Najlepszy na świecie Chris Louis to jeden z najlepszych brytyjskich żużlowców lat dziewięćdziesiątych i początków XXI wieku. Wraz z Markiem Loramem, Martinem Dugardem, Joe Screenem czy Carlem Stonehewerem stanowił o sile tamtejszej reprezentacji. Miał na koncie wiele sukcesów. W 1990 roku okazał się najlepszym juniorem na świecie, wygrywając finał we Lwowie. Niedługo później stał już na podium w rywalizacji seniorskiej. W niemieckim Pocking zdobył brązowy medal, osiągając największy sukces w dotychczasowej karierze. Od samego początku startował w elitarnym cyklu Grand Prix i już podczas pierwszych, historycznych zawodów zajął trzecie miejsce. Pamiętny turniej odbył się we Wrocławiu i padł łupem Tomasza Golloba. Na krajowym podwórku Louis był multimedalistą, zdobywcą wszelkich medali w różnych kategoriach wiekowych. Dwukrotnie byłł mistrzem Wielkiej Brytanii, a ten tytuł zawsze był tam traktowany prestiżowo. Z racji dużego poważania międzynarodowego, szybko trafił do coraz mocniejszej ligi polskiej, która wraz z przyjazdem Hansa Nielsena na dobre otworzyła się na obcokrajowców. Chris jeździł w takich klubach, jak: Sparta Wrocław, Stal Rzeszów, Stal Gorzów, ZKŻ Zielona Góra, Polonia Piła, a po kilku latach przerwy także w TŻ Lublin i na koniec w Wybrzeżu Gdańsk. Mówiono, że zawodnik - choć już całkiem utytułowany - nadal nie pokazał pełni swoich umiejętności. Na początku nowego stulecia miał 31 lat i tak naprawdę w żużlu jeszcze wszystko było przed nim. Zważywszy na to, że w cyklu i w ogóle w światowym speedwayu pokazywali się zawodnicy nawet 10 lat starsi od Louisa, oczekiwano wystrzału Brytyjczyka w niedługim czasie. Do wystrzału jednak nie zdążyło dojść, bo sam Louis niestety wystrzelił w powietrze po fatalnym upadku podczas meczu w Częstochowie. To tak naprawdę zakończyło jego poważną przygodę z żużlem. To nie miało prawa się zdarzyć 24 czerwca 2001 roku jego Polonia Piła pojechała na mecz wyjazdowy do Częstochowy. Pech chciał, że tego dnia wiał bardzo silny wiatr i kierownik startu musiał posłużyć się słupkiem przytrzymującym taśmę, aby mogła ona spełniać swoją rolę. W trzecim biegu doszło do fatalnego wydarzenia. Kierownik zapomniał wziąć z toru słupka, a bieg ruszył. Zawodnicy zwrócili uwagę, że coś jest nie tak. Ryan Sullivan wyraźnie zamknął gaz, bo był pewien, że za chwilę zobaczy czerwone światło. Jarosław Hampel zaś chciał prawdopodobnie zapobiec uderzeniu Louisa w słupek i odkopnął go, ale niestety przedmiot uderzył w nadjeżdżającego zawodnika. Louis nie miał szans na reakcję. Słupek zabrał mu kontrolę nad motocyklem i spowodował, że Brytyjczyk z pełnym impetem uderzył w bandę, a przypomnijmy, że wówczas nie było pneumatycznych zabezpieczeń. Mówiąc wprost: na ogromnej prędkości wjechał po prostu w twarde deski, z których część aż się połamała. Publiczność zamarła, rywale z toru także. Okropny był zwłaszcza widok, kiedy już nieprzytomny Louis uderzał w bandę (cios słupkiem całkowicie go "odciął"). Zawodnik doznał bardzo poważnych urazów czaszki, a mecz został przerwany. Kierownikiem startu był Waldemar Ułamek, czyli człowiek niezwykle doświadczony. Ale i takim przydarzają się błędy. Uraz do polskiej ligi Louis wyszedł z tego, ale nigdy nie wrócił już do wysokiej formy. Rodzima federacja próbowała go reaktywować, zachęcając dziką kartą na turniej GP w Cardiff. Po fatalnym upadku Brytyjczyk nie był już jednak sobą. Jeździł zachowawczo, wyraźnie spadł jego poziom sportowy. Problemem Louisa zawsze było to, że był po prosty zbyt delikatny, ale mimo tego miał sukcesy. Mówiło się, że brakuje mu nieco genu szaleństwa i brawury, tak potrzebnego w żużlu. Gdy do tego doszła jeszcze asekurancka jazda, związana być może z traumą pourazową, nie było czego szukać. Louis pojeździł co prawda jeszcze kilka sezonów, ale nigdy się nie odnalazł. Nie chciał już także jeździć w Polsce. Od momentu upadku, nie pojawiał się w naszym kraju aż do sezonu 2006. Być może miał pretensje o to, że nikt szczegółowo nie zajął się wypadkiem, który w praktyce nie miał prawa się zdarzyć, a zabrał mu marzenia. Odczuwał niechęć do polskiej ligi, ale w końcu podpisał umowę w Lublinie, następnie rok później w Gdańsku. Prezentował się jednak kiepsko i w niczym nie przypominał siebie sprzed lat. Widać było jak na dłoni, że sprawdziło się żużlowe porzekadło: lepiej pięć razy się połamać niż raz uderzyć głową. Louis nie był jedynym, któremu uraz głowy wybił speedway z głowy. Podobnie karierę skończył wielki Tony Rickardsson, który rzadko upadał, ale jak już to robił, zawsze uderzał głową. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź