Oślepiło go słońce To był finał Drużynowych Mistrzostw Świata, rozgrywany w Bydgoszczy, a więc na domowym torze Golloba, na którym już wtedy był bezsprzecznym królem, mimo 24 lat na karku. Liczono na duży sukces Polaków. Startowaliśmy z braćmi Gollobami i Rafałem Dobruckim w składzie (turniej rozgrywano wówczas jeszcze w formie rywalizacji par). Turniej był emocjonujący i kibice mogli być zadowoleni z jego przebiegu. Aż do biegu Polski ze Szwecją. Pod taśmą ustawili się Gollobowie oraz Szwedzi: Tony Rickardsson i Peter Karlsson. Liczono, że Tomasz poradzi sobie z Tonym, a Jacek z Peterem. Zaczęło się fenomenalnie, bo biało-czerwoni byli z przodu. Na prostej startowej jednak Tomasz Gollob miał defekt, co zasygnalizował wyraźnym podniesieniem ręki. Zauważył to jego brat oraz Tony Rickardsson. Niestety, nie zauważył go jadący daleko z tyłu Karlsson. Z ogromną siłą wjechał w plecy Golloba, taranując go i powalając na ziemię. Polak padł jak rażony piorunem, a na trybunach zapanowało przerażenie. Niektórzy byli pewni, że to koniec kariery. Inni modlili się o zdrowie Golloba. - Sytuacja była wtedy naprawdę nieciekawa, bo Tomek dawał mało optymistyczne oznaki. Zanosiło się na bardzo poważną kontuzję. Do dzisiaj nie potrafię sobie wytłumaczyć, że jakimś cudem wszystko jednak dobrze się skończyło. Karlsson tłumaczył, że oślepiło go słońce i dlatego wpadł w Golloba - wspominał Leszek Tillinger na łamach Przeglądu Sportowego. Przez długi czas zastanawiano się, jak to możliwe, że mając tak dużo czasu, Szwed nie dał rady zareagować. Tak na dobrą sprawę, oglądając powtórki tego upadku, można odnieść wrażenie, że zwyczanie pojechał wprost w Polaka, czekając niejako na wyrok. Warto wspomnieć, że Karlsson ma poważną wadę wzroku i miał ją już w czasach kariery zawodniczej. Całkiem zatem możliwe, że po prostu nie widział Polaka, a dodatkowo słońce jeszcze ograniczyło mu i tak słaby wzrok. Koniec końców, można mówić o cudzie. Tylko niebywałej gibkości, Gollob zawdzięcza to, że wówczas wyszedł z tego cało. Skutki tej kraksy mogły być katastrofalne. Czy ktoś taki powinien jeździć? Po całym zdarzeniu rozgorzała jednak dyskusja na temat tego, czy osoba z tak dużą wadą wzroku powinna ścigać się na żużlu. Ewidentnie było widać, że gdy Karlsson znajdzie się w sytuacji podbramkowej, jego reakcja będzie znacznie późniejsza niż standardowego żużlowca. Szwed już jako junior nosił bardzo grube szkła, spod których musiał i tak bardzo wytężać wzrok, żeby coś dostrzec. Czasem aż dziw brał, jak on w ogóle coś widzi na torze. Do biegów przeważnie okulary ściągał, więc aż strach pomyśleć, jak kiepsko musiał widzieć, kiedy dochodziło do tego słońce lub szpryca od rywali. Takie warunki są zagrożeniem nawet dla żużlowca o sokolim wzroku, a co dopiero dla takiego Karlssona. Szwed nie był jedynym w historii żużlowcem z wadą wzroku. Swego czasu okulary nosił też Rory Schlein (potrafił w nich nawet jeździć!) czy włoski reprezentant na turnieje GP, Mattia Carpanese. Wada wzroku oczywiście nie jest żadnym problemem, jeśli da się ją skorygować na tyle, by nie stwarzała zagrożenia dla danego sportowca oraz jego rywali. Tutaj warto przytoczyć historię polskiego skoczka narciarskiego, Klemensa Murańki, który w pewnym momencie nie widział już, gdzie ląduje. Na operację zdecydował się w ostatniej chwili, groziła mu utrata wzroku. Tutaj jednak jedynym zagrożeniem byłby sam dla siebie. Karlsson co bieg zagrażał trzem rywalom. Kibice byli wściekli Bydgoscy fani po upadku Golloba byli zdruzgotani. Czekali na jakąkolwiek informację dotyczącą stanu zdrowia ich bohatera. Gdy doszły do nich wstępne diagnozy, mówiące o tym, że raczej rozejdzie się po kościach, przypomnieli sobie o winowajcy zdarzenia. Karlsson był osaczony i obrzucany stekiem wyzwisk. - Jak ślepy może jeździć na żużlu? Przecież ten człowiek nie widzi! - to najdelikatniejsze z nich. Kibice nie mogli się nadziwić, jak to możliwe, że ktokolwiek dopuszcza do rywalizacji mającego widoczne problemy ze wzrokiem żużlowca. Pech chciał, że przyczynił się on jeszcze do poważnego upadku ich idola, a to tylko spotęgowało poczucie absurdu związanego z obecnością Karlssona w speedwayu. Chwilowa nienawiść do Szweda doprowadziła do tego, że fani chcieli niemal go zliczować, sami wymierzyć sprawiedliwość. Miał nawet problemy z wyjazdem ze stadionu, gdyby wyszedł pieszo, zapewne od niejednego by oberwał. Karlsson był zmieszany, tłumaczył, że niczego złego nie chciał zrobić. Ostatecznie sprawa szybko ucichła, a Gollob nie miał do rywala pretensji. To złagodziło również stosunek fanów do winowajcy upadku. Po wielu latach Karlsson był już bardzo cenionym zawodnikiem, który nawet zbliżając się do 50-tki był w stanie solidnie punktować, jeżdżąc w barwach polskich zespołów. O historii sprzed lat nikt już wówczas nie pamiętał. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź