Stawka zrobiła swoje Mecze derbowe zawsze w Bydgoszczy i w Toruniu wyzwalają dodatkowe emocje. Tak było, jest i będzie. Żużlowa święta wojna, podobna do tej pomiędzy Falubazem Zielona Góra a Stalą Gorzów. Choć obecnie oba zespoły różni przede wszystkim klasa rozgrywkowa, w której występują, można być pewnym, że gdy Polonia wróci do ekstraligi (lub Apator z niej spadnie), a kibice ponownie zasiądą na trybunach, atmosfera znów będzie wyjątkowa. Taka też była przed derbowym spotkaniem w 2007 roku. Choć obie drużyny biły się o zupełnie inne cele, to jednak stawka meczu pomiędzy odwiecznymi rywalami jest zawsze taka sama. Polonia przed wspomnianym sezonem mocno straciła na sile. W zespole nie było już takkich zawodników, jak Piotr Protasiewicz czy Robert Sawina. W ich miejsce zakontraktowano znacznie słabszych sportowo Mariusza Staszewskiego oraz Michała Szczepaniaka. To spowodowało, że im dalej w sezon, tym drużynie bardziej zaglądało w oczy widmo historycznej degradacji. Finalnie bydgoszczanie pożegnali się z ligą, ale gdy przystępowali do starcia z Unibaksem, mieli jeszcze spore szanse na utrzymanie. Być może ciśnienie meczowe przyczyniło się do upadku, do jakiego doszło w piątym biegu dnia. O tej kraksie mówiono w Bydgoszczy jeszcze długo po zdarzeniu. Pojechali prosto W feralnym wyścigu pod taśmą ustawili się: Staszewski, Miedziński, Klecha oraz Ząbik. Ze startu nieźle wyszli dwaj pierwsi, ale torunianin mimo przegranego startu próbował założyć się na rywala. To fatalne w skutkach zachowanie, przed którym trenerzy często przestrzegają młodych żużlowców. Gdy decydujesz się na taki manewr, musisz być co najmniej o pół motocykla przed rywalem. Miedziński nie był. Staszewski nieco go wypchnął, a ten stracił panowanie nad maszyną i pojechał w płot, po drodze zabierając ze sobą Ząbika i Klechę. Huk przy uderzeniu było słychać w każdym miejscu stadionu przy Sportowej. Na nagraniu dostępnym na YouTube da się usłyszeć także krzyk niektórych kibiców. Torunianie wystrzelili w powietrze niczym tyczkarze na olimpiadzie. Przelecieli nad bandą z dużym zapasem. Klecha zaś popisał się fenomenalnym refleksem i katapultował się z motocykla jadąc wprost na bandę. Być może takie zachowanie uchroniło go przed poważną kontuzją. Lecący zawodnicy Unibaksu wystraszyli także fotoreporterów stojących za bandą, którzy w popłochu uciekli. Zastanawiano się, jak poważne konsekwencje będzie miał ten upadek. Jeśli miały być równie poważne jak jego wygląd, należało spodziewać się fatalnych wieści. - Wyścig przerwany - wydobył z siebie przerażonym głosem spiker zawodów, Jerzy Matuszak. Akurat ta informacja była formalnością, ale jeszcze dodała sytuacji tragizmu. O dziwo, żaden z uczestników zajścia nie doznał poważniejszej kontuzji. Torunianie byli oszołomieni. Ząbikowi mocno kręciło się w głowie, w tamtych latach był zresztą jednym z największych pechowców w całej dyscyplinie. Non stop notował upadki nie ze swojej winy, w których był mocno poszkodowany. Po kraksie w piątym biegu, atmosfera meczu mocno siadła. Osłabieni torunianie nie byli w stanie sprostać Polonii, która wygrała 58:34. Ani Ząbik, ani Miedziński do końca zawodów nie pokazali się już na torze. Kapitalne spotkanie odjechał Ryan Sullivan, który w pojedynkę bronił honoru przyjezdnych i zdobył 21 punktów. Tutaj lata nasz mistrz świata Takie hasło reklamowało Puchar Świata w Zakopanem, gdy do stolicy polskich Tatr przyjeżdżał Adam Małysz. Całkiem adekwatne byłoby jednak również do promowania zawodów w Bydgoszczy, w których ma wystąpić Adrian Miedziński, mistrz świata w drużynie z 2009 i 2010 roku. Torunianin już jako junior wyleciał przy Sportowej za bandę podczas fatalnej kraksy ze Zbigniewem Sucheckim w zawodach młodzieżowych. Stało się to jednak na drugim łuku. Podczas wspomnianych derbów dokonał tego na pierwszym, a zatem oba bydgoskie wiraże ma zaliczone. Te upadki - co widzimy teraz - nie były dziełem przypadku i kwestią młodzieńczej fantazji. Dziś Miedziński ma 36 lat, a ilość jego wykluczeń wcale nie zmalała, a momentami wydaje się, że wzrosła. W niedawno przeprowadzonym przez nas rankingu wyraźnie pobił resztę rywali, jeśli chodzi o największą ilość literek "w" w ostatnich latach. Wydaje się, że wpływ na taką postawę zawodnika ma presja toruńskiego środowiska. Gdy przeszedł do Częstochowy, wyglądał jakby zdecydowanie się uspokoił. Po powrocie do domu znowu ujrzeliśmy jednak Miedzińskiego sprzed lat, jeżdżącego w mało przewidywalny i raczej brawurowy sposób. Bądź co bądź, jest jednak utytułowanym zawodnikiem i należy mu to oddać. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź