Mirosław Szymkowiak: Widzew nie musi spaść z I ligi
Widzew był wizytówką polskiej piłki w połowie lat 90. A dziś? - Serce pęka, gdy widzę Widzew na ostatnim miejscu w pierwszej lidze - przyznaje Mirosław Szymkowiak, którego kibice wybrali do "Złotej Jedenastki" klubu.
Widzew, walcząc do upadłego, zdobywał armię fanów w całej Polsce. Sięgał po mistrzostwo kraju, a w Lidze Mistrzów remisował z Borussią Dortmund, która kilka miesięcy później została najlepszą drużyną Europy. Jeszcze w 1999 r. wywalczył wicemistrzostwo Polski, ale w kolejnych latach było coraz gorzej - balansował na granicy Ekstraklasy i jej zaplecza, a teraz stoi nad przepaścią.
Widzew znalazł się na peryferiach zawodowej piłki, a mimo to wciąż jest w gronie polskich klubów, które mają najwięcej kibiców w całej Polsce. Świadczy o tym mapa kibiców, do tworzenia której Interia zaprasza razem z RMF FM.
Głosować na ulubiony klub można poprzez ankietę w serwisie sport.interia.pl. Nie zawiedź, zagłosuj! Dowiesz się, kto komu kibicuje - z podziałem na województwa i powiaty.
Interia: Z czego wynika fenomen Widzewa, polegający na tym, że klub przeżywa zapaść, a wciąż ma rzesze kibiców?
Mirosław Szymkowiak, były reprezentant Polski i jeden z najlepszych piłkarzy w historii Widzewa: - Widzew zawsze miał wielu kibiców i osiągał sukcesy nie tylko w Polsce, ale z powodzeniem grał też w europejskich pucharach. Teraz brak pieniędzy odbija się na wynikach, ale tak dzieje się nie tylko w przypadku Widzewa. Wiele innych utytułowanych klubów dziś pałęta się po niższych ligach.
- Sukcesy klubu napędzają zainteresowanie kibiców. Ludzie pamiętają sukcesy Widzewa. Trzydziestolatkowie, którzy dopingowali go, gdy grał w Lidze Mistrzów, teraz mają już dorosłe dzieci. Wyrosło nowe pokolenie i kibicowanie przeszło z ojca na syna.
Widzew drugiej połowy lat 90. stał się synonimem waleczności. Wspaniałych momentów było mnóstwo. Który z nich zapamiętał pan najbardziej?
- Pamiętam, jak wracaliśmy po zwycięstwie z Legią i przed stadionem Widzewa czekało na nas siedem-osiem tysięcy kibiców. Do końca życia nie zapomnę też rewanżowego meczu z Broendby. Wprawdzie przegraliśmy wtedy 2-3, ale awansowaliśmy do Ligi Mistrzów.
Widzew miał niesamowitą "pakę". Gdy trafił pan do tego klubu jako nastolatek, spotkał pan w szatni swoich idoli?
- Moim idolem był Paolo Maldini. Też zaczynałem jako obrońca, wprawdzie jako prawy, a on grał na lewej stronie... W Polsce też było się na kim wzorować. Tomek Łapiński czy Marek Zieliński to byli obrońcy, jak to mówiliśmy, nie do przejścia. Miałem to szczęście, że miałem się od kogo uczyć. Rysiu Czerwiec, Leszek Pisz i wielu innych... każdy z nich miał w sobie to coś. Andrzej Borówko, z którym grałem w Olimpii Poznań, potrafił nogą wiązać krawaty... Gdy jako osiemnastolatek przyszedłem do Widzewa, większość zawodników grała w kadrze.
Dziś Widzew zamyka tabelę zaplecza Ekstraklasy i nie jest to jego jedyny problem.
- Serce pęka, gdy widzę Widzew na ostatnim miejscu w pierwszej lidze. Śledzę wyniki, a gdy jest transmisja telewizyjna, to oglądam mecze.
Do zespołu z ostatniego bezpiecznego miejsca Widzew traci aż trzynaście punktów. Sądzi pan, że pod względem sportowym Widzew ma jeszcze szanse na utrzymanie w I lidze?
- W sporcie zawsze jestem optymistą, do końca wierzę w zwycięstwo. Według mnie Widzew ma szansę. Przykładem niech będzie Zawisza Bydgoszcz w Ekstraklasie. Pierwszą rundę miał słabą i wielu ludzi już go skreśliło, a tymczasem wiosną regularnie punktuje i wcale nie musi spaść.
- Szkoda, że Widzew zostawił na ostatnią chwilę kwestię boiska, bo był czas, aby załatwić to wcześniej. Mam nadzieję, że mecz z Sandecją zostanie jednak rozegrany, a sprawa nie skończy się walkowerem.
Jak pan widzi najbliższą przyszłość Widzewa?
- Łódzkie nie jest bogatym regionem. Już wtedy, gdy przychodziłem do Widzewa, czyli w 1995 roku, była gotowa makieta nowego stadionu, a nie powstał do dziś. Wierzę, że znajdzie się sponsor, bo upadek takiego klubu byłby wielką stratą.
- Trzeba sobie jednak jasno powiedzieć, że nie da się nawiązać do historycznych sukcesów Widzewa na zasadzie: uratować się teraz, potem szybki awans i zaraz walka o europejskie puchary. Potrzebny jest przynajmniej pięcioletni plan, bo przecież klubu nie stać na zatrudnienie piłkarzy, którzy będą zarabiać po 50 tysięcy.
Rozmawiał: Mirosław Ząbkiewicz