest znakomitym przykładem, jak Nawałka potrafił go "zbudować", dając szansę, a nawet rzucając na głębokie wody. "Mąka" nie utonął, pokazując, że trener miał wyczucie. Dlatego, że jest też dobrym psychologiem, dbającym o zawodników, na których stawia. Kamil Grosicki opowiadał nam, jak trener zadzwonił do niego krótko przed ważnym meczem z Irlandią, w którym "TurboGrosik" nie mógł akurat zagrać z powodu kontuzji. Pytał, jak się czuje. Dwie godziny przed spotkaniem w Dublinie!
Niewielu było selekcjonerów w polskim futbolu, którzy nie odchodziliby w niesławie. Nawałce to się udało, bo przez niemal pięć lat pracy z kadrą wycisnął z niej - dyscypliną i zaangażowaniem - niemal tyle, ile się dało. Można mieć odrobinę pretensji za zbyt zachowawcze prowadzenie drużyny w kluczowych meczach na Euro, ale wtedy i tak wszyscy byli pod wrażeniem sukcesu, jakiego nie było od lat. Selekcjoner niewątpliwie pogubił się przed mundialem w Rosji, wprowadzając zmiany w ustawieniu, ale forma najważniejszych graczy też była wówczas zupełnie inna niż przed Euro. Dlatego nawet jeśli przegrał, przyjął całą krytykę na siebie i odszedł z klasą. Być może nawet pierwszy raz żegnano polskiego selekcjonera w takim stylu.
Jak będzie w Lechu? Nawałka znów rzucił się na głęboką wodę i w poznańskiej lokomotywie chce przekazać zawodnikom swój słynny kod - koncentrację, odbudowę i dokładność. Ile razy usłyszymy jeszcze o "transferze negatywnym" i "niskim pressingu"? Pewnie nieraz. "Zarówno w defensywie, jak i ofensywie".
Remigiusz Półtorak