We wrześniu tamtego roku we Wrocławiu odbywał się finał Drużynowych Mistrzostw Świata. Samolot z zawodnikami zagranicznymi przyleciał z bardzo dużym opóźnieniem, co oczywiście opóźniło także same zawody. Gdy miały się one rozpocząć, był już zmrok. Spiker poprosił wówczas kibiców na trybunach, by oświetlili tor przy pomocy reflektorów w swoich samochodach. W takiej niesamowitej scenerii nieoczekiwanie wygrali Polacy, którzy pokonali Szwedów, zdecydowanych faworytów imprezy. Tkocz, Kapała, Połukard, Żyto i Kaiser. W takim składzie Polacy wówczas okazali się najlepsi. Publiczność najbardziej rozkochał w sobie ten ostatni, który był po prostu uwielbiany. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że w tamtych czasach był po prostu największym idolem polskich fanów. W przytaczanym finale wygrał trzy z czterech swoich biegów, będąc czołowym autorem wielkiego, ale nieoczekiwanego sukcesu reprezentacji. Żużel miał we krwi od dziecka Kaiser od najmłodszych lat zdradzał talent do żużla. Chłopak naprawdę świetnie sobie radził i jeździł na czymkolwiek, co miało koła i silnik. W wieku 17 lat zapisał się do szkółki, trafił do Stali Gorzów. Potencjał na dobrego żużlowca było widać od razu. Postępy czynił błyskawicznie, choć często zmieniał kluby, co jak na tamte czasy było naprawdę rzadkością. Jeździł w Gdańsku, Świętochłowicach, następnie we Wrocławiu i w Warszawie. Na koniec kariery znów trafił nad morze. Ciekawy był jego sposób pojawienia się w Legii Warszawa. Bycie wojskowym dawało wówczas znacznie większe możliwości. W takiej sytuacji był właśnie powołany do armii Kaiser. Później w jego ślady poszedł między innymi Kazimierz Deyna, który do Legii trafił w podobny sposób. Oczywiście po dzisiaj skala rozpoznawalności obu panów jest zupełnie różna, ale pewne historyczne fakty ich łączą bezsprzecznie. Komuniści postanowili się go pozbyć Gdy w połowie lat 60-tych zaczął spadać sportowy poziom Kaisera, bardzo go to poruszyło. Postanowił wyjechać do RFN. Porzucił ukochany żużel. Władze PRL-owskie uznały to za czyn haniebny i postanowiły skrupulatnie zadbać o to, by jego kariera sportowa bezpowrotnie odeszła w zapomnienie. Odebrano mu wszystkie odznaczenia i trofea, a dziennikarzom zakazano wymieniać jego nazwiska podczas sprawozdań. Marian Kaiser czuł, że do Polski nie ma już po co wracać. Osiedlił się na stałe w Niemczech. Z polskimi kolegami z toru nie miał kontaktu. Zmarł w 1991 w Ratyzbonie (Regensburg). Miał zaledwie 58 lat. W swojej karierze osiągnął wielkie rzeczy. Był mistrzem Polski oraz drużynowym mistrzem świata. Wygrał także finał Złotego Kasku, a w tamtych czasach stanowiło to niezwykle prestiżowe osiągnięcie.