Wymęczona wygrana Legii. Mistrzowie Polski w lidze nie rozpieszczają swoich kibiców
Legia Warszawa po przeciętnym meczu wygrała 3-1 z Górnikiem Łęczna. Mistrz Polski awansował o kilka miejsc w tabeli PKO Ekstraklasy, ale nadal w spotkaniach ligowych nie przypomina drużyny, która sprawiła kibicom tyle radości w rozgrywkach europejskich.
Legia Warszawa w PKO Ekstraklasie i w europejskich pucharach to do tej pory były dwie zupełnie różne drużyny. Kibice mistrza Polski mieli nadzieję, że to rozróżnienie przejdzie w końcu do historii i Legia zacznie odrabiać ligowe straty na krajowym podwórku w tak dobrym stylu, jak prezentowała się w spotkaniach z europejską czołówką w Zagrzebiu, Pradze i Moskwie.
Dotychczasowe wyniki Legii w Ekstraklasie były dość żałosne, tak jak miejsce w tabeli po pięciu rozegranych spotkaniach z jedynie sześcioma punktami. Porażki z Radomiakiem, Wisłą Kraków i Śląskiem Wrocław, szczęśliwa wygrana z Wartą Poznań i jedno, jedyne cenne zwycięstwo wywalczone mocno rezerwowym składem nad Wisłą Płock, to dorobek dość wstydliwy dla klubu z takim potencjałem. Nawet biorąc pod uwagę zaangażowanie w europejskich rozgrywkach, bo przecież jeszcze kilka lat temu Legia umiała łączyć jedno z drugim.
Po kilku "cienkich" latach w Europie warszawski zespół odbudował mocno nadkruszoną pozycję w elicie. Dodał nawet coś ekstra, bo na pewno takim dodatkiem jest ogranie na początek Ligi Europy i to na wyjeździe Spartaka Moskwa.
Teraz przyszedł czas na rozbijanie ligowych słabeuszów. Kadra Legii została poważnie wzmocniona i krótka ławka przestała być wytłumaczeniem. Przecież do wiosny przekładać meczów się nie da.
Z Górnikiem Łęczna miało pójść szybko i łatwo. Już w 12. min było 1-0. Luquinhas zagrał na skrzydło do Filipa Mladenovicia. Serb dośrodkował w pole karne, gdzie wielką ochotę na gola miał Tomasz Pekhart, ale niestety wyręczył go doświadczony defensor Górnika Paweł Baranowski, który wpakował piłkę do własnej bramki.
W 28. min było już 2-0. W zamieszaniu pod bramką gości pod stałym fragmencie gry najsprytniejszy okazał się bohater meczu w Moskwie - Ernest Muci. Albańczyk uderzył po ziemi i po raz kolejny udowodnił, że Legia nie pomyliła się, kupując na początku roku nieoszlifowany talent z KF Tirana.
Niestety po golu na 2-0 Legia znowu zaczęła grać w stylu "ligowym" i piłkarski minimalizm zaczął brać górę nad zaangażowaniem.
Było to nie fair wobec kibiców, którzy mimo zimna przyszli na stadion. Trzeba zauważyć, że w dość małej liczbie. Po takim meczu, jak ze Spartakiem na stadionie przy Łazienkowskiej powinien być komplet widzów. Niestety dla władz kluby kibice są inteligentni i wiedzieli czego się można spodziewać, w ten nieprzyjemny wieczór na Łazienkowskiej.
W efekcie po 45 minutach było tylko 2-1, bo w ostatniej minucie pierwszej połowy rzut karny dla Górnika wywalczył Marcel Wędrychowski, który z obrońcami Legii zrobił co chciał i został w niezrozumiały sposób podcięty w polu karnym przez Mateusza Wieteskę.
Mało czasu na diagnozę
"Jedenastkę" zamienił na gola Bartosz Śpiączka i w drugiej połowie był obrażany za tego gola przez "Żyletę". Najlepszym piłkarzem tego meczu był jednak bramkarz Górnika. Na szczęście Maciej Gostomski ma na swoim koncie występy w Legii, więc oszczędzono mu bluzgów.
Na drugą połowę mistrzowie Polski wyszli z trzema nowymi zawodnikami. Za Lirima Kastratiego pojawił się Kacper Skibicki, za Josue - Ihor Charatin, a za zupełnie niewidocznego Pekharta - Mahir Emreli.
Po tych roszadach Czesława Michniewicza, który był nieobecny na ławce rezerwowych za dwie żółte kartki, które zobaczył podczas spotkania ze Śląskiem Wrocław, Legia zaczęła wkładać więcej serca w ten mecz. Pewnie był to efekt "suszarki" w szatni. W każdym razie w drugiej części meczu nie można było już mieć do legionistów pretensji za brak zaangażowania, ale i tak cały czas w meczu ze słabeuszami z Łęcznej czegoś im brakowało, bo mecz zrobił się zupełnie nijaki. Czego? To musi zdiagnozować i to jak najszybciej trener Michniewicz. Czasu nie ma wiele, bo w przyszłym tygodniu Legię czekają dwa kolejne mecze - w środę w Pucharze Polski z Wigrami Suwałki na wyjeździe i w lidze u siebie w sobotę z wicemistrzem Polski Rakowem Częstochowa.
W 78. min na 3-1 podwyższył Emreli, który odebrał piłkę Baranowskiemu i strzelił między nogami Gostomskiego, dając tym samym swojemu trenerowi trochę spokoju przed najbliższymi spotkaniami.
Artur Szczepanik