W zasadzie od początku kariery Wiesław Jaguś miał wyrobioną markę na polskich torach i wszędzie, gdzie startował, budził duży respekt. Nie schodził poniżej pewnego poziomu, przeważnie w granicach 2,000 punktu na bieg. Potrafił pokonywać gwiazdy światowego żużla, a wybitnie łatwo wychodziło mu to z Tomaszem Gollobem, dla wielu wówczas nieosiągalnym. Pytano jednak, czy przypadkiem Jaguś nie jest typem zawodnika wyłącznie na ligę, bowiem w zawodach międzynarodowych raczej nie odnosił sukcesów. Rok 2007 miał być przełomem. Awansował do cyklu Grand Prix kilka miesięcy wcześniej i miał okazję udowodnić, że do elity się nadaje. Wystartował z dziką kartą podczas GP Polski w Bydgoszczy i zajął tam świetne, czwarte miejsce. Wiele wskazywało zatem na to, że Jaguś nie będzie statystą, tak jak w 2005 roku inny wychowanek Apatora, Tomasz Chrzanowski, którego obecność w stawce była wielką pomyłką. Sam Jaguś zapowiadał, że jak już jedzie w GP, to chce się bić o medale, a nie tylko być w gronie uczestników. Już pierwszy turniej pokazał, że nie rzucał słów na wiatr i rzeczywiście może postraszyć najlepszych. Wiesław Jaguś przygodę z GP w sezonie 2007 zaczął od podium w Lonigo. Z jednej strony mała niespodzianka, z drugiej dowód na dużą klasę sportową zawodnika. Nieco gorzej poszło mu podczas następnej rundy, czyli GP Europy, gdzie zdobył tylko sześć punktów. - Spokojnie, musi okrzepnąć w tak mocnej stawce - mówiono. Rzeczywiście, być może po pierwszym udanym turnieju od Jagusia wymagano zbyt wiele, a przecież on mimo 32 lat dopiero zbierał doświadczenie w cyklu. 26 maja odbywał się turniej w Eskilstunie, który dla Jagusia miał być powrotem do walki o podium. Polak na torze czuł się całkiem nieźle i miał szansę na awans do półfinału. Po zerze na początku, wygrał dwa kolejne biegi miał ochotę na kolejne zwycięstwa. Niestety, przeszkodził mu w tym Nicki Pedersen, z którym Jaguś spotkał się w 16. biegu dnia. Doszło do bardzo groźnego upadku, po którym publiczność zamarła, a Polak przez długi czas nie wiedział, gdzie jest i co robi. Jaguś dobrze wystartował i postanowił pojechać szerzej. Pedersen szukał szczęścia przy samym krawężniku, ale trafił na fragment przyczepniejszej nawierzchni. Momentalnie stracił kontrolę nad motocyklem i z pełnym impetem staranował Jagusia, po drodze przewracając jeszcze Bjarne Pedersena. Polak bardzo mocno uderzył głową w tor i przez pewien czas w ogóle się nie ruszał. Był oszołomiony i nie mógł kontynuować zawodów. Upadek wyglądał paskudnie. Dochodzenie do siebie zajęło mu długi czas. Gdy wrócił do walki w elicie, nie był sobą. Zdobył zaledwie 3 punkty podczas GP Danii i zaliczył katastrofalny wynik w Cardiff, gdzie skończył z zerem na koncie. Ciągle narzekał na dziwne dźwięki w głowie, szumy i zawroty, spowodowane oczywiście upadkiem z Eskilstuny. Pod koniec cyklu zaczął jeździć lepiej, wchodził do półfinałów i ostatecznie zajął 11. miejsce na mecie sezonu, co jak na debiutanta nie było złym wynikiem, ale Polak śmiało mógł powalczyć o znacznie więcej. W odczuciu wielu obserwatorów, to właśnie sytuacja z GP Szwecji spowodowała powolny zjazd sportowy Jagusia. Sam Tony Rickardsson opowiadał kiedyś, że lepiej kilka razy solidnie się połamać niż raz uderzyć głową. Jaguś zaczął zawodzić nawet w lidze, dodatkowo nie służył mu nowy stadion, nie mógł przestawić się na Motoarenę. Po znacznie słabszym jak na siebie sezonie 2010, zdecydował się zakończyć karierę i śmiało można stwierdzić, że do tej decyzji w sposób pośredni przyczynił się Nicki Pedersen. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! <a href="http://www.sport.interia.pl/?utm_source=testlinkow&utm_medium=testlinkow&utm_campaign=testlinkow" target="_blank">Sprawdź</a>